2. Desconocido extraño

8 1 0
                                    

Wracam po spotkaniu z dziewczynami bezpieczniejszą stroną lasu Bosque terrible. Nie chcę wracać moją ścieżką, bo jest trochę mroczna, a miejsce kojarzy mi się z lasem z moich koszmarów.
Wiem gdzie to wszystko się odbywa. Ha, doskonale wiem gdzie. Dzieje się to w moim ulubionym lesie- Bosque del amor. Nie wiem dlaczego tak lubię ten las i tę polanę z rzeczką, ale miałam tak od zawsze, nawet za życia moich rodziców.
Nie wiem jak zginęli, jednak wiem, że kiedyś się tego dowiem.
Tak naprawdę na początku nazwanie lasu Bosque del amor* nie miało nic wspólnego z miłością. Jedyne co mogło, i dalej może mieć wspólnego to to, że na mapie jego kształt przypomina serce. Później jednak stało się coś, dzięki czemu nazwa nabrała większego sensu.

*Bosque del amor (hiszp) - Las miłości

Moj ojczym Pearl Cade szedł kiedyś do tego miejsca nazbierać dla mnie strinę- żółty kwiat, kształtem przypominający stokrotkę, który można wykorzystać jako maść dla elfów na rany. Działa naprawdę szybko w porównaniu do tej z ludzkiego świata. - Teraz maluje się takie pytanie: dlaczego? A no, dlatego że już od małego ciągnęło mnie do trenowania posługiwania się mieczem i różnych takich podobnych rzeczy, a gdy zauważyłam, że Pearl zostawił w salonie swój nóż, który służył mu do oddzielania skóry od czegoś tam po polowaniu na zwierzęta, stwierdziłam że to super pomysł, aby się nim pobawić. Wiecie jak się skończyło? Skończyło się tak że Pearl musiał mi go wyciągać z uda, bo nie wiem jakim cudem, jakoś go tam wbiłam. Wtopił się jak masło. Gdy poszedł do Bosque del amor, zauważył wiszący sznurek na drzewie. I to nie jeden. Dwa. Nie były one oczywiście bez właścicieli. Wisieli na nim dwóch czarodziejów- chłopak i dziewczyna. Od razu się zawrócił i poszedł do pałacu Slathii powiedzieć, żeby zrobili cokolwiek z ciałami, ale oni go olali. Po jakimś czasie zrobiło się głośno o tej sprawie i wyszło co tak naprawdę się stało. Okazało się, że byli razem, kochając się ponad swoje życia- dosłownie. Spotykali się w tajemnicy, lecz gdy ich rodzice się o tym dowiedzieli zabronili im się że sobą spotykać. Marina i Henri nie mogli bez siebie żyć. Obydwoje to wiedzieli. Kochali się w nieludzki sposób. Wiedzieli również że im rodzicom uda się ich rozdzielić, poza jednym sposobem. Stwierdzili, że razem popełnią samobójstwo, a kiedyś i gdzieś się znowu spotkają. Ich rodziny przeżywały żałobę przez długi czas- dalej ją przeżywają. Skąd to wszystko wiadomo? Ich dwójka zostawiła listy do swoich rodzin z taką samą treścią, a ojciec Mariny wyszedł uchlany z tawerny pod białym smokiem powierzając jakiemuś nieznajomemu tę informację. Ludzie myśleli- i dalej myślą-że to bardzo romantyczna opowieść-pomijając moment z pijanym ojcem- jednak to że się zabili na końcu nie bardzo do mnie przemawia.
Zamyślona wychodzę z lasu i zauważam Soara. Mój koń stoi grzecznie tam, gdzie go zostawiłam. Patrzę na niego lecz on nie zwraca na mnie uwagi. Aha? Wymachuję rękami lecz dalej nic. Zdaję sobie sprawę, że jest czymś zestresowany lub przerażony. Podchodzę do Soara, głaszczę go i kieruję swój wzrok w stronę, w którą patrzy. Uświadamiam sobie że gapimy się na Savavel. Nie widać go dobrze, lecz część jaskini jest widoczna. Nic innego nie widać. Obracam się tak, żeby być bliżej konia.
-Ciiii spokojnie. Nic się nie dzi...- nie dokańczam, ponieważ w tym samym czasie słyszę bardzo dobrze mi już znany trzask łamanej gałęzi. Serce mi zamiera. Błagam aby to był jakiś kolejny koszmar, tylko tym razem wersja "jestem z koniem i świetnie się bawię". Przybliżam się do mojego konia i go przytulam. Pamiętam że w razie czego mam sztylet. Żałuję, że nie wzięłam swojego miecza, jednak chciałam uniknąć podejrzliwych spojrzeń w mieście Blossom.
Wytężam swój wzrok i w tym samym czasie Soar się zaczyna cofać, a zza drzew wychodzi chłopak z czarnymi włosami sięgających do ramion. Ze sobą prowadzi czarnego konia. Pomimo tego że obydwoje są ładni, staram się szybko i niezauważalnie wyciągnąć sztylet ze specjalnej, niewidocznej kieszeni. Chłopak wytrzeszcza oczy i widzę, że się zatacza. Jasne. Jest pijany.  Jednak jego reakcja na mój sztylet jest bardzo dziwna. Serio typ mieszka w Kathii, słynnej z najlepszych wojowników, a wzdryga się na widok sztyletu? Pomijam już fakt, że jeśli mieszka się w Lanurii, trzeba się przyzwyczaić, że większość kogo się spotka będzie miała przy sobie broń. I to nie sztylety, lecz miecze.
-Spokojnie spokojnie! Nic nikomu nie zrobię! Nie chcę... - i dalej nic nie rozumiem bo zaczyna bełkotać coś pod nosem.
-Nie zbliżaj się! Zbliż się o jeden krok bliżej, a przerobię cię na mielonego!
-To ja mam miecz- i faktycznie, ma, co jeszcze bardziej mnie dziwi jego reakcja na wyciągany sztylet.
-Wątpię że nim cokolwiek zdziałasz- prycham.
-A ty niby co zdziałasz swoim sztylecikiem?
-Więcej, niż ty kiedy jesteś trzeźwy wymachując dwoma Carverami.
-Skąd jesteś?
-C.. Co?- pytam zdezorientowana. Najpierw raz coś mówi o sztyletach, a później pyta się mnie skąd jestem. Chyba jest o wiele bardziej pijany niż myślałam.
-S k ą d  j e s t e ś?- literuje mi litera za literą.
-Nieznajomego nie powinno to obchodzić.
-Aha.
-No.
Zbliżył się o kilka kroków.
-Serio chcesz być przerobiony na mięso mielone?
-Nie.
-Szkoda.
-Słuchaj wyglądasz mi na Slathiankę, a ja potrzebuję dostać się do pałacu. Prędzej zliczę wszystkie ziarenka piasku na Playa de olas, niż się tam dostanę bez pomocy, więc może...
-Aniołowie, trzymajcie mnie w opiece-wzdycham i mruczę coś pod nosem.
-Słucham?
-Skąd wiesz że jestem Slathianką?
-Jestem Lutonem, ja wiem wszystko.
-Aha.
Nagle zauważam że ma koszulkę z herbem Kathii na piersi-dwa miecze skrzyżowane ze sobą, a pomiędzy nimi trzy coraz większe krople krwi. Nie wierzę. Taką odzież wydają w Kathii dla ich rycerzy.
-Serio?
-... Co "serio"? - teraz to on jest zdezorientowany.
-Kto cię wybrał na rycerza? Rycerz który boi się elfki ze sztylecikiem?
-Taka elfka ze sztylecikiem powinna się bać, takiego rycerza.
-Pijany rycerz który się mnie boi. Strach się bać!
Skanuje mnie wzrokiem, a później patrzy na mojego konia.
-Jak masz na nazwisko?
Cisza.
-Nieznajomej nie powinno to obchodzić.
-Nie jestem nieznajomą, która potrafi czytać w myślach.
-To masz pecha.
-Aha.
Odwracam się w stronę mojego konia chowając sztylet w swojej kieszeni.
-To oznacza odmowę?
-Jaką znowu odmowę?
-W chęci udzielenia mi pomocy.
-Tak, to oznacza odmowę.
-A jeśli zapłacę?
Pewnie patrzę się na niego z dziwnym wyrazem twarzy, bo widzę, że nieudolnie powstrzymuje śmiech.
-Jak?
-Buziakiem.
-Serio myślisz, że na to pójdę?- w międzyczasie, gdy to mówię wsiadam na Soara.
Cisza.
Czarnowłosy przygląda mi się.
-Ambroso.
Czy on w ogóle wie co mówi? Co to ma niby znaczyć?
-O czym ty do mnie gadasz?
-Pytałaś się jak mam na nazwisko. Nie jesteś nieznajomą, która potrafi czytać w myślach, więc odpowiedziałem.
-Aha. Fajnie.
-Słuchaj, może jednak mi pomożesz? Ja mógłbym...
-Żegnam szanownego rycerza Lutona Ambrosa! - dla efektu, jak bardzo chcę żeby odszedł zaczynam energicznie machać mu na pożegnanie dłonią.
Odwracam się, i ja oraz Soar ruszamy powoli. Wiem dlaczego idę tak bardzo powoli. Nie chcę żeby pomyślał że się go boję. Nie chcę żeby przywłaszczył sobie miano "rycerz, którego boją się elfki ze sztyletami".
Po minucie słyszę jak przeraźliwie wrzeszczy wykrzykując moje imię.
-Luna!
Nie chcę się odwracać i słuchać co ma mi jescze do powiedzenia, jednak po piętnastu sekundach rozkazuję mojemu koniu, aby się zatrzymał i odwrócił.
Patrzę w miejsce, gdzie wcześniej stał Luton.
Nie ma go.
Słyszałam jak wcześniej oddalił się na koniu, jednak nie słyszałam, aby z powrotem wrócił.
Pewnie coś mi się przesłyszało.
Nagle słyszę, po mojej prawej stronie dokładnie ten sam dźwięk, który słyszę za każdym razem w moim koszmarze.
Dźwięk łamanej gałęzi.
Natychmiast odwracam głowę w tamtą stronę, jednak po gałęzi nie ma żadnego śladu.
Po tym jak to usłyszałam, zrobiła się dziwna atmosfera.
Bez zastanowienia rozkazuję zwierzęciu, na którym siedzę, aby natychmiast ruszył z tego miejsca i pędził ile sił w kopytach do domu.
Gdy tak pędzimy w głowie odtwarzam wygląd Lutona.
Czarne włosy do ramion, idealnie wyrysowane ciemne brwi, niebieskie oczy, nie za mały, lecz nie za duży nos, małe usta i niekwadratowa szczęka-nie pasowałaby mu inna.
Myślę o wszystkim, byle nie myśleć o dźwięku, który usłyszałam pod lasem.
Gdy wracam do domu i siadam na łóżku uświadamiam sobie 2 rzeczy:
1. Nie mam swojego sztyletu.
2. Nie powiedziałam Lutonowi jak mam na imię.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 30, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Mentiras misteriosos Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz