I w ten oto sposób znalazłam się tu, w moim nowym biurze, ukrytym tak, by nikt nie był w stanie mnie znaleźć. Mam tu na myśli między innymi moich braci. Nie mogłam pozwolić by po raz kolejny zamartwiali się o mnie. Niemiłosiernie utrudniałam im życie, kiedy ktoś ponownie chciał zrobić na mnie zamach.
- Adrien, mamy coś dzisiaj do załatwienia? - spytałam.
- Otóż, droga Hailie Monet, mamy dzisiaj wieczorem bankiet, na który są zaproszeni członkowie Organizacji.
Od mojej ucieczki minął już rok. Na moje szczęście, nawet jeśli moi bracia, podejrzewam, że z Vincentem na czele, mnie szukali, nie udało im się to. Nie mogłam być łatwym celem. Wszystkie moje rzeczy zostawiłam w szpitalu, na widoku. Zostawiłam nawet telefon, a kartę SIM połamałam i wyrzuciłam do kosza, gdy tylko znalazłam się w nowym miejscu pracy.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos:
-Hailie Monet, bankiet!
- Adrienie...- westchnęłam z irytacją. - Nie musisz się powtarzać, wszystko słyszałam - uśmiechnęłam się kwaśno.
Mężczyzna zmieszał się zakłopotany, by za chwilę znów przybrać swój zawadiacki uśmiech.
Wyprosiłam mojego współpracownika z biura, aby dokończyć resztę pracy na komputerze. Tak, moje ukochane książki zaczął zastępować mi laptop. Nie do wiary, zaczynam zachowywać się jak Vince- pomyślałam. Nagle, zatrzymałam się, dziwiąc się, w którym kierunku idą moje myśli. Przypomniałam sobie, jak leciałam z moim najstarszym bratem prywatnym odrzutowcem na grób mamy i babci. Siedziałam wtedy obok Vincenta, a on klasycznie ubrany w białą koszulę wraz z czarnymi spodniami, pracował na swoim laptopie.
Zaśmiałam się na to wspomnienie, lecz zaraz spoważniałam. Nie mogłam dopuścić moich myśli w tym kierunku, bo od razu się rozczulałam, chciałam porzucić wszystko i spotkać się z braćmi. Ale nie mogłam. To z pewnością spowodowałoby kolejne wydarzenia tragiczne w skutkach.
Wciągnięta w wir pracy, nawet nie zauważyłam, że została mi godzina na wyszykowanie się na bankiet Organizacji.
Intensywnie myślałam nad tym, jaki strój przywdziać na uroczystość, tak aby nikt mnie nie rozpoznał, tym bardziej Vincent, który napewno się tam zjawi. Mój najstarszy brat nie był jedynym przed którym musiałam się kryć. Już samo uczestnictwo wprawialo mnie w dyskomfort i powodowało ciarki na plecach. Nie mogłam narazić się nikomu z Organizacji, nikt nie mógł mnie poznać, bo byłam zbyt rozpoznawalna.
Wtedy, do pokoju będącego moim biurem, ktoś zapukał.
- Proszę wejść - powiedziałam obojętnie, zdezorientowana kto to mógł być.
Do pomieszczenia weszła służąca. Wyglądała niezbyt pozornie. Miała zapewne długie włosy, zebrane w kok. Na jej twarzy uformował się lekki uśmiech, kiedy podała mi szklankę z wodą.
- Pomyślałam, że może potrzebuje się pani napić - powiedziała.
Podziękowałam, szybko wypraszając ją z pokoju, gdy zorientowałam się, że coraz więcej czasu mi ucieka, a przy okazji wpadłam na świetny pomysł.
Przebiorę się za kelnerkę, to jest to! Będę rozdawać szampany na bankiecie. Wszyscy będę zbyt zajęci rozmową, żeby chociażby popatrzeć od kogo biorą alkohol - pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie.
*****
Gdy dojechałam wraz z Adrienem na miejsce, byłam gotowa wcielić się w wymyśloną przeze mnie rolę. Udało mi się wytrzasnąć skądś strój identyczny do pozostałych najmniej ważnych członków tego spotkania - kelnerów. Aby zamaskować mój prawdziwy wygląd, założyłam rudą perukę i związałam sztuczne włosy w koka. Dodatkowo, gdyby ktoś pomyślał, żeby spoglądać mi w oczy, założyłam zielone soczewki.
Szybko dołączyłam do pozostałych kelnerów, pobieżnie przywitałam się z nimi i wzięłam do ręki tacę z kilkoma szampanami. Odetchnęłam z ulgą, gdy ogągły talerz będący tacą nie wypadł mi z rąk. Dziękowałam sobie za pomysł przećwiczenia tego przed bankietem.
Gości była już prawie pełna sala, wszyscy byli elegancko ubrani, a muzyka na żywo zaczęła już całkiem nieźle wygrywać znane wielbicielom muzyki klasycznej utwory. Nigdzie natomiast nie widziałam najstarszego brata, którego chciałam zobaczyć, a jednocześnie musiałam unikać.
Zaczęłam proponować szampana gościom na lewo i prawo, starając się nie przyglądać im za długo, by nie nabrali podejrzeń.
W pewnym momencie udało mi się odszukać wzorkiem Vincenta. Zdziwiłam się, bo obok niego stała kobieta, która w ani jednym procencie nie przypominała, ani nie była Grace. Z resztą, znacznie się od niej różniła. Wydawała się pogodna i choć z daleka nie mogłam być pewna, Vince wyglądał na ukontentowanego rozmową z nią.
Zbyt długo nie zwracałam uwagi na otoczenie, zapatrzona jak w obrazek na brata. Spostrzegł to również pewien starszy pan, który zwrócił się do mnie.
- Radziłbym odpuścić sobie Pana Vincenta. Niestety wydaje się być już zainteresowany inną kobietą.
Speszyłam się na te słowa, gdyż był to mój opiekun prawny i nigdy nie pomyślałabym o nim w taki sposób. Przez chwilę nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
Szybko spoważniałam, pochamowując się przed parsknięciem.
- To doprawdy bardzo miłe z Pana strony, jednak nie jestem zainteresowana Panem... Vincentem - odpowiedziałam, udawając, że nie znam tego człowieka.
Zganiłam się w myślach za to, że jakiś pan musiał przywoływać mnie do porządku. Nie mogłam sobie więcej na to pozwolić.
- Szampana? - spytałam wymijająco.
- Chętnie - odpowiedział mężczyzna i poszedł w stronę kolejnych wielkich osobistości.
Za to ja, niby to przypadkiem, wróciłam do swojej udawanej pracy, kierując się w stronę dobrze znanego mi mężczyzny z ulizanymi czarnymi włosami, lodowatym spojrzeniem i wyrafinowanym strojem na miarę tego bankietu.
Niby to obojętnie, przystanęłam przy najstarszym bracie i jego partnerce.
- Szampana?- spytałam.
Vincent odwrócił się od rozmówczyni w moją stronę i zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem.
Przyjrzał mi się dokładnie, z uwagą, którą napewno nie obdarzyłby zwykłej kelnerki. Pomyślałam i spanikowałam. Pewnie mnie rozpoznał. Mimo tego stroju. Wszystko na nic. Jak mogłam być taka głupia i bezmyślna?!
Stałam prosto, ostatkiem sił powstrzymując się by się nie rozpłakać, by nie uciec. W tej samej chwili napawałam się spojrzeniem najstarszego z braci, którego tak dawno nie było mi dane zobaczyć.
Bacznie wpatrywałam się w niego, oczekując czy wykona jakiś ruch. On na pół sekundy posłał mi spojrzenie pełne bólu, które trwało tak krótko, ze nie mogłam być pewna, czy było prawdziwe. Za chwilę znowu przywdział maskę, tak, że nikt nie był w stanie odczytać jego emocji. Wziął jednego szampana, a ja z gracją, powstrzymując się w myślach by nie ruszyć biegiem do przodu, odeszłam.Notatka:
Cześć, jestem wielką fanką serii Rodziny Monet i stwierdziłam, że fajnie było by wymyślić inne zakończenie i trochę zaszaleć. Starałam się wcielić w postacie tej książki i odwzorowywać ich zachowanie. Cieszę się, że ktoś to czyta i jeśli chociażby trochę Wam się podobało, to proszę, zostawcie gwiazdkę lub komentarz, to zawsze jest bardzo miłe i motywuje mnie do dalszej pracy i działania.
Ściskam Was!