Rozdział pierwszy//Droga bez końca

23 3 1
                                    

Obudziłem się z myślą, że to jest już ten czas. Ten, na który lata czekałem

Wpakowywszy poprzedniego dnia do torby kilka par dresów, tylko jedną koszulkę, biały luźny t-shirt, i drobne oszczędności, uzbierane na pracy w lodziarni, przez wakacje.

Przebrałem się z piżamy i wyszedłem z mojego pokoju z myślą, że widzę go ostatni raz.

Na schodach minąłem Lauren, która spytawszy mnie: "dokąd się wybieram" nie otrzymała odpowiedzi, a w zamian za nią, ciche parsknięcie z mojej strony i szybkie wyminięcie jej, wcześniej zatykając usta przy ziewaniu.

Gdy doszedłem na dół, szybko rozejrzałem się wokół, ale jak sądziłem, nie zastałem żadnej żywej duszy.

Na stopy założyłem stare snicersy, które dostałem kilka lat wcześniej od matki, zanim zaczęła pić.

Chwilę rozważałem nad założeniem bluzy, ale odpuściłem, zyskując na czasie, i bez wahania opuściłem próg domu, zamieszczonego w Irlandii.

Po wyjściu, zerknąłem jeszcze przez ramię na dom, przypominający masę wspomnień, o których zacząłem na głos myśleć.

- Jak w wieku pięciu lat, spadłem z trzeciego schodka przed wejściem, jak Lau miała trzecie urodziny. Myślałem, że umieram, i każdemu wmawiałem, że złamałem kręgosłup - zachichotałem, na myśl o tym wspomnieniu - nabiłem sobie tylko małego guza, na środku czoła. Nawet nie spadłem na plecy, więc ciężko byłoby uszkodzić sobie kręgosłup!

- A wtedy, gdy zakochałem się po raz pierwszy? - pomyślałem - zrobiłem aferę, że dziewczyna mnie rzuciła - spojrzałem na moje buty, które brudne były od błota, w które wdepnąłem  Nie musiałem wspominać, że był to pies sąsiada.

Bez dłuższego rozmysłu, pewnym krokiem wyruszyłem przed siebie.

Bez celu szedłem prawie godzinę, dopóki złapałem taksówkę, z prośbą o wywiezienie do Joniddy, czyli miasta, które sąsiadowało z tym, w którym dotychczas mieszkałem.

Dojechałem, zapłaciłem, i stanąłem przed dużym, starym budynkiem bez celu. 

Dłuższą chwilę mu się przyglądałem, jakbym go już znał. O sekundę za długo, wpatrywałem w jego wejście, gdyż jakaś dziewczyna, niska blondynka, ubrana w biały top, beżową spódniczkę w kratkę, z małym wcięciem, oraz tego samego koloru narzutę, postanowiła zapytać:

- Kogoś szukasz? 

Nie odpowiedziałem, zapatrzony w jej delikatnie odkryty dekolt, na co ta podwinęła narzutę ku górze, a ja wreszcie zmusiłem się na odpowiedź.

- Em, chyba nie - nie potrafiąc się powstrzymać, dodałem - chyba że ciebie, Bejbe

Nie wiem, czemu, i po co, ale musiałem. Blondynka na cały głos się roześmiała, i zaprosiwszy mnie do kawiarenki, która, ponoć, mieściła się niedaleko, otrzymała potwierdzenie przyjścia.

Podbródkiem wskazała na wysoki budynek, który mieścił się, na prawdę, niedaleko.

Oboje poszliśmy w jego stronę, dziewczyna przodem, a ja z boku. 

Podczas drogi, poprosiłem ją o numer, a ona, uśmiechając się, wyklikała cyfry na moim telefonie, przedstawiając się.

- Octavia Yellow, ale nie lubię swojego imienia - wyznała, sprawdzając coś w swojej komórce - Wolę Oci.

Kiwnąłem głową, i również podałem jej swoje imię, a następnie dłoń, którą chętnie przyjęła.

Chwyciła ją, lekko się rumieniąc, a ja ucałowałem jej drobną rączkę.

Ta, chichocząc, przekroczyła próg uroczej kawiarenki, przyozdobionej z każdej strony, pięknymi, różowo-białymi petuniami. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 09, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

More than friendshipWhere stories live. Discover now