spadający płomień

528 26 110
                                    

Obudziłem się dwa dni po tym przeklętym telefonie. Nie miałem nic przeciwko temu. To nie tak, że byłem gdzieś umówiony. To nie tak, że kogokolwiek obchodziło moje istnienie. Niebo planowało koniec świata. Nie przeszkadzałoby mi, gdybym po prostu przespał tą całą zagładę ziemii. Żałowałbym to dopiero później.

Właśnie. Telefon.

Zbyt szybko i zdecydowanie, niż chciałbym przyznać chwyciłem go do ręki. Nie pojawiło się na nim nic nowego, niż to o czym już wiedziałem. Jedno nieodebrane połączenie z księgarni. Próbowałem wmówić sobie, że to Muriel z jakąś głupią sprawą. Na początku wydzwaniała do mnie co chwilę, gdy nie radziła sobie z na ziemii. Potem powiedziałem jej bardzo dokładnie wkładając w to zbyt dużą - więc odpowiednią - ilość gniewu, że ma już nie dzwonić. Myślałem, że już się nie odważy. Była jednak Aniołem, a one zawsze robią głupie rzeczy. Mam z tym zbyt wielkie doświadczenie.

Rzuciłem telefon na miejsce czyli w róg kanapy. Nie dbałem w tym mieszkaniu zbytnio o porządek. Już nie. Przecież i tak nikt mnie nie odwiedzi. Nigdy się to nie zdarzało nie ważne czy Anioł jeszcze był na ziemii czy nie. Byłem łatwy do zapomnienia, a Bóg o tym przekonała mnie najbardziej.

Niezgrabnie wstałem z łóżka w poszukiwaniu czegoś do picia. Musiałem się napić. Byłby to zwykły ludzki odruch, gdyby w moim przypadku picie nie oznaczało - teraz już zawsze - alkoholu.

Zasłużyłem na to, a jeśli nie tym bardziej mogłem to zrobić. Ostatnia butelka wina leżała na kuchennym blacie. Oczywistym było, że zapomniałem schować jej do lodówki. Być zapomnianym i być zapominalskim - najwidoczniej chodziło to se sobą w parze. Nie zdążyłem poradzić sobie z otworzeniem jej, gdy usłyszałem jak Bentley sam odpalił silnik. Z głośników leciała TA przeklęta piosenka. Wiedział, że to mnie wpienia. Tylko tak mógł wykurzyć mnie z mieszkania.

"Everyday, it's a-gettin' closer..."

- MÓGŁBYŚ SIĘ W KOŃCU ZAMKNĄĆ?! - krzyknąłem przez okno i wiedziałem, że nie było to wcale dobre rozwiązanie. Bentley był demonicznym pojazdem. Torturowanie mnie było dla niego tak naturalne jak dla człowieka oddychanie. Albo grzeszenie - niektórzy zapominają, że to też jest w ludzkiej naturze. Aniołom jest o wiele wygodniej mówić o oddychaniu.

"A-hey, a-hey, hey"

"Hey to zaraz powiesz na szrocie" chciałem krzyknąć, ale wiedziałem, że nic mi to nie pomoże. Gdy wystarczająco go obraziłem próbował mnie wywieźć spowrotem do Soho. Tam jednak za żadne grzechy nie chciałem wracać. Właściwie chętniej poszedłbym do piekła.

Tak więc w idealnym outficie składającym się z przydługich rudych włosów związanych w coś co rzeczywiście było kiedyś kokiem, ale dawno o tym zapomniało, rozciągniętej koszulce Queen i przykrótkich damskich spodni od piżamy w gwiazdki ruszyłem z butelką wina w ręce nawet nie dbając o założenie butów.

______

Wsiadłem do środka i wyłączyłem radio.

- Dobra jak chcesz się przejechać to prowadź, ale nawet nie myśl, że ci w tym pomogę - powiedziałem do samochodu. Odwróciłem wzrok odruchowo na tylne siedzenia, chociaż wiedziałem, że to co zobaczę wcale mnie nie uszczęśliwi. Moje kwiaty stały w kartonach suche na proch. Wyglądały nie lepiej ode mnie.

- Jedziesz czy nie? - odwróciłem się znowu do kierownicy. Auto zaczęło zjeżdżać z chodnika na ulicę.

Radio włączyło się ponownie.

" ...Pożar księgarni w Soho trwa już dwanaście godzin. Mimo, że ogień się nie rozprzestrzenia straż pożarna ma problem z ugaszeniem go. Przypomina to sytuację sprzed sześciu lat, gdy obwodnica M25 stanęła w ogniu... "

Azirafall | good omens 2 | ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz