To wszystko jest kłamstwem.
Biegnę, biegnę i biegnę, ale nie potrafię przed nim uciec.
Zaraz zginę.
Ale czy to ma jakiś sens? Przecież nic się nie stanie jak pozwolę sobie umrzeć. Nikt mnie nie będzie opłakiwał.
Nie.
Nie mogę na to pozwolić.
Biegnąc oglądam się za siebie sprawdzić jak daleko on jest ode mnie, jednak go nie widzę.
Szybko kieruję się w stronę krzaków, które rosną za białymi różami, które uwielbiała moja mama, a za którymi chowałam się już milion razy.
Może tym razem mi się uda.
Oby.
Zaczynam szukać w kieszeniach od spodni swojego scyzoryka, bo tylko to zdążyłam zabrać z domu gdy przyszedł. Lepsze to niż nic. Ciekawe ile będę musiała cze...
Słyszę nagle za sobą trzask łamanych gałęzi.
Wstrzymuję oddech, myśląc że to może mu jakoś przeszkodzić w odnalezieniu mnie.
Nasłuchuję co za mną się dzieje, bo nie mam teraz wystarczająco dużo odwagi aby odwrócić się za siebie. Złapał mnie chyba jakiś paraliż.
Nasłuchuje już kilkadziesiąt sekund, ale wokół panuje grobowa cisza, tak jakby nigdy nie wybrzmiał tutaj żadny dźwięk.
Gdy orientuję się, że cały czas odkąd usłyszałam ten trzask gapię się na ptasie gniazdo, które znajduje się na drzewie postanawiam się ruszyć i wychylić zza krzaków, za którymi się chowam i przeklinam siebie że nie mam nic do obrony oprócz głupiego scyzoryka. Teoretycznie mogłabym szybko wziąć gałąź, która leży 3 metry ode mnie, ale chyba zdecyduję się na scyzoryk. Poza tym nie chcę narobić hałasu, wydając swoje miejsce położenia.
Powoli wychylam się i oglądam teren. Widzę po boku zaczynający się las, w którym się skryłam, polanę naprzeciwko mnie, a na niej łanię z kilkoma cielakami. Za nimi ciągnie się mała rzeczka, w której uwielbiałam się bawić jak byłam mała, ale po nim nie ma żadnego śladu. Patrzę na dół, na ziemię, żeby zobaczyć gałąź którą przed chwilą usłyszałam i doznaję szoku.
Naprzeciwko mnie do czterech metrów nie ma żadnej gałęzi nie licząc tej, która leży za mną.
Nie ma żadnej gałęzi.
To znaczy że ktoś musiał ją złamać w rękach.
Musiał ją złamać 5 stóp od krzaków.
Ale wokół nie ma nikogo kto mógłby to zrobić.
A to oznacza....
Serce mi zamiera, ponieważ już wiem co za chwilę nastąpi.
Muszę się odwrócić i spojrzeć na lewo żeby ujrzeć, że kilka centymetrów od mojej twarzy widnieje kolejna inna.
Nie jest to ludzka twarz.
Jest wykrzywiona w przerażającym uśmiechu.
Jest to uśmiech zabójcy.
TEGO zabójcy.
Zanim nastąpi co nastąpi, chcę zobaczyć jak wygląda, więc zaczynam oglądać jego ciało.
Jest strasznie blady, tak jakby nigdy nie wychodził na słońce, a jego skóra nie przypomina ludzkiej. Widać że jest szorstka oraz, że schodzą z niego płaty skóry. Przypomina mi to jak węże zrzucają skórę, jednak nie jest to w ogóle podobne do tego co tu widzę.
Zauważam że ma rogi.
Ciemnoczerwone rogi. Włosy ma czarne i ku mojemu zaskoczeniu do ramion.
Nie wygląda tak jak go każdy przedstawia.
Każdy go przedstawiał jako potwora, który ma ciemną, obrzydliwą skórę, i trochę białych włosów na głowie, co tworzy totalne przeciwieństwo pomiędzy kolorem skóry a włosów.
Jednak w jednym się nie mylili.
Jego uśmiech jest przerażający. Szczerzy się tak jakby jego usta miały dosięgnąć uszu, a jego zęby są trójkątne jak u rekina.
Widnieje na nich krew.
Strasznie dużo krwi.
Nie tylko na zębach. Na całej twarzy. Tam gdzie jest oko ciągnie się do samej szyi ślad ręki, tak jakby ktoś próbował z nim walczyć przed nieuniknionym. Tak jakby chciał zapobiec własnej śmierci, lecz ślad jest strasznie niedbały co oznacza, że tamta osoba też nie wierzyła w to, że się uratuje.
Zauważam że krew już trochę zaschła, jednak dalej jest świeża.
Nagle ogarnia mnie jeszcze większy strach.
Czyli przede mną musiał ktoś jeszcze umrzeć.
Zastanawiam się czy to był chłopak czy dziewczyna. Czy dziecko czy starsza osoba.
Ale to nie ma znaczenia bo za chwilę spotka mnie to samo.
Chcę obejrzeć resztę jego ciała, gdy widzę że oddala twarz od mojej i nagle czuję potworny ból w brzuchu.
Patrzę na dół i widzę, że w miejscu gdzie mnie boli jest wbita gałąź. Nie żartuję. Gałąź. Czyli jednak to nie były tylko bajki, że nimi zabija.
Zauważam że w drugiej ręce trzyma drugą. Ale nie. To nie jest druga gałąź. To druga połowa gałęzi która tkwi w moim brzuchu.
Czyli miałam rację.
Ktoś nad moja głową ją przełamał.
I to nie byle kto.
Zabójca.
Zastanawia mnie tylko jakim cudem, złamał tak grube gałęzisko. Nie wierzę, że zrobił to on.
Chociaż nie jest on ani człowiekiem, ani elfem, ani czarodziejem, więc mógł to zrobić. Jest istotą, której nikt nie zna.
Czuję jeszcze większy ból i uświadamiam sobie że próbuje zadać mi jeszcze więcej cierpienia przesuwając drewnem w górę i dół oraz w lewo i prawo.
Niewiele myślę. Myślę tylko o tym że chce być już martwa.
Zamykam oczy żeby nie widzieć swojej własnej krwi, jednak chcę ostatni raz obejrzeć polanę i rzeczkę, które uwielbiam od dzieciństwa.
Jednak kiedy otwieram oczy, widzę że przede mną stoi biała kawa na stoliku, a ja siedzę na krześle. Widzę również że rudowłosa piękna dziewczyna, posiadająca urodę nie z tej ziemi rozmawia z drugą, która pofarbowała swoje włosy na różowo.
Patrzę na Blossom i Veronicę, które są pochłonięte rozmową na temat imprezy, na którą idą.
Veronica na mnie spogląda.
-Ej Luna, wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha. Nie martw się, to tylko Blossom nie nałożyła dzisiaj makijażu- ja i Blossom zaczynamy się śmiać, a Veronica się do nas przyłącza.
-Ale na pewno jest okej?- Blossom pyta się mnie z martwiąca się miną. Trzeba przyznać, że jest oschła dla innych, ale jeśli chodzi o jej przyjaciół jest potulna jak baranek.
-Taaak wszystko okej, nie martwcie się- odpowiadam. Ale nie jest. Znowu miałam przed oczami scenę, jak zabójca mnie zabija. Muszę coś z tym zrobić. Nie wiem jak nazwać to co mi się dzieje. Halucynacje? Wizje? Sen? Nie. Przecież nie spałam. Cokolwiek to jest, dzieje się tak od dwóch tygodni, i za każdym razem wtedy umieram. Tak jakby coś chciało mnie ostrzec że zabójca powróci i zacznie zabijać, ale przecież podobno Miranda Liles, potężna królowa Slathii go pokonała.
Nie, to po prostu ja mam coś z głową. Nie mogę brać wszystkiego na poważnie.
To nie było prawdziwe.
To wszystko było kłamstwem.
To wszystko było kłamstwem, które zrodziło się w mojej głowie.
Nagle sobie przypominam że w tej wizji zapomniałam o swoim scyzoryku. Jaka ja głupia byłam! Nic bym nie zdziałała, ale mogłam odwlec swoje cierpienie o kilka sekund!
Ale muszę o tym zapomnieć.
To wszystko jest kłamstwem.Hejka! Jest to pierwszy rozdział i mam nadzieję że wam się spodobał, starałam się jak mogłam. Na dole dodam jeszcze mapkę żebyście mogli w późniejszych rozdziałach lepiej wyobrazić świat, który wymyśliłam:
Tutaj może nie widać tego tak za bardzo, ale jeśli będziecie potrzebować, żebym wrzuciła to zdjęcie gdzieś indziej, to poproście a ja to zrobię :)
CZYTASZ
Mentiras misteriosos
Fantasy18-nastoletnia Luna Víano od jakiegoś czasu miewa koszmary. Sama nie wie jak to nazwać, lecz nie dają dziewczynie spokoju. Nie wie co ma zrobić. Ostrzegają ją przed czymś? Za każdym razem przeżywa podobny koszmar spotykając zabójcę, który mordował e...