Trzy

1.1K 184 30
                                    


Ruszył przed siebie. Finn szedł po śladach dziewczyny aż do samego końca korytarza, gdzie wszyscy przed chwilą występujący muzycy, zniknęli za ostatnimi drzwiami. Chłopak nie miał żadnych skrupułów. Był gotów otworzyć drzwi, zawołać ją i... Co dalej? Co takiego mógłby jej powiedzieć?

Wyprowadź się z mojej głowy? Przestań pojawiać się nieproszona na mojej drodze? Gratulacje, wreszcie znalazłaś odpowiednie miejsce do grania?

Zanim zdążył spróbować trzeźwo sobie to wszystko poukładać, stanął oko w oko z mężczyzną z białej koszul i czarnym krawacie.

— Mogę w czymś panu pomóc? — zapytał z dystansem.

— Potrzebuję zamienić słowo z jedną skrzypaczką. Powinna być w środku — wytłumaczył pospiesznie, po czym spróbował wyminąć mężczyznę.

Kiedy ten momentalnie zagrodził mu drogę i odsunął od drzwi, chwytając chłopaka za ramię, Finn nie miał już wątpliwości, że miał do czynienia z ochroniarzem. Zazwyczaj nie lubił przyznawać się do swojej rodziny i sądził, że jego nazwisko było jego przywarą, a nie przywilejem. To był jeden jedyny raz, kiedy nie powstydził się go użyć.

— Proszę mnie wpuścić — odchrząknął, wciąż napierając na rękę ochroniarza. — Jestem synem Marbell Payne-Ward, mam przyzwolenie, żeby tutaj wejść.

Mężczyzna roześmiał się, mocniej odpychając od siebie Finneasa, co na dobre zakończyło ich przepychankę.

— A ja jestem synem Jade Stalone i nie daję ci takiego przyzwolenia — Pokręcił głową z rozbawieniem, po czym zerknął na listę występujących, wiszącą na drzwiach i dodał: — Nie ma tutaj twojego nazwiska — nie wchodzisz, a twoja matka w niczym ci nie pomoże.

— Moja matka wspiera finansowo te koncerty i należy mi się...

— Posłuchaj, chłopaku. Usłyszę jeszcze słowo albo jeszcze raz spróbujesz mnie przepchać, to wyprowadzę cię z lokalu — prychnął. — Nie interesuje mnie żadna Payne-Ward. Nie ma cię na liście, a muzycy teraz odpoczywają.

Finn ugrzązł w miejscu, szukając w głowie wymówki, która tym razem podziałałaby na nieugiętego mężczyznę. Gdyby tylko znał nazwisko albo chociaż imię, poprosiłby ochroniarza o wywołanie jej z pokoju. Może wiedząc chociaż tyle, nie wyszedłby na kogoś niebezpiecznego, zakłócającego jej spokój, a kogoś znajomego, kto nalega na spotkanie. Chłopak zaciskał usta w cienką linię i nabierał głębokie wdechy.

— Moja matka jest profesorką Juilliardu, finansuje te koncerty, dba o muzyków i siedzi właśnie w pierwszym rzędzie przed sceną. Jeśli za moment wrócę do niej i powiem jej, że ochroniarz jej muzyków nie zna nawet jej nazwiska, na pewno nie będzie zadowolona. A niech mi pan wierzy, uwielbia się z menadżerem — mrużył oczy, wciskając w mężczyznę każde słowo z najdumniejszym i najszczerszym przekonaniem.

Choć w większości opowiadał mu kłamstwa. Jego matka nie była nikim więcej, niż profesorką Juilliardu, a swoich pieniędzy pilnowała, jak oczka w głowie. Nie wydałaby ani grosza na muzyków, którzy — jak twierdziła — mieli beznadziejną technikę.

Pewność siebie wymalowana na twarzy ochroniarza zaczęła blednąć. Choć wciąż spoglądał na niego z góry i zerkał kątem oka na listę pełną nazwisk. Finn czuł, że mężczyzna zaczynał się uginać i niewiele brakowało od tego, aby wreszcie pozwolił mu wejść do upragnionego pomieszczenia. Wymieniał z nim milczące spojrzenia, które wreszcie przerwało mocne i głośne szarpnięcie.

— ...na fajkę, zaraz wrócimy! — usłyszał głos, który uleciał zza otwierających się drzwi.

Wtem u progu znów zobaczył ją. Swoją zmorę, która nawiedzała go codziennie.

Cynthia. Zanim odejdę. W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz