Pięć

1.2K 158 76
                                    

Przez następnych kilka nocy Finneas nie potrafił zmrużyć oka. Kiedy tylko wydawało mu się, że łapał go sen, kładł się pod kołdrę i zamykał oczy, okazywało się, że ten nigdy nie nadchodził. Zamiast z upragnionym snem, zmagał się z myślami, które nie dawały mu spokoju. Kiedy nareszcie się im poddawał, odnajdywał dłonią swoją komórkę, mrużył oślepione jasnym ekranem oczy, a potem... odpalał wszystkie media społecznościowe po kolei i w każdym z nich szukał  rudej dziewczyny o imieniu Cynthia, która zamieszkiwałaby Manhattan i grała na skrzypcach. Odnalazł setki różnych Cynthii na Facebooku czy Instagramie, przejrzał profile niemal każdej z nich, ale żadna nie była tą dziewczyną z metra, która utknęła mu w pamięci.

Kiedy się poddawał, a rano budził się z bólem głowy i spuchniętymi oczami, zaczynał coraz poważniej myśleć nad tym, czy Cynthia było jej prawdziwym imieniem. Nie było jej nigdzie. Przepadła, jak kamień w wodę.

Oprócz internetu nie było jej także w metrze. Finneas łapał się na tym, że pierwszym jego odruchem, zaraz po tym, jak wchodził do metra, było bacznie wytężenie słuchu i wzroku. Nasłuchiwał jej, wyglądał jej, ale po Cynthii ani śladu. Uznał to za definitywny znak od wszechświata, że wszystko pomiędzy nimi było skończone. Przyjęła jego przeprosiny, pomógł jej, uśmiechnęli się do siebie, zażartowali ze sobą, a potem spojrzeli na siebie po raz ostatni i zakończyli swoją znajomość. Przecież w Nowym Jorku to codzienność. Setki, jak nie tysiące osób ścierało się ze sobą każdego dnia, a potem o sobie zapominało.

Cynthia i Finneas nie mogli być wyjątkiem. To milionowe miasto, tutaj nie było żadnych wyjątków.

Pomimo natrętnych myśli, powrócenie do swojej rutyny nie było dla Finna wyzwaniem. Właśnie siedział przy kuchennym blacie tak jak każdego poranka, zerkał na pochłoniętego swoim śniadaniem i rozłożonym obok podręcznikiem, Arlena, a jego uszy znów rejestrowały strofy jego matki. Wszystko było w najlepszym porządku i na swoim miejscu.

— Jak tam szkoła? — spytała, krzątająca się w swoim jedwabnym szlafroku Marbell.

— Świetnie.

— Beznadziejnie.

— No tak — parsknęła, odrywając nos od komórki, na której znów przeglądała maile. — Żadna nowość. Z wiekiem jesteście jeszcze bardziej od siebie różni — zaśmiała się cicho.

Finn zauważył, że Arlen już od jakiegoś czasu nie uczył się czegoś na ostatnią chwilę, patrząc w książkę, a analizował wzrokiem ich matkę. Po chwili blondyn powiedział:

— Wyglądasz na szczęśliwą, mamo.

Dopiero teraz Finneas również to zarejestrował. Marbell chodziła uśmiechnięta już od paru dni, a od początku tygodnia nie narzekała na niego tak bardzo, jak miała to w zwyczaju.

— Doprawdy, kochanie? — Wyglądała na zaskoczoną. Ułożyła dłoń na śmiejącym się policzku. — Widać to po mnie?

Finn ugryzł się w język niemal w ostatniej chwili, zanim wypomniał matce zrzędzenie, które od paru dni się osłabiło.

— Coś się stało? — zainteresował się Arlen. — Dostałaś jakiś awans...? Wyprowadzamy się?

Jego brat byłby z tego nawet całkiem zadowolony. Nigdy więcej metra, nigdy więcej skrzypiec w jego myślach, które roznosiły jego bębenki.

— Co? Nieee, to nic z tych rzeczy, skarbie! — Machnęła dłonią, chcąc wyraźnie zbyt temat. Już nawet bardziej się ku temu przymierzała. Marbell postawiła kilka kroków w przeciwną stronę, wcisnęła nos w komórkę i miała już odchodzić, kiedy nagle zatrzymała się i wzięła głęboki oddech. — No dobrze, jest jedna rzecz, którą od dawna chciałabym powiedzieć.

Cynthia. Zanim odejdę. W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz