Gabryś usiadł w ławie i planował grzecznie tkwić tam przez bite dwie godziny... Jednak nie doczekał do końca modlitw. Urwał się kilkanaście minut wcześniej, ale znalazł się już u kresu swojej wytrzymałości, zarówno psychicznej, jak i fizycznej, podjął więc decyzję o odpuszczeniu sobie tego decydującego kwadransa. Nie mógł po prostu znieść tego pieprzenia. „Podziękujmy Bogu". O, Panie! Ach, jesteś taki wielki, taki absolutnie ogromny. Kurwa, naprawdę jesteśmy pod wrażeniem, tu, w tym śmierdzącym padole. Wybacz nam, o Panie, te nasze okropne pochlebstwa i wazeliniarstwo pierwszej klasy, ale jesteś taki silny i taki, no, super.
Co prawda natknął się na jednego z obecnych w tej psychodelicznej oazie samouwielbienia aniołów nieco później, a ten przystanął zatroskany obok ławki, co też mogło się stać, że członek ich elitarnego zgromadzenia wybył wcześniej.
- Zniknąłeś podczas naszej modlitwy. Czy wszystko w porządku? Dlaczego poszedłeś?
Gabryś namyślił się chwilę nad odpowiedzią.
- Byłem chory.
- Och, rozumiem - pokiwał głową stroskany mężczyzna.
- Chory od tych ludzi - wyjaśnił aniołek.
Nieznajomy, który z jakiegoś powodu go zaczepił oddalił się bez dalszych komentarzy, a chłopak wrócił do swoich przemyśleń.
Ciężko byłoby mu nawiązać mentalną bliskość z Bogiem, gdy jego umysł ciągle zaprzątał pewien nieprzyzwoicie przystojny upadły anioł. Nie pozwalał co prawda, żeby przełożyło się to na jego zachowanie, ale wciąż zastanawiał się, czy Lucyfer żyje. Ten temat zakurwiał niczym bumerang, który aniołek uparcie odrzucał coraz dalej, a ów wracał z coraz większym pierdolnięciem, za każdym cholernym razem.
Słoneczko już zaszło, dzisiaj w kolorze fuksji.
Niektóre zachody słońca są tak różowe, że trudno o większe bezguście, chyba że mowa o premierze filmu barbie. Uniósł wzrok i podziwiał gwiazdy rozrzucone ponad nim w jakiś fantazyjnych wzorach, niczym obsrany przez muchy abażur jego lampy. Niestety żaden meteoryt ani helikopter nie urozmaicił jego obserwacji, co nie zmieniło faktu, że swój niewątpliwy urok to miało.
Zdecydował, że wybierze się do kawiarni. Co prawda nie zamierzał się na wieczór delektować kawą, ale herbata i coś słodkiego przed snem brzmi jak dobra propozycja. Miał szczerą nadzieję, że jakieś lokale będą otwarte. Ewentualnie wybierze się do klubu w świecie ludzi i spyta, czy mają może w ofercie melisę i bezy.
Albo jakąś tartę, najlepiej oreo.
Uwielbiał takie słodkie gówna, co świetnie wpływało na jego wagę. Chociaż i tak ze stresu metabolizm Gabriela szwankował. Chłopak sprawiał wrażenie, że hoduje w jelitach parę tasiemców. Wyglądał nieco jak anorektyk, chociaż jadł za pięciu. Albo wcale. Zapierdalał po dwóch końcach spektrum, zależnie od nastroju.
Wstał i jęknął, czując, jak jego kręgosłup i nogi odmawiają posłuszeństwa, ale utrzymał pozycję względnie stojącą. Boże kurwa drogi, co za chuj wymyślił reumatyzm?
Na miejsce swego wypoczynku wybrał uroczą kawiarnię niedaleko domu, gdzie, dziękować siłom wyższym, nie było zbyt wiele osób, a co najważniejsze, zawsze mieli to, czego Gabryś najbardziej potrzebował, nawet nieświadomie. Ziąb przejmował go do szpiku kości, ale uparcie odpychał myśl o tym, że chciałby się przytulić, racjonalizując to stwierdzeniem, że najwyższy czas pomyśleć o grubej, puchowej kurtce. W tym roku grudzień miał być wyjątkowo zimny. Paradoksalnie, ubóstwia chłód, ale kurwa lubi go najbardziej, gdy sam siedzi w domku pod ciepłym kocem, z ciekawą książką w swetrze i delektuje się przy tym cieplutkim napojem. Był totalną jesieniarą.
CZYTASZ
Homoherezja
RomanceRomanse to ciężka sprawa, a romanse diabelsko - anielskie to już taki kaliber, że nawet osoby tworzące paski do Trudnych Spraw nie wytrzymałaby psychicznie tych dramatów. Miłosne perypetia dotykają każdego. A miłość podobno nie zna granic. Ani kilo...