Rozdział 3

4 0 0
                                    


No, a jak by miało się stać? Miałam dobrą intuicję. Oczywiście, że było tak, jak przewidziałam. Przewidziałam też, że nikt się za mnie nie zgłosi i rzeczywiście nikt się nie zgłosił. Podeszłam, jak najbardziej pewnym siebie krokiem, do estrady, mimo że tak naprawdę byłam przerażona. Mój promyk nadziei zgasł. Zginę. Nie, zaraz...mam myśleć pozytywnie. PRAWDOPODOBNIE zginę. Kobieta losuje imię z puli chłopców. Bardzo szybko zgłosiła się za wylosowanego inna osoba. Randall Keville- oto imię mojego partnera na igrzyskach. Znam go. Jest synem dyrektora jednej z największych fabryk w czwórce. W szkole Randall był bardzo popularny. Skończyliśmy szkołę parę tygodni temu, a ja nadal go...nie znosiłam! Zawsze uważał się za lepszego od innych. Miał swoją paczkę, która była elitarna, ale nie lubili tak o sobie mówić. Zawsze robili z siebie ofiary. Kilka razy próbował mnie do niej zaprosić, ale ja zawsze odmawiałam. Potem karał mnie swoim wzrokiem i okrutnymi uwagami w towarzystwie. Lubił mi uprzykrzać życie. Te zachowanie doprowadzało mnie do szału. Dawał mi jasno do zrozumienia, że mnie nienawidzi i chce mnie zniszczyć. Nie rozumiałam czemu tak bardzo. W końcu nie zrobiłam nic strasznego. Może skoro tak bardzo byłam przez niego skrzywdzona, łatwo mi będzie się z nim uporać. Może. Zaprowadzono mnie i Randalla do pałacu sprawiedliwości, abyśmy pożegnali się z bliskimi. Finnick i Annie ze mną posiedzieli wyznaczony czas, ale się nie żegnaliśmy. Mieliśmy się jeszcze widywać w Kapitolu. Jako mentorzy jechali z nami. To znaczy ze mną i przeklętym Randallem. Odprowadzono nas do pociągu i dano nam czas wolny do kolacji. Przebrałam się w wygodne dresy wiszące w szafie mojego przedziału. Rozpuściłam włosy i położyłam się na łóżku żeby odpocząć. Teraz powinnam zapewne więcej jeść, aby nabrać trochę masy. Nie było to dla mnie problemem. Lubiłam jeść niektóre potrawy i na pewno nie byłam niedożywiona. Jako członkini rodziny zwycięzcy większość życia spędziłam w dostatku. Na wyznaczoną godzinę poszłam na kolację. Po drodze minęłam Randalla. Spojrzał się na mnie krzywo i szepnął coś w stylu: "to teraz się popisz". Chciałam mu przywalić, ale przypomniałam sobie, że walki między trybutami były zakazane przed trafieniem na arenę. Usiedliśmy przy stole jadalnym. Przed nami siedział mój brat i jego dziewczyna. Nagle Randall wybuchł:

- To nie fair! Wy ją znacie! To jej będziecie pomagać!- wskazał na mnie.

- Trzeba było o tym pomyśleć przed zgłoszeniem się- mruknęłam. Finnick zachichotał, a Annie nie zwracała na nas uwagi. Rzeczywiście, Randall miał rację. Nasi mentorzy to właśnie mnie będą starali się ocalić. Mimo, że Annie była jego mentorką, to właśnie na mnie stawiała. Byłam jej przyjaciółką od kilku lat, więc to chyba nie dziwne, że nie chciała abym zginęła, podczas gdy chłopak był dla niej kompletnie obcy.

- Zignoruję tą uwaga, ze względu na to, że została wypowiedziana przez kogoś kto się sam zgłosił. Na ogół teraz mówię trybutom jak mają zdobyć sponsorów i co robić przed igrzyskami, ale wy już coś tam wiecie. Oboje byliście przygotowani do tej chwili, przynajmniej trochę, mylę się- powiedział mój brat. Pokręciliśmy głową. Wiedziałam jak dobrze zdobyć sponsorów. Miałam być radosna, urocza, ale także dumna.Miałam mówić, że chcę przynieść jeszcze więcej chwały swojej rodzinie i podkreślać, że moimi największymi atutami są intelekt i umiejętność pływania. To drugie było umiarkowaną prawdą, ale wiedziałam, że potrafiłam pływać lepiej niż dziewięćdziesiąt jeden i sześć dziesiątych procent uczestników . Mój partner z dystryktu najpewniej też miał jakąś strategię. Jaką? Miałam to głęboko gdzieś. Jego miałam głęboko gdzieś.

W takiej sytuacji postanowiliśmy tylko dopracować plan każdego z nas osobno. Mój z Finnickiem, a Randalla z Annie. Jeszcze w pociągu pracowaliśmy nad moim uśmiechem, dykcją i równowagą. To ostatnie szło mi najgorzej. Dwa dni później dojechaliśmy do Kapitolu, gdzie w centrum odnowy poddano mnie zabiegom upiększającym. Moja trzyosobowa grupa przygotowawcza depilowała mnie, naprawiała mi paznokcie i czesała włosy. Z jakiegoś powodu od razu ich polubiłam. Może dlatego, że tak bardzo się o mnie troszczyli? Potem trafiłam do swojego stylisty. Miał mnie przygotować na paradę trybutów, czyli wydarzenie, podczas którego trybuci przyjeżdżają na główny rynek Kapitolu, aby wysłuchać przemówienia prezydenta Snowa. Stylisty z kolei bardzo nie polubiłam. Miał niebieskie włosy i zielonkawą cerę. Nazywał się Blue. Wyglądał jak ogórek. Ciągle paplał o plażach i morzu z jakich słynie czwórka. Ani myślał zabrać się do pracy. Po pół godziny paplaniny, Blue wyjaśnił mi, że wystąpię w kostiumie "perły". Wyobraziłam sobie siebie w połyskującej białej kuli, z której wystają mi nogi ręce i głowa. Wzdrygnęłam się. Miałam wystąpić na paradzie trybutów w czymś tak komicznym? No chyba nie. Na szczęście "ogórko-człowiek" mnie uspokoił. Miałam wystąpić w obcisłej sukni z pereł. Nadal niezbyt dobrze, ale już lepiej. Dopasował do mnie kreację, z włosy związał mi w długi warkocz dobierany. W uszy miałam wbite kolczyki, oczywiście z pereł! Zapytałam czy mogę nosić na sobie muszelkę na łańcuszku. Chciałam ją zawsze mieć blisko. To tak jakby była ze mną Lissa. Blue się nie zgodził, ale obiecał mi go oddać po paradzie. Ta obietnica przysporzyła mu tylko trochę sympatii z mojej strony, ale tylko trochę. Miałam właśnie wsiąść do rydwanu, kiedy Finnick postanowił mi dać ostatnie wskazówki.

ShellsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz