Informatyk - elektronik. O kurwa, skasowałem internet. Tajski masaż na dokładkę

134 89 2
                                    

Gabryś spakował manele w torbę i pomaszerował w stronę lepszego życia.

Obecnie udało mu się umówić na spotkanie z Yerathelem, który nie dość, że od jakiegoś już czasu cieszył się wolnością, to pracując w firmie zajmującej się działalnością typowo informatyczną robił za niebiańskiego programistę. Jak się okazało, dość cenionego. Dlatego archanioł poczuł radosny dreszcz ekscytacji, gdy z wiadomości na messengerze dowiedział się, iż jego kolega z otwartymi ramionami przyjął go na pomocnika, więc teraz Gabrysiowi pozostawało mieć tylko nadzieję, że jego plany nie legną w gruzach przez intrygi wyjątkowo upartej kadry kierowniczej. Ale oto wychodzi okazji na spotkanie, skoro pracodawcy potrzebują utalentowanych chętnych na etat w Ministerstwie Propagandy. A on świetnie robi ludzi w chuja, jest dobrym kłamcą, umie manipulować tłumem i oszukać nawet samego siebie.

Słowem, ma wszelkie konieczne kwalifikacje.
Minął parę aniołów całujących się na ulicy. Było to sprzeczne ze zwyczajami, ale może byli małżonkami chwilę po ślubie. To zmieniało postać rzeczy.
Zaczerwienił się, trochę z zazdrości, trochę na wspomnienie siebie samego jeszcze parę dni wcześniej.

Niemożliwe żeby diabeł tak całował.

Ale kurwa, przecież sam się z nim lizał. Wymieniał płyny ustrojowe z potworem z piekła rodem. Miał informacje z pierwszej ręki.

No bomba, nieźle to zabrzmi na spowiedzi. A pokuta? Dwie zdrowaśki i zero kontaktów z pomiotem piekielnym? Nadal nie rozmawiał o pokucie na rekolekcjach na które miał uczęszczać („miał" to w tym wypadku słowo klucz), ale za swoją karę mógł zdecydowanie uznać niesłuszny pobyt w więzieniu i szpitalu. Przynajmniej minęło trochę czasu, więc zyskał niezbytą pewność, że Metatron zwyczajnie obsrał gacie i na pewno nie wyjaśni, jakimi dokładnie pobudkami kierował się, ułaskawiając archanioła. I dobrze. W końcu nikt nie musi widzieć.

Kropiło. Dzień był ponury jak myśli taliba, a wszyscy pędzili przed siebie w sobie tylko znanych celach. Poza archaniołem, idącym powoli, zastanawiającym się głęboko, czy przemalowanie salonu na żółto spowoduje, że jego życie znów będzie pełne szczęścia i samozadowolenia. Obawiał się, że nie. To musi być nieco bardziej skomplikowane, bo w tym wypadku to koncerny producentów farby, a nie psychiatrzy byliby jedną z bogatszych grup społecznych.

W końcu dotarł na ulicę o nazwie bardzo kreatywnej, a mianowicie Główną.

Budynek, do którego doszedł kierując się niezbyt szczegółowymi wskazówkami z mapy wyświetlonej na ekranie przedpotopowej komórki był duży, lśniący kiczowatością i oślepiający neonówkami, a już w recepcji śmierdziało pleśnią, co zrobiło na Gabrielu jednoznacznie nieprzyjemne wrażenie. No ale niezbyt miał możliwości wybrzydzać w sprawie wystroju wnętrz. Najwyraźniej pranie mózgów aniołom kosztuje tyle, że nie stać ich na bardziej gustowne biura. Zapukał do drzwi oznaczonych plakietką „p. Yerathel", a gdy nie dało to efektu, zamierzał skorzystać z siły pięści i walnąć konkretniej - jednak w tej chwili jego wzrok padł na dzwonek wiszący obok.

Co za miejsce, dzwonki wewnątrz budynku. Chyba jednak źle ocenił ich budżet. Wdusił przycisk, mocno, zdecydowanie, pragnąc od początku okazać swoją dominację. Nie miał zielonego pojęcia, czy czeka go jakaś rozmowa kwalifikacyjna. Pierwszy raz ubiega się o robotę po znajomości. Odezwała się wesoła melodyjka.

Obywateli Nieba z pretensjami do wyższej kultury zawsze irytowała myśl, że rządzą nimi anioły, dla których przykładem wzniosłego przeżycia artystycznego jest dzwonek do drzwi z melodyjką.
W zasadzie chłopak specjalnie się im nie dziwił. Jego też wkurwiała ta infantylność.

Powitanie było zbyt wylewne, ale aniołek zacisnął zęby. Potrzebował pracy. To ważne. Jest w stanie wytrzymać przytulasa czy dwa dla ciepłej posadki.

Boska herezjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz