Kilka słów na początek!
Korektę wykonała dla mnie wspaniała, i jedyna w swoim rodzaju Verressia za co ogromnie dziękuję! Jesteś cudowna! <33
Odnośnie następnych rozdziałów, niestety nie jestem w stanie obiecać regularności. Wymagam od tej historii dużo, oraz zbyt dużo smaczków chcę tu umieścić. Każdy rozdział musi być dopięty na ostatni guzik, lecz mam nadzieję, że historia wam to wynagrodzi. Miłej lekturki! <33
Chłodny podmuch rozwiał jej i tak już bardzo rozwaloną fryzurę, niszcząc ją jeszcze bardziej. Rozejrzała się wokół, na budynki pogrążone w ciemności. Nie było to czymś niezwykłym, przecież był środek nocy. Normalni ludzie spali grzecznie we własnych bądź obcych łóżkach i delektowali się odpoczynkiem.
Ona tymczasem po kryjomu ominęła śpiącego ochroniarza i równie ostrożnie skierowała się ku schodom prowadzącym prosto na dach. Musiała przyznać, że wchodzenie trzydziestu pięter w górę było dla niej czystą katorgą, jednak nawet przez moment nie pomyślała o poddaniu się. Odwiedziła to miejsce już kilkukrotnie, za każdym razem wchodząc nielegalnie. Czuła się tam po prostu sobą, na tyle, na ile było to możliwe. Z dala od wścibskich i oceniających spojrzeń. Był to jeden z najwyższych budynków w mieście, w którym mieszkali głównie sami bogaci ludzie, którym się poszczęściło w Nowych Dziejach.
Niejednokrotnie powtarzali, że to sami Zbawiciele poprowadzili ich ku sukcesowi. Sama Aurora niezbyt wierzyła w te bajeczki, nie widziała sensu, jakoby Śmierć i Życie mieliby czas i chęci na poprowadzenie nielicznej grupy osób za rękę w stronę złotych uliczek.
Już nawet nie chciała się rozwodzić nad kwestią zabezpieczeń w budynku. Najbogatsi ludzie w Mieście, a na recepcji był tylko jeden ochroniarz. Starszy pan, dorabiający sobie do emerytury. Na piętrach, w kilku strategicznych miejscach były rozmieszczone zdezelowane kamery. Poza tym zupełnie nic, żadnej dodatkowej formy ochrony. Jednocześnie ją to śmieszyło jak i załamywało, że ludzie mogli być aż tak skąpi, żeby ryzykować własne życie dla kilku banknotów. Przecież rebelianci mogli zaatakować w każdym możliwym momencie.
Zmarznięta kobieta tylko cicho westchnęła pod nosem, starając się unormować pracę serca po takim intensywnym wysiłku fizycznym. W trakcie swojej wcześniejszej wędrówki, wyjątkowo zwróciła uwagę na wystrój pięter w budynku. Czego nigdy dotychczas nie zrobiła, zawsze za bardzo skupiona na celu swojej podróży. Od razu, na pierwszy rzut oka było widać, gdzie mieszkają wyznawcy Życia, a gdzie Śmierci. Takie drobne elementy jak sposób oświetlenia, obrazy czy nawet kolor dywanów mocno to sugerował. Wpasowywali się w stereotypowy obraz, wytworzony przez opinię publiczną.
Chociaż sama blondynka mocno starała się unikać używania stereotypów, chyba że był to ten jeden konkretny, który pozwalał jej przetrwać w tej brutalnej rzeczywistości.
Maska, jaką była zmuszona codziennie ubierać, ciążyła jej niczym betonowe buty, ciągnące ją coraz niżej ku otchłani szaleństwa. Jedynym, co trzymało ją przy zdrowych zmysłach, była Śmierć. Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, uwielbiała być blisko swojego końca. Były to tylko sekundy, w których mogła w końcu coś poczuć.
Adrenalina, jaka obejmowała jej ciało, była niczym rozkoszny narkotyk. Uzależniała niesamowicie szybko i okropnie boleśnie. Wiedziała, że pewnego razu doprowadzi to do tragedii. Jej własnej, żałosnej i przez nikogo niezauważonej tragedii.
Nie miała przy sobie żadnej osoby, z którą mogłaby się podzielić wszystkim, co działo się w jej głowie. Musiała udawać przykładną wyznawczynię Życia, mimo że prawda była zgoła inna. Prawdopodobnie nie dotknęłoby jej to aż tak bardzo, gdyby był to jej wybór.