Rozdział 2

5 1 0
                                    


Zrozumiał o co mi chodzi, ale widocznie nie wiedział co powiedzieć.

- May...- zaczął. -Chyba nie mówisz poważnie.

- Mówię jak najbardziej poważnie- skwitowałam. -Chcę spróbować przeżyć- stwierdziłam.

-Ale po zy by mieli cię wylosować? To szaleństwo- próbował zaprzeczyć.

-Nieprawda. Muszą dać ci nauczkę, a poza tym zapewne wiedzą jaki ja sama ma stosunek do nich- do Kapitolu- oznajmiłam. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało.

-Czyli chcesz wygrać, tak?- zapytał Finnick. Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Życie całej naszej rodziny wyglądało okropnie, od kiedy on stał się zwycięzcą. Czy wolałam przez całe życie być niewolnicą Kapitolu, czy umrzeć. Z jednej strony śmierć wydawałaby się dla mnie lepszym rozwiązaniem, ale z drugiej, czy po moim zwycięstwie byłoby dużo gorzej niż jest teraz? I tak nie miałam już praktycznie rodziny. Z nikim się nie przyjaźniłam, no poza moim bratem i jego dziewczyną- Annie, ale oni oboje byli zwycięzcami, więc rząd nie zabiłby konkretnie ich.

-Tak...-szepnęłam. -Chcę przetrwać- oznajmiłam pewniej.

-W takim razie skup się na czymś w czym jesteś dobra- stwierdził mój brat.

-Wiesz, że jest mało takich rzeczy!- zauważyłam.

- Biologia i śpiew to i tak lepszy wybór, niż rzucanie nożem kuchennym w dom, posiadając twój refleks.

- Hej!- krzyknęłam urażona, ale wiedziałam, że Finnick ma rację. Miałam koszmarne poczucie równowagi i celu. Zdarzało mi się nie raz potknąć na płaskiej powierzchni, nigdy chyba w nic nie trafiłam celnie, a jak ktoś do mnie czymś rzucał, to albo tego nie łapałam, albo natychmiast to upuszczałam. Już chyba rzeczywiście szybciej kogoś zabiję śpiewając piosenkę.

- Możesz stworzyć jakąś truciznę, czy coś. Wiesz też, które części ciała jest najlepiej atakować- zauważył.

- To bez znaczenia. Jest niskie prawdopodobieństwo, że uda mi się przygotować truciznę na arenie. Może i wiem gdzie atakować, ale przecież i tak tam nie wyceluję. Jedyne co mi się przyda to znajomość wielu gatunków roślin i zwierząt, ale nie wiadomo w jakim klimacie wyląduję, a na igrzyskach często zamiast zwykłych zwierząt pojawiają się nowe mutacje genetyczne.

- Słuchaj mało wiem o tym czym się interesujesz, ale mogę ci pomóc nabrać trochę siły i powiedzieć jak zdobyć sponsorów- zaoferował. No tak trzeba było się jeszcze jakoś dobrze zaprezentować. Sponsorzy mogli kupować i wysyłać trybutom na na arenę jedzenie, oraz inne niezbędne do przetrwania rzeczy. Decydowali o życiu i śmierci. To jednak nie było moje największe zmartwienie. Jeśli chciałam mogłam sprawić, aby obcy ludzie mnie pokochali. Co innego z zawieraniem przyjaźni, ale to nie było ważne.

- Będziesz moim mentorem, prawda?- zapytałam brata.

- Tak, i się nie martw. Doprowadziłem już do zwycięstwa kilku zawodników. W ciebie włożę jeszcze więcej starań. Będzie dobrze- przytulił mnie. Oboje zabraliśmy się do moich przygotowań do turnieju.

Miesiąc później szykowałam się do uroczystości dożynek. Włożyłam żółtą błękitną na ramiączka. Dobrze współgrała z moimi oczami. Brązowe włosy spięłam w kok, a na szyi zawiązałam muszelkę na łańcuszku. Wiedziałam, że właśnie tak ubrana pojadę do Kapitolu. Chciałam wziąć ze sobą ten naszyjnik, ponieważ kryło się w nim jedno z najdroższych mi wspomnień. Miałam wtedy dziesięć lat. Całą rodziną poszliśmy na spacer na plażę. Rok wcześniej nasze życie się odmieniło, po zwycięstwie Finnicka. Moczyłam nogi w wodzie, kiedy nagle zobaczyłam zbiorowisko muszelek. Zawołałam Lissę po imieniu. Moja, wtedy trzyletnia siostra uwielbiała skarby morza. Zebrałyśmy muszelki do koszyczka i w podskokach wróciłyśmy do domu. Nasz brat śmiał się, że jestem dziecinna. Bardzo kochałam swoją siostrę. Czułam się odpowiedzialna za małą Lissę i chciałam ją chronić całym życiem (jak wiadomo to mi się nie udało). Kilka dni potem dziewczynkę pogryzł pies. Leżała przygnębiona w łóżku, kiedy jej rany się goiły. Siedziałam na rogu mebla, kiedy mój wzrok padł na koszyczek z muszelkami. Postanowiłam zrobić z najładniejszej z nich naszyjnik i dałam go Lissy. Nosiła go do końca życia, a po jej śmierci dostał się mnie. Warto też dodać, że po tych wydarzeniach obie panicznie bałyśmy się psów. Zawsze jak jakiś na nas szczekał wołałyśmy tatę lub Finnicka aby nas ochronili. Właśnie zdałam sobie sprawę, że ten fakt nie działał na moją korzyść. Jak miałam się mierzyć z dwa razy silniejszymi ode mnie ludźmi,, lub krwiożerczymi mutacjami zwierząt, kiedy bałam się małych piesków?

Na placu ustawiłam się z innymi osiemnastolatkami. Wśród nich wyglądałam jak dzieciak. Byłam raczej niska i miałam dziecięce rysy twarzy. Poza tym byłam przerażona jak małe dziecko. Po przemowie prowadzącej dożynek i filmie wyjaśniającym historię igrzysk , zaczęło się losowanie trybutów. Zaczęto od puli z imionami dziewcząt. Nagle w mojej głowie pojawił się promyk nadziei. A może jednak się myliłam? Może nie wylosują mnie? Przecież moje domysły były tylko czystymi spekulacjami. Prawda? Nie prawda. Prowadząca wywołała moje imię. 

ShellsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz