to była moja pora

156 14 98
                                    

Myślałam, że mi nie uwierzy, ale on tylko się zaśmiał.

— Pasuje ci to nowe ciało. Chociaż trochę za bardzo poprawne politycznie jeżeli chodzi o twój związek. Podoba mu się? — poruszył znacząco brwią. Cholerny Lucyna.

— Nie jestem tu, by poruszać takie tematy — odepchnęłam jego pracownika, który nadal wisiał w moich rękach i bezceremonialnie wtargnęłam do środka.

— Myślałem, że chcesz mnie błagać o wybaczenie. Jakie rozczarowanie — Wyprzedził mnie, gdy ja zatrzymałam się na końcu korytarza nie wiedząc gdzie się udać.

— To nie jest w moim stylu.

— Oczywiście, że jest. To w stylu każdego jak odpowiednio go zniszczysz. Może to jeszcze nie twoja pora — pchnął szklane drzwi i szybkimi krokami zaczął się oddalać.

Pobiegłam za nim waląc platformami o posadzkę tak śliską, że o mało bym się nie wywróciła. Po co komu taka podłoga? By pokonać wrogów tym, że sami się powywracają? To było zdecydowanie w stylu Lucyfera, ale nie zamierzałam go pytać. Możliwe, że to po prostu kafelki, a ja na siłę próbuję sobie wmówić, że go znam.

Staliśmy w przestronnym pomieszczeniu urządzonym w nowoczesnym stylu. Wszystko było czerwono czarne. Jasne, że było. Cała biel budynku z zewnątrz i na korytarzach miała być tylko przykrywką. Nie ma sensu sprawiać wrażenie demona, gdy naprawdę nim jesteś. Nie dla jego.

Lucyfer ruszył do przestronnego aneksu i wyjął z szafki kubek.

— Kawy? — zapytał, a ja mimowolnie zaśmiałam się mu w twarz. Popatrzył na mnie pytająco, ale zaraz przestał.

— Czyli nadal jesteś takim alkoholikiem jakim cię zapamiętałem. Tudzież alkoholiczką. Jak chcesz — wyjął z szafki niską szklankę i nalał nam po równo whiskey. Usiadł po przeciwnej stronie barku na wysokim krześle. Dołączyłam do niego.

Nic nie mówił. Idiota owijał sobie mnie wokół palca. Wiedział jak sprawić, że przejdę do sedna.

— Może miałeś odrobinę racji — powiedziałam dopiero, gdy szklanka była od dobrych pięciu minut pusta, a ciszę dookoła można było przeciąć nożem.

Lucy uśmiechnął się z satysfakcją.

— Wiedziałem, że nie jesteś, aż tak głupia, Crowley. Nie tak silna jak ja, ale jesteśmy rodzeństwem. Myślimy podobnie.

— Też mi rodzina. Nie było cię tyle lat.

— Nie szukaj argumentów tak gdzie ich nie ma. Sama kazałaś mi "uznać, że zdechłaś" — zacytował moje słowa — przez jakiś czas nawet próbowałem, ale raporty o twoich osiągnięciach na ziemii skutecznie mi to utrudniły.

— Dlatego uciekłeś na ziemię?

— Nie. Obejrzałem ten ziemski serial Lucyfer i uznałem, że przydałyby się zmiany w scenariuszu. Straszne gówno co nie?

— Co?

— Serial.

— Nie oglądałam.

— To obejrzyj — Lucy chwycił szklanki i ponownie napełnił je trunkiem. We wszystkim co robił nie używał cudów. Była to jedyna w nim różnica jaką zauważyłam.

— Zbaczasz z tematu! Nie jestem tu po to by zbierać rekomendacje seriali.

— Więc mów co musisz - przewrócił oczami — to ty tu przeciągasz. Ja próbuję się tylko nie zanudzić.

— DLACZEGO JESTEŚ TAKI SPOKOJNY! — wstałam, a gdyby coś było w moich rękach teraz pewnie odbiłoby się od brzydkiej gęby Lucyfera.

— Nie dajesz mi powodów, by nie być — zaśmiał się — lubię cię wkurzać, Crawly.

Zmusiłam się do zduszenia w sobie reakcji i oparłam na krzesło.

— Grzeczna dziewczynka — pogładził mnie figlarnie po włosach. Błyskawicznie strąciłam jego rękę.

— Nie myliłeś się, że Bóg nie żyje. Zadowolony?

— No no no lepiej późno niż wcale. Jesteś tu tylko mi to przekazać czy...

— JASNE LUCYNA NA MIŁOŚĆ BOSKĄ, KTÓREJ NIE MASZ! NIE PRZYCHODZIŁABYM TU TYLKO PO TO BY MÓWIĆ CI COŚ CO WIESZ OD GOLGOTY! — trąciłam szklankę, ale ta spadając na ziemię się nie stukła. Nieusatysfakcjonowana kopnęłam ją jak śmiecia, a słuch o niej zaginął — METATRON NIE ŻYJE. AZIRAPHALE GO ZABIŁ. NIE WIEM JAK. POTEM UPADŁ, A JA O NICZYM NIE WIEDZIAŁAM TYLKO GNIŁAM NA ZIEMII. JESZCZE ZMIENILI MU IMIĘ JAK PSU, A JA NAPRAWDĘ NIE WIEDZIAŁAM JAK RADZIĆ SOBIE Z NIEBEM, GDY GO U MNIE ZNALEŹLI — pożałowałam pozbycia się szklanki, ale nie powstrzymało mnie to przed napiciem się i wyzerowałam duszkiem resztkę whiskey — Więc zrobiłam coś głupiego. Zabiłam Uriela wypowiadając wojnę. Czy było inne wyjście? Pewnie tak i pewnie znowu myślisz, że jestem słaba i powinnam zostać z niebie, ale to nie ważne. Zrobię wszystko, by Azirafall uwolnił się od tych dupków z góry — wybuchnęłam płaczem. Czułam się taka bezsilna. Lucy patrzył na mnie zdziwiony, ale nie wiedziałam, która część mojej wypowiedzi doprowadziła go do takiego stanu.

Wycudował dla mnie pudełko chusteczek i po prostu na mnie patrzył.

— Dlaczego Książę Piekła musi być taki zimny?! — rzuciłam w niego słowami i zużytą chusteczką.

— Przepraszam — mruknąłni brzmiało to bardzo nierealnie. Ostatni raz użył tego słowa, gdy obaj byliśmy aniołami. Nie wiedziałam co więcej powiedzieć. Spuściłam wzrok na swoje dłonie. Tak zawsze robi Azirafall. Zaczynam rozumieć czemu.

— No nie płacz już Crowley na Pana Boga — potrząsnął mną — jeżeli mamy wygrać tą wojnę musisz przez chwilę zapomnieć, że się mnie wyrzekłaś i zachowywać się jak mój następca, którym tak czy siak będziesz. Wiem, że jestem okropny i chcesz, bym zginął w rowie, ale nie przesadzaj.

— Co to ma być, w ogóle za rada?

— Taka dzięki, której nie zginiesz.

— Dzięki tak się składa, że umarłam dzisiaj rano — zaśmiałam się przez łzy. Zdecydowanie potrzebowałam dobrego psychiatry albo po prostu czegoś mocniejszego od whiskey. Spirytus?

— I to się nie powtórzy. Powinnaś odezwać się wcześniej to rozwiązałabyś ze mną tą apokalipsę w dwie minuty.

Wyprostowałam się sztywno na krześle.

— Mam resztki godności — syknęłam.

— Jeśli chcesz ze mną pracować nie przydadzą ci się — uśmiechnął się diabelsko. Widać, że jest aktorem.

Azirafall | good omens 2 | ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz