dwa słowa

899 104 4
                                    

Gregory leżał na środku łóżka, na granicy dwóch złączonych materaców, ale także na granicy jawy i snu. Odpłynął, uśpiony rytmicznym stukotem kropel deszczu o parapet, ale po chwili obudził się na nowo.

To nie był żaden dźwięk, bo deszcz dalej stukał miarowo o parapet, ani też żadna gra światła, bo ani światła uliczne nie sięgały sypialni, ani księżyc nie świecił przez okno. To było oczekiwanie.

Czekał, aż zimne ręce i stopy przepchną go na bok łóżka, żeby dla nich też było miejsce. Czekał na drobny pocałunek w szyję i rękę przerzuconą przez jego bok.

Kiedyś nie miał problemu zasnąć bez tego, ale człowiek szybko przyzwyczajał się do przyjemności. Gregory uważał, że po prostu mógł spać spokojnie, wiedząc, że Erwin nie szalał po ulicach, gdy on nie był na służbie. Większa szansa, że po prostu będzie go zaczepiał aniżeli popełniał przestępstwa.

Od dwóch tygodni Gregory nie mógł spać, czekając aż Erwin wróci do domu. Od dwóch tygodni zastanawiał się, czy to już pora, żeby pójść do Departamentu Sprawiedliwości, żeby wytknąć błąd w ich papierach rozwodowych i po cichu unieważnić największy błąd jego życia.

Od dwóch tygodni przestępcy widząc go robili się potulni jak baranki, w obawie przed jego nieprzewidywalnymi humorkami. Od dwóch tygodni też, Gregory ani razu nie widział Erwina samego na mieście. Zawsze miał przy sobie jakąś przyzwoitkę.

Dlatego, gdy usłyszał szczęk zamka, pomyślał, że to sen. Obudził się i nasłuchiwał. Usłyszał kliknięcie klamki, ale drzwi się nie otworzyły, nikt nie wszedł. A na dodatek chwilę później zamek kliknął ponownie, zamykając drzwi na spust.

Dopiero gdy wstał z łóżka i popędził w stronę drzwi, zorientował się, co było nie tak z tymi dźwiękami. Pierwszy dźwięk był charakterystyczny dla wytrychu, drugi był dźwiękiem klucza.

Gregory otwarł drzwi na oścież i natychmiast cofnął się o krok, żeby ominąć ścianę deszczu.

Ścianę deszczu, w której aktualnie stał Erwin. Zmieszany, kompletnie mokry i z czerwonymi oczami... Chociaż to ostatnie mogło być spowodowane przez rozmazaną kreskę, tak samo jak ciemnej smudze pod oczami był winny tusz do rzęs.

Erwin zatrzymał się centralnie przed nim. Miał zaczerwienione gałki oczne i wyglądał jak siedem nieszczęść po dwóch tygodniach w piekle. Gregory ledwo powstrzymał grymas, uświadamiając sobie, że pewnie nie był daleko od prawdy.

Dzielił ich jeden krok, jeden próg, cały półświatek przestępczy, co najmniej pół policji i dwadzieścia pięć centymetrów wzrostu.

Wystarczyły dwa słowa, żeby te różnice się zatarły, bo może i nie wzięli ślubu z najczystszych powodów, ale wszystko co stało się po nim, było prawdziwe.

— Unieważniłem rozwód.

Gregory pocałował go zanim przetworzył te słowa. Erwin mógł równie dobrze powiedzieć kocham cię albo pierdol się, a Gregory i tak by go pocałował. Nie po to nie spał dwa tygodnie i wyżywał się na biednej Melisce, żeby teraz się od niego odsunąć.

Miał zimne palce, dokładnie tak jak zapamiętał, a mimo tego zostawił gorące, mokre ślady wszędzie, gdzie go dotknął. Gregory nie wiedział kiedy znaleźli się w sypialni, bo przed oczami miał Erwina i tylko Erwina.

Smakował tą zbyt kwaśną lemoniadą z parku, której Gregory unikał jak ognia, ale w tym momencie smakowała jak najsłodsza rzecz na świecie. Albo to był Erwin.

Tu zawsze chodziło o Erwina, nawet jeśli mówił, że tak nie jest. Erwin był jak słońce dla słoneczników, jak miód dla owadów, jak magnes dla metalu. Przyciągał go samym swoim istnieniem, a Gregory nawet nie myślał o opieraniu się jego działaniu.

Deszcz stukał o parapet, niewidoczny pod osłoną nocy, a dwoje kochanków czuło się pewnie wśród ścian własnego domu. Zasada, której trzymali się każdego dnia, teraz nie obowiązywała. Ściany mają uszy, zwykł mawiać Erwin przy różnych okazjach, zwykle tych mniej legalnych, gdy byli otoczeni przez tłumy funkcjonariuszy i równie dużo przestępców.

Niech słuchają, pomyślał Gregory, składając mokre pocałunki na szyi Erwina.

Rankiem deszcz ustał, a z nim cała magia. Gregory był sam, leżał na środku łóżka, złączenie materaców miał dokładnie pod plecami. Jedynym dowodem na to, że Erwin nie był częścią bardzo złożonego i realistycznego snu były czerwone ślady na jego szyi i zużyte chusteczki do demakijażu w łazience.

Erwin wrócił do domu ostatni i wyszedł pierwszy, tak jak to robił odkąd mieszkali razem. Niektóre rzeczy się po prostu nie zmieniały, bez względu na ich status cywilny.

mokry sen | morwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz