Tawerna, to tu zaczyna się większość przygód. Przynajmniej tak się może zdawać. Słońce już chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo na odcienie od różowego, poprzez czerwony, aż do granatowego. Za oknem szumiał lekki wiatr z północy, muskając drzewa, a ptaki powoli cichły. O tej porze nie było wielkiego tłoku, lecz zwykle zakładano, że to cisza przed burzą, czyli przybyciem klientów po zmroku. Zdarzało się, że jakaś osoba przychodziła co parę dni, inna kilka razy w tygodniu. A jeszcze inne osobowości zostawały w tawernie praktycznie cały czas. Była ona połączona z przytułkiem, a barman raczej uczynny, toteż wiele zbłąkanych dusz mogło tu odpocząć, zostać na noc, albo i na tygodnie, jeśli tylko miały czym zapłacić.
Jedną z takich osób był Liam. Codziennie przychodził w to miejsce i siadał przy stole w kącie. Zawsze zamawiał to samo, czyli tylko skromny posiłek i szklankę wody. Pracował w wiosce jako pomocnik kowala, podając narzędzia czy pomagając przy podgrzewaniu miecha. Odróżniało go od innych jednak pewna istotna rzecz. Otóż ciało mężczyzny było pokryte ciernistymi lianami. Pochodził on z innego królestwa, które zostało zaatakowane przez chorobę. Sprawiała, że każda roślina, której człowiek się tknął, stawała się jego częścią. Od chwili, gdy Liam dotknął ciernistego krzewu, otoczył jego serce i przedostał się przez skórę, przechodząc na całe ciało, tym samym kalecząc go na stałe. Dotyczyło to również twarzy, więc Liam był ślepy. Tam, gdzie miał oczy wystawały żółte kwiaty i ciernie.
Wszyscy znali już go, lecz dla większości mężczyzna był po prostu dziwakiem, odmieńcem. Nie jest przecież rzeczą codzienną patrzeć na chodzącego kalekę okrytym rośliną. Cóż, Liam przyzwyczaił się do podejrzliwych spojrzeń i szeptanych plotek o nim. Nie przejmował się nimi za bardzo, zwłaszcza że takie zawsze się zdarzały. Widocznie od dziecka był inny niż wymagano. Być może to pchnęło go na drogę, którą kroczy do dzisiaj.
- Jeszcze jedną dolewkę - Liam rzekł, kiedy barman podszedł do niego. Mężczyzna westchnął. - Liam, wiesz, że nie możesz tu zostać na zawsze - odrzekł po chwili ciszy. Tak, Liam był tego świadomy. Problem w tym, że nie wiedział, gdzie się podziać, o znalezieniu domu nie mówiąc. Nie miał rodziny, czy przyjaciół, najwyżej znajomych, ale przecież nie będzie błagał ich o azyl. Swoją dumę ma, to było pewne. Zresztą, jego własnym zdaniem, mężczyzna zasługiwał na bycie bezdomnym. W przeszłości popełnił straszny błąd, który ukształtował jego dzisiejszy charakter. Wszczepiono mu wirusa, który pustoszył jego królestwo. Liam myślał, że uda mu się jako pierwszemu wyzdrowieć. Cóż, mylił się. Wirus tylko rozprzestrzenił się, a jego rdzeń oplótł serce mężczyzny. Stąd ta roślina okalająca jego ciało, brzemię, które będzie musiał nosić do końca życia. Nie można było przecież wyciągnąć złośliwego wirusa, inaczej zabiłoby to Liama.
Rozmyślania przerwał mu nagły dźwięk otwierania drzwi. Do tawerny wszedł mężczyzna o czarnych włosach. Był dobrze zbudowany, lecz szczupły i raczej niski. Jedno z jego oczu zdobiła blizna, przechodząca przez tą połowę twarzy, skutecznie odstraszając każdego, kto na niego spojrzał. Mężczyzna miał na sobie brudne i znoszone ubranie, lecz widać było, że nie należy z nim zadzierać. Kłopot w tym, że nieznajomy podszedł wolnym krokiem akurat do tego stołu, gdzie siedział Liam. Mężczyzna nie dosłyszał kroków i dopiero dźwięk odsuwanego krzesła powiadomił go, że nieznajomy wybrał jego. Niebieskie oczy przeszyły Liama od stóp do głowy. -Jakież to nieszczęście przytrafiło Ci się?
- To i owo. Błąd przeszłości - Białe włosy opadły mu na twarz, kiedy Liam opuścił głowę, by się napić. Wziął powoli łyk wody, a następnie odgryzł kawałek kromki chleba. Nieznajomy był zapewne cierpliwy, skoro nie poganiał mężczyzny. Nie rzekł ani słowa, tylko czekał, aż mężczyzna skończy spokojnie posiłek. Przez chwilę białowłosy myślał, że odszedł bezszelestnie, ale co jakiś czas słychać było cichy jęk krzesła, kiedy nieznajomy odchylał się do tyłu. Liam czuł jednak jego wzrok na sobie, co coraz bardziej wprawiało go w dyskomfort. Po którymś kęsie, gdy przełknął, zdołał zebrać odwagę, by wreszcie spytać, czego od niego chce. - Czy chcesz odmienić swoje życie? - Usłyszał w odpowiedzi.
Liam przestał żuć i podniósł lekko głowę, ale odparł tylko: - Moje życie to ruina.
- Cóż, to się może jeszcze zmienić.
- Co masz na myśli?
- Mam dla ciebie propozycję. Dołączysz do nas. - Odrzekł nieznajomy. Do nich? Więc jest jeszcze ktoś? Wtedy nieznajomy zaczął opowiadać, jak to razem z jego przyjacielem odkupili łódź, rozpostarł przed nim krajobrazy nieznanych krain, które mogą odwiedzić, przedstawił zalety tego życia. Wolnego, aczkolwiek nie do końca legalnego życia. Liam nie wiedział, czy to ton głosu mężczyzny, czy też sprawka jego wyobraźni, ale zaintrygował go wywód kruczowłosego. On sam był chyba z siebie dumny, przynajmniej to wyczytał z jego sposobu mówienia. Dumny z kłamstwa, które właśnie mu sprzedał, czy przygody, która ich czeka? Liam nie wiedział, czy powinien ufać temu mężczyźnie. Nie wiedział, czy to co mówi jest prawdą, nie znał następstw przystąpienia do niego. Miał tyle pytań, że aż głowa go rozbolała. Kim są inni? Czy łódź jest gotowa? Gdzie wypłyną? Westchnął ciężko. Miał przeczucie, że właśnie pakuje się w kłopoty. Wygrała w nim jednak ciekawość. -Zgadzam się - Liam rzekł, odchylając się lekko do tyłu. Koniec z przesiadywaniem w tawernie, a potem udawania się do ciepłego, jak na zwykły przytułek, łóżka, które przyjemnie skrzypiało cicho, gdy na nim siadał. Koniec z pomaganiem w wiosce, znanych głosów i zadań. Czeka go nieznane.Szli razem wydeptaną ścieżką na plaże, rozmawiając o tym, co może się wydarzyć. W miarę, jak poznawał nieznajomego, znikały jego podejrzliwości. Mark, bo takie nosił imię, okazał się co prawda bandytą, ale był po części zmuszony do tego. Bezdomny i chowający urazę do arystokracji. Liam rozumiał go, ale to nie znaczyło, że popierał jego postępowanie. Okazało się, że gdy Mark był jeszcze młody, zakochał się w księżniczce z rodziny Crystal, czyli władających sąsiednim państwem Kyaweg. W tamtym czasie jego matka była poszukiwana, a chłopak nigdy nie powiedział prawdy księżniczce. Samo ukrywanie związku musiało być trudne, a co dopiero wyznanie, że jest się synem zbiegłej bandytki. Tak więc przemilczał ten fakt, co przyniosło opłakane skutki. Pewnego dnia zobaczył, że straż zabiera jego matkę. Dowiedział się, że to księżniczka zleciła im to i wydała wyrok śmierci. Od tego czasu Mark znienawidził ją, a w miarę upływu czasu również innych arystokratów. Narastała w nim nienawiść, i któregoś dnia napadł ową księżniczkę, która złamała mu nieświadomie serce. Jednak przyłapał go na tym jej brat, książę i następca tronu. Za karę wrzucił go do lochu, gdzie przesiedział dwa miesiące. Jak się wydostał? Tego niestety Liam nie wyciągnął od niego, ponieważ doszli akurat na plażę.
Cóż, widok nie zachwycił mężczyzny. Przy łodzi siedziała sobie jakaś istota, zrobiona z mroku i czegoś, czego na pewno by się nie domyślił, a nieopodal stała dziewczyna, nawet nie pełnoletnia, która wpatrywała się w morze. Czy chociaż łódź była w dobrym stanie? Rozpadający się pokład, odstające deski i przekrzywiony maszt nie przekonały go. - To tyle? To cała ekipa? - Liam założył ręce i spojrzał na kruczowłosego. - Cóż, jeszcze zbieramy chętnych - Mężczyzna odrzekł, jakby to było oczywiste. Zaraz potem szturchnął Liama. - Rozchmurz się, damy radę. Cóż, chłopak w to zaczął wątpić, a cierniste liany na jego ciele zaczęły szybciej się ruszać. Wierzył, że Mark ma już ekipę i przynajmniej działającą łódź. A spotkał się z dwójką losowych ludzi, a właściwie tylko z jednym, dziwną istotą i starym wrakiem. Westchnął i podszedł do dziewczyny o pastelowo-fioletowych włosach. Zdecydowanie wpakowuje się w nie lada przygodę. I kłopoty.