Stworzyła mnie ignorancja.
Wykuła moje nogi, a potem postawiła ja na ziemi i nauczyła niewzruszenie chodzić; uformowała moje struny głosowe, wsadziła na język słowa i poruszyła ustami w rytm tętniących kłamstw.
Wykreowała moje myśli i tchnęła serce; zbudowała wewnętrzną fortece strzeżoną przez oddział zbrojony, wykopała fosę rozległości wszechświata i zagoniła mnie do środka, na stulecia pozbawiając możności komunikacji.
Wypruła z ciała reakcje, osuszyła tkanki ze swobody.
I teraz jestem niewypowiedzianym uczuciem zamkniętym w bastionie niewzruszenia. Zastygam na śmierć, kamień strachu utyka mi w przełyku, głowa chce eksplodować przeciążeniem
a
Samolot wznosi się i opada. Rozgania gapiące się chmury, gdy kadłubem szturcha je w przepełnione kęsami powietrza brzuchy. Czmychają na boki, odgrażają się chorobliwie wątłymi dłońmi
i
Ocean niebios to nie jest dobre miejsce na takie potyczki i och, nie nie nie, nie jest, gdy wszystko zaczyna się trząść, gdy moja ręka ląduje na podłokietniku i zaciska się tak mocno, jakby chciała przebić się przez materiał i wylądować trzy warstwy pod spodem, żeby własnym ciężarem podtrzymać samolot.
Zmusić go do powolnego szybowania.
Ostrożności.
Szepnąć do ucha, że na jego pokładzie są żyjący ludzie i dlatego powinien uważać.
Nie uważa. Podłoga się telepie.
Przymykam oczy. Próbuję przełknąć sekundy grozy. Jedna, dwie, trzy; jedna, dwie i sufit wpada w szał, trzęsie się w furii, a ja chyba umieram, chyba się sypie, chyba hiperwentyluje.
— Boże — wyrzucam na żałośnym wdechu i zaraz zaciskam wargi, zawstydzony kruchością własnego głosu.
Przywieram w rozpaczy plecami do siedzenia.
A oczy owinięte kocami snu nagle się otwierają, są wielkie, rozbudzone, przerażone, gdy szukają mojej twarzy, gdy omiatają mnie rozbieganym spojrzeniem.
Naruto patrzy na mnie z mieszaniną strachu i ulgi.
Zrywa się do przodu.
— Wszystko w porządku? — pyta, przejeżdża dłonią po policzkach, mierzwi blond włosy. — Stało się coś?
Kiwnięcie zamiera mi na karku.
Jestem niewzruszoną makietą skrywanego bólu, chociaż
naprawdę
i
szalenie
chcę wyrzucić ręce w powietrze, wrzasnąć, zanieść się histerią, bo pragnę ukazać skale problemu, zademonstrować dławiący mnie paraliż, ale mogę wykrztusić z siebie zaledwie kilka ciasnych liter desperacji.
— Samolot — krztuszę.
Jedno mrugnięcie, gdy strzepuje ostatki snu z rzęs i pyta:
— Samolot?
— Trzęsie się.
I sufit znowu zamienia się miejscem z podłogą i wszystko się kurczy i rozkurcza, a turbulencje chwytają wszystkie pięści świata i uderzają nimi w mój ściśnięty żołądek.
Siła tych ciosów wgniata mnie w fotel.
Chyba się duszę.
Nagły wdech i połykam płuca. Zaciskam powieki. Chowam się we własnej głowie. Zatrzaskuje drzwi, wyrzucam klucz i skupiam się na wyliczaniu zamierzchłych przedmiotów i zdarzeń; dwa łańcuszki, dwa pierścionki, cztery pary oczu, dwie pary nieruchomych warg i niemal trzysta sześćdziesiąt pięć odseparowanych dni,
gdy nagle
nagle czuje, jak prawdziwe wargi Naruto muskają oddechem mój kark, jego łokcie opierają się na moim podłokietniku i jego głos to nabrzeżny piasek targany morskimi falami, gdy mówi;
— Pamiętasz, gdy złamałem nogę w szkole i musiałeś mnie nieść na plecach do domu, bo nie chciałem, żeby przyjechała karetka, bo miałem dziurę w skarpecie? — Marszczę brwi i zaciskam mocniej powieki, gdy kolejny wstrząs rzuca strzałą w podłogę.— Chciałem przebrać skarpetki, ale miałem wszystkie pomieszane i większość w brudach, więc pobiegłeś do swojego domu i przyniosłeś mi swoje i wziąłeś jeszcze bokserki, i spodnie, i koszulkę i powiedziałeś tym swoim nadętym głosem: jakbyś innych ciuchów też przypadkiem nie miał.
Wychyla się. Łokciami szura o plastik podparcia. Uśmiecha się.
Łaskocze moje ucho rozgrzanym oddechem.
— Tak naprawdę myślę, że za tym nadętym głosem czaiła się troska. Tak naprawdę przejąłeś się tym tak bardzo, że w panice zgarnąłeś resztę ubrań, żeby nie musieć wracać do domu i móc mnie od razu zawieść do szpitala. — Strach przysiada na moim karku, ramionami ściska mnie za gardło i chyba pragnie bym się udławił i chyba się dławię niedowierzaniem, gdy on dodaje: — Wiesz, Sasuke. Możesz mieć zamknięte oczy, bo ja widzę za nas oboje. Widzę cię — szepcze. — Zawsze cię widziałem.
Przemieniam się w żerdź skonstruowaną ze stali niewzruszenia. Umacniam kręgi, prostuje lędźwie. Nie otwieram oczu.
Nie odwzajemniam jego wyznania.
Ale na jedną krótką chwilę zapominam o rozpadającym się świecie i samolot przemienia się w łagodnego ptaka, który szybuje
powoli szybuje.
CZYTASZ
Error? || SASUNARU
Fanfiction🌊 Jak źle może być, gdy Sasuke zostanie przymuszony do spędzenia dwutygodniowych wakacji w towarzystwie swojego byłego przyjaciela, z którym od roku nie zamienił praktycznie ani słowa? Źle. Tragicznie. Fatalnie. albo Wspaniale. Fantastycznie. Czaru...