Jeden.

26 0 0
                                    

Rodzice od małego kierowali naszymi wyborami. Pomagali nam rozróżnić co jest złe, a co dobre. Wspierali nas w podejmowaniu trudnych decyzji, starając się nie kierować na jej słuszność, ale jednocześnie sprawić, byśmy wybrali mądrze. Po prostu przy nas byli i to dla większości dzieciaków znaczyło więcej niż niejeden przytulas lub czułe słówko. Dało się wyczuć ich obecność, mimo że potrafili nie robić nic. Po prostu stali z boku i obserwowali, jak wkraczamy w życie.

Nigdy nie dano mi możliwości podjęcia jednej, własnej decyzji. Od zawsze był nade mną ktoś, kto musiał mieć ostatnie słowo. Nie dano mi możliwości na posiadanie własnego zdania, gdyż ostatecznie i tak musiałam przyznać komuś rację i zaakceptować pewne rzeczy. Przyzwyczaiłam się do tego, dlatego nawet nie negowałam wyboru rodziców odnośnie wysłania mnie na wakacje do dziadków. Po prostu przyjęłam tą informacje, przysłowiowo ,,na klatę" i spakowałam swoje rzeczy, w duchu przeklinając rodziców na milion różnych sposobów.

Od zawsze mną rządzili. Będąc drugim dzieckiem Chrisa i Valerii miałam bardziej przechlapane, niż mój starszy o dwa lata brat, idealny Steven. On był ich dumą, od małego wiedział, że wiąże przyszłość z futbolem, zupełnie jak ojciec. Mi nadano ładkę córki, która kieruje się wyborami rodziców. Odkąd pamiętam mówili mi co mam robić i jak.

Dlatego wcale, ale to wcale nie byłam zdziwiona, gdy niemal siłą zmusili mnie do aplikowania na Princeton, który ma doskonałą drużynę siatkarską. Tam również chodzi Steven, który otrzymał stypendium sportowe, przez swoje osiągnięcia. Ja byłam rozczarowaniem, bo na finałowym meczu dałam plamę, co totalnie przekreśliło moje szanse.

I to jest jeden z dwóch powodów, dla których jadę do Miami.

Westchnęłam, stając przed znakiem informacyjnym. Uniosłma głowę, by upewnić się, w którą stronę powinnam się kierować. Strzałka w lewo z napisem wyjście widniała na białym neonie. Ciągnąc dużą walizkę, ruszyłam w tą stronę, rozglądając się za dziadkami.

Hannah i Elias byli rodzicami mojego taty. Od małego przyjeżdżałem do nich na wakacje i całkowicie oddałam swoje serce gorącemu Miami, niż zimnej Minnesocie, której szczerze nienawidziłam. Dlaczego? Bo byłam tam uwięziona, szczerze i w przenośni. Kochałam wolność i fakt, że w Miami nie byłam uwiązana na smyczy, tylko całkowicie wolna. Nikomu nie przeszkadzało, gdy późno wracałam do domu. Ani to, że lubiłam sobie pospać. Nie musiałam forsować się treningami. Dziadkowie mieli na to szczerze wyjebane i woleli skupić się na tym, co daje mi szczęście.

Rodzice tego nie rozumieli i woleli wysyłać mnie przez ostatnie pięć lata na głupie obozy sportowe, gdzie w pełni mogłam oddać się siatkówce. Lubiłam grać, nie ukrywałam tego, ale gdy zostawałam do czegoś zmuszana, to traciłam cały zapał. Moim przeciwieństwem był Stev, którego nie trzeba było zmuszać. Od małego mówił, że zostanie futbolistą i tak się stało. Jest najlepszy na całym kampusie, a tata jest z niego wyjątkowo dumny. To jego zdjęcia wiszą na kominku w salonie, to do niego rodzice jeżdżą na zawody, nie do mnie. Zawsze wtedy są zajęci. A ja się naprawdę staram, czego oni nie potrafią niestety zrozumieć. A szkoda, bo moje życie byłoby zdecydowanie łatwiejsze.

Wyjęłam z kieszeni dresów komórkę, z której usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Zmarszczyłam brwi, widząc numer mojej kuzynki, Addison.

Addison: Gdzie jesteś?

A sekundę później przyszła kolejna.

Addison: Czekamy na ciebie na parkingu. Miejsce B23.

Tak, Addison Ward również mieszka w Miami, dokładniej tuż obok domu moich dziadków. Była jednym z trzech powodów, dla których zdecydowałam się na ten wyjazd. Jest córką siostry mojego taty i mamy naprawdę dobry kontakt. Nawet podczas roku szkolnego, gdy każda z nas jest zajęta swoimi życiem i swoimi sprawami, nie omieszkamy wymieniać się wiadomościami.

Zanim skończy się lato [WSTRZYMANE]Where stories live. Discover now