Może Róża nie mogła pochwalić się kreatywnością, ale zawsze trzymała zapasowy klucz pod wycieraczką. Dlatego niedługo znowu znalazła się w suchutkim wnętrzu swojego domku...
A przynajmniej tak myślała, dopóki przez jej mokasyny nie przeszła wilgoć, a lodowaty dreszcz nie przemknął jej po nogach. Wtedy przeniosła uwagę znad włącznika światła na wodę, która sięgała jej kostek. Wspinała się po schodach do podpiwniczenia i rozglądała po wnętrzu jak interesant po nieruchomości na sprzedaż.
Bojowy krzyk Marka, uwzględniający jakieś staropolskie przekleństwo, przypomniał Róży o tym, po co musiała wkradać się do własnego domu. Sięgnęła po wiatrówkę, która dryfowała wraz z parasolami przy drzwiach. Liczyła, że wiaderko robiące za stojak na nie, nie przeciekało.
Potem wbiegła do pokoju, ignorując dziwne skrzeki dobiegające z łazienki i rzuciła się na dryfujące łóżko w sypialni. Kilka krasnoludków dopiero wtedy się obudziło, ale to nie było istotne. Wtedy też Róża wygrzebała z pościeli telefon i wybiła numer alarmowy. Czekanie na to, aż ktoś odbierze, wydawało się wiecznością.
– Pilnie! Obrony Tyńca 88! Doszło do włamania i powodzi! – krzyknęła Róża do słuchawki, gdy tylko ktoś zatwierdził połączenie.
– Ale kto mówi?
Kiedy studentka zapanowała nad bębnieniem w uszach, wykrzyczała:
– Róża Kwiatkowska. Wyślijcie strażaków i policję! To pilne!
– Proszę pani! Proszę się uspokoić!
– Jestem spokojna! – warknęła studentka, słysząc ryk. – Muszę kończyć.
– Proszę się nie rozłącza... – operatorka linii ratunkowej nie dokończyła, kiedy Róża kliknęła czerwoną słuchawkę na ekranie.
Nie miała zamiaru czekać, jak szanowny wąpierz zrówna jej dom z ziemią, bo się certoli z jakimś monstrum!
Ruszyła jak burza w stronę przedpokoju. To, że woda sięgała już połowy łydek, nie było w stanie jej powstrzymać. Złapała się ościeżnicy u progu sypialni, a potem oparła o nią. Przygotowawszy wiatrówkę, szykowała się do przemierzenia korytarza i wejścia do łazienki na jego drugiej stronie.
Okazało się jednak, że nie musiała się tak fatygować.
Marek wyleciał wraz z drzwiami w towarzystwie huku i wylądował u stóp Róży. Instynktownie skierowała broń w stronę potencjalnego zagrożenia. Nie dała się rozproszyć zimnem, gdy woda przedarła się przez bluzę ani wstającym Markiem.
Pobladła za to okropnie, kiedy przed jej oczami wyrosło monstrum tak wysokie, że swym kłębem zahaczało o żyrandol. Ostre zębiska w przepastnej paszczy przypominały powyginane noże stołowe z ząbkowanymi brzegami. Zaczepione o nie resztki pokarmu i ortalionu wąpierza kołysały się, gdy potwór dyszał wpatrzony w Różę.
Napiął wszystkie mięśnie, kucając nisko. Już miał się rzucić na Różę, gdy Marek w mgnieniu oka podniósł z tafli wody drzwi od łazienki i roztrzaskał je o obły łeb monstrum.
To zatoczyło się, cofając na tyle, na ile pozwalała mu na to szerokość przedpokoju. Trząsło łbem, ale nadal miało zamglone spojrzenie.
– Co to, na litość boską, jest? – krzyknęła Róża sparaliżowana. To był potwór zupełnie innego kalibru niż ćmok czy bobo.
– Czy to teraz takie istotne? – stęknął Marek, jakby nie chcąc ocucać swoim głosem zaćmionego, obślizgłego stwora. Zauważając, że Róża trzymała wiatrówkę w rękach, polecił: – Strzelaj.
Róża miała ochotę palnąć się w czoło. Ograniczyła się jednak do tego, że nacisnęła spust i posłała kilka kulek w stronę potwora z jadowitym uśmiechem na twarzy, gdy jej wróg ryknął z boleści. Nie pomogło jednak to zagłuszyć niesmaku po okazanym tchórzostwie.
Niemniej kobieta wątpiła, aby monstrum potem jęczało z powodu odniesionych ran – było za duże, aby śrut uczynił jemu większą szkodę pod względem mechanicznym. Jednak woda święcona, w której zanurzyła kiedyś pociski, ponoć sprawdzała się na każde większe bydle jak cyjanek nawet po wyschnięciu.
Potwór nie tylko jęczał, skrzeczał czy wył, obijając o ściany przedpokoju. Kiedy zataczał się w stronę łazienki, kawałki jego ciała odczepiały się do samych kości. Natomiast po wpadnięciu do wody, rozpuszczały się z bulgotem, a powietrze wypełniała gryząca woń siarki.
Marek poderwał się na równe nogi, ruszając za potworem. Róża dogoniła go, tak więc razem patrzyli, jak ich napastnik wydał z siebie ostatnie tchnienie oparty... o muszlę klozetową. Co więcej, ostał się z niego zaledwie siny osesek wielkości dłoni ze zdeformowanymi kończynami. Wydawał się tym bardziej niegroźny, że był mniejszy niż odłamki pokruszonej wanny, kafelków i lustra z szafki. Studentka nie mogła uwierzyć, że taki kurdupel mógł być ucieleśnieniem zniszczenia.
– Zmutowany bannik – powiedział Marek tak niespodziewanie, że Róża uniosła wiatrówkę.
Na swoje szczęście – oraz niewątpliwie wąpierza – nie pociągnęła jednak za spust.
– Pytałaś, co to było – odparł, unosząc ręce w łokciach.
– Bannik... Bannik nie zmienia się w takie coś.
– Nie, ale czarnoksiężnik może mu w tym pomóc.
Róża studiowała historię z naciskiem na wpływy wierzeń skandynawskich na słowiańskie. W rezultacie znała się na rzeczy, jeśli chodzi o istoty staropolskie. Banniki zaś należały zaś do najmniej groźnych. Buszowały dawniej przy publicznych łaźniach, a obecnie przeważnie przy krytych basenach, sprawiając, że kąpiący się tracili swoje ubrania. Nie to, co czarnoksiężnicy, którzy w niektórych aspektach byli bardziej demoniczni od biesów.
– Pewnie wbiegł za jakąś myszą, gdy na nią polował – zastanawiał się Marek, przyglądając muszli klozetowej, do której pełzał przerośnięty bannik.
– Myszą?
– Tak, myszą. Dla większości istot ludzie są raczej ciężkostrawni – stwierdził wąpierz, nawet nie spoglądając na swoją rozmówczynię.
Róża w tamtej chwili była jednak zaabsorbowania oceną zniszczeń, aby myśleć nad tym, że Marek należał do tej niesławnej mniejszości. Szybko straciła zapał, bo już doliczyła się, że jej pensja i oszczędności nie pokryją nawet najważniejszych napraw. Nie sądziła zaś, żeby ubezpieczenie pokrywało straty wynikające z ataku bannika.
– Dobrze płacą u ciebie w firmie? – spytała Róża. – Bo chyba się zatrudnię na nocną zmianę.
I tym sposobem problem z nieprzespanymi nocami zostałby rozwiązany, bo przestałaby spać w ogóle.
Marek spojrzał wymownie na kobietę, wskazując ręką bannika.
– Jestem przekonany, że byś odnalazła się w pracy ogrodniczki, ale może nie podejmuj pochopnych decyzji, dobrze? – powiedział, jakby mógł odwieść Różę od czegokolwiek. Nikt na świecie nie miał jednak takiej mocy.
Kobieta zaś wiedziała, że dopadnie stwórcę tego bannika. Z pomocą wąpierza i pomimo niego.
***
Ciąg dalszy nastąpi...
CZYTASZ
Róża i Kosiarz Widmo
RomanceKraków ma długą historię. Doczekał się także swoich potworów, a każdy z jego mieszkańców mierzy się z nimi na co dzień. Farciarze... Zmorą Róży Kwiatkowskiej nie jest żaden stwór rodem ze słowiańskiego bestiariusza. Przynajmniej nie na długo, poniew...