5.

321 40 13
                                    

Stworzyła mnie ignorancja.

Wykuła moje nogi, a potem postawiła ja na ziemi i nauczyła niewzruszenie chodzić; uformowała moje struny głosowe, wsadziła na język słowa i poruszyła ustami w rytm tętniących kłamstw.

Wykreowała moje myśli i tchnęła serce; zbudowała wewnętrzną fortece strzeżoną przez oddział zbrojony, wykopała fosę rozległości wszechświata i zagoniła mnie do środka, na stulecia pozbawiając możności komunikacji.

Wypruła z ciała reakcje, osuszyła tkanki ze swobody.

I teraz jestem niewypowiedzianym uczuciem zamkniętym w bastionie niewzruszenia. Zastygam na śmierć, kamień strachu utyka mi w przełyku, głowa chce eksplodować przeciążeniem

a

Samolot wznosi się i opada. Rozgania gapiące się chmury, gdy kadłubem szturcha je w przepełnione kęsami powietrza brzuchy. Czmychają na boki, odgrażają się chorobliwie wątłymi dłońmi

i

Ocean niebios to nie jest dobre miejsce na takie potyczki i och, nie nie nie, nie jest, gdy wszystko zaczyna się trząść, gdy moja ręka ląduje na podłokietniku i zaciska się tak mocno, jakby chciała przebić się przez materiał i wylądować trzy warstwy pod spodem, żeby własnym ciężarem podtrzymać samolot.

Zmusić go do powolnego szybowania.

Ostrożności.

Szepnąć do ucha, że na jego pokładzie są żyjący ludzie i dlatego powinien uważać.

Nie uważa. Podłoga się telepie.

Przymykam oczy. Próbuję przełknąć sekundy grozy. Jedna, dwie, trzy; jedna, dwie i sufit wpada w szał, trzęsie się w furii, a ja chyba umieram, chyba się sypie, chyba hiperwentyluje.

— Boże — wyrzucam na żałośnym wdechu i zaraz zaciskam wargi, zawstydzony kruchością własnego głosu.

Przywieram w rozpaczy plecami do siedzenia.

A oczy owinięte kocami snu nagle się otwierają, są wielkie, rozbudzone, przerażone, gdy szukają mojej twarzy, gdy omiatają mnie rozbieganym spojrzeniem.

Naruto patrzy na mnie z mieszaniną strachu i ulgi.

Zrywa się do przodu.

— Wszystko w porządku? — pyta, przejeżdża dłonią po policzkach, mierzwi blond włosy. — Stało się coś?

Kiwnięcie zamiera mi na karku.

Jestem niewzruszoną makietą skrywanego bólu, chociaż

naprawdę

i

szalenie

chcę wyrzucić ręce w powietrze, wrzasnąć, zanieść się histerią, bo pragnę ukazać skale problemu, zademonstrować dławiący mnie paraliż, ale mogę wykrztusić z siebie zaledwie kilka ciasnych liter desperacji.

— Samolot — krztuszę.

Jedno mrugnięcie, gdy strzepuje ostatki snu z rzęs i pyta:

— Samolot?

— Trzęsie się.

I sufit znowu zamienia się miejscem z podłogą i wszystko się kurczy i rozkurcza, a turbulencje chwytają wszystkie pięści świata i uderzają nimi w mój ściśnięty żołądek.

Siła tych ciosów wgniata mnie w fotel.

Chyba się duszę.

Nagły wdech i połykam płuca. Zaciskam powieki. Chowam się we własnej głowie. Zatrzaskuje drzwi, wyrzucam klucz i skupiam się na wyliczaniu zamierzchłych przedmiotów i zdarzeń; dwa łańcuszki, dwa pierścionki, cztery pary oczu, dwie pary nieruchomych warg i niemal trzysta sześćdziesiąt pięć odseparowanych dni,

gdy nagle

nagle czuje, jak prawdziwe wargi Naruto muskają oddechem mój kark, jego łokcie opierają się na moim podłokietniku i jego głos to nabrzeżny piasek targany morskimi falami, gdy mówi;

— Pamiętasz, gdy złamałem nogę w szkole i musiałeś mnie nieść na plecach do domu, bo nie chciałem, żeby przyjechała karetka, bo miałem dziurę w skarpecie? — Marszczę brwi i zaciskam mocniej powieki, gdy kolejny wstrząs rzuca strzałą w podłogę.— Chciałem przebrać skarpetki, ale miałem wszystkie pomieszane i większość w brudach, więc pobiegłeś do swojego domu i przyniosłeś mi swoje i wziąłeś jeszcze bokserki, i spodnie, i koszulkę i powiedziałeś tym swoim nadętym głosem: jakbyś innych ciuchów też przypadkiem nie miał.

Wychyla się. Łokciami szura o plastik podparcia. Uśmiecha się.

Łaskocze moje ucho rozgrzanym oddechem.

— Tak naprawdę myślę, że za tym nadętym głosem czaiła się troska. Tak naprawdę przejąłeś się tym tak bardzo, że w panice zgarnąłeś resztę ubrań, żeby nie musieć wracać do domu i móc mnie od razu zawieść do szpitala. — Strach przysiada na moim karku, ramionami ściska mnie za gardło i chyba pragnie bym się udławił i chyba się dławię niedowierzaniem, gdy on dodaje: — Wiesz, Sasuke. Możesz mieć zamknięte oczy, bo ja widzę za nas oboje. Widzę cię — szepcze. — Zawsze cię widziałem.



Przemieniam się w żerdź skonstruowaną ze stali niewzruszenia. Umacniam kręgi, prostuje lędźwie. Nie otwieram oczu.

Nie odwzajemniam jego wyznania.

Ale na jedną krótką chwilę zapominam o rozpadającym się świecie i samolot przemienia się w łagodnego ptaka, który szybuje

powoli szybuje. 



Error? || SASUNARUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz