4

19 2 10
                                    

Louis kolejną noc pod rząd obudził się zlany potem. Było ciemno, więc zakładał, że obudził się w samym środku nocy. A konkretniej obudziły go koszmary. Dziwne koszmary. Nigdy wcześniej nie miał tak realistycznych strasznych i smutnych snów. Zawsze gdy budził się z koszmaru był on najprawdopodniej bazowany na obejrzanym wcześniej horrorze. Od jakiegoś czasu było to emocjonalne i głębokie. Okropne.

Tomlinson zabrał różdżkę i jak co noc poszedł rozejrzeć się po rezydencji Malfoyów w poszukiwaniu czegoś na uspokojenie. Wiedział z doświadczenia, że najprościej byłoby szukać w pokoju samego Dracona, jednak chłopak udał się na misję dzień wcześniej i jeszcze nie wrócił. Nogi same poniosły Tomlinsona w stronę jadalni, ponieważ był tam barek. W sumie zadowoliłby się alkoholem.

Znalazł w barku butelkę ognistej. Zabrał ją, usiadł przy stole i zaczął pić.

Po wypiciu jednej czwartej butelki w wejściu zaczęła mu majaczyć jakaś postać. Nie spodziewał się gości w środku nocy, ale w tym stanie było mu wszystko jedno.

- Kim jesteś? - rzucił w przestrzeń, mając nadzieje, że nie usłyszy głębokiego głosu Stylesa. Miał go stanowczo za dużo w swoim życiu.

- Nawet o tej godzinie nie mogę mieć od ciebie chwili spokoju? - no oczywiście, tylko Styles mógł się kręcić w jadalni o tej porze.

Prawdopodobnie znalazł się tam w tym samym celu co Tomlinson.

- Słuchaj nie mam na to siły - westchnął szatyn. - Uznajmy zawieszenie broni, siądź na dupie i się napijmy, albo wracaj skąd przyszedłeś.

- Może i masz racje - mruknął Styles po czym postawił na stole dwie szklanki. - Ale wprowadźmy w to zawieszenie broni trochę kultury. - uśmiechnął się, a Tomlinson zauważył jego dołeczki.

Wypili w milczeniu następne dwie szklanki.

- Nadal mi nie powiedziałeś jakim cudem jesteś pasjonatem mugolskich filmów? - spytał bo przypomniało mu się jak Styles nazwał go padawanem przed treningiem.

- Nie ma w tym wielkiej filozofii. Mama puszczała mi filmy czytała książki albo przedstawiała mugolskie zespoły. Raczej nigdy nie było z tym problemu. Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Rasizm jest chyba trochę przereklamowany. Będę torturował człowieka nie ważne czy jest mugolem czy czarodziejem. - obaj zaśmiali się. - A co ty tu właściwie robisz? - spytał obserwując jak szatyn polewa następną kolejkę i skinął grzecznie gdy chłopak przesunął szklankę w jego stronę.

- Miałem zły sen - Louis zaśmiał się gdy tylko wypowiedział te słowa. Brzmiało to komicznie. - W każdym razie był podejrzanie realny i musiałem się uspokoić.

- A no tak, mogłem wspomnieć skrzatom żeby dolewały ci takiego jednego eliksiru, jakbyś poprosił o kolacje. - mówił brunet uśmiechając się głupio. - Ofiary zawsze cierpiały we śnie. Nie wiedziałem, że da się wybudzić z tych snów. No i że będzie mnie to kosztowało ognistą.

- Serio? - szatyn nawet nie był zbytnio zdziwiony. - Nie wystarczyło ci to? - wskazał na rękę, na której wcześniej brunet zostawił mu bliznę. - Swoją drogą za co to, przecież nic nie zrobiłem.

- Za darmo - mruknął brunet, wpatrując się w stół. - Mogło mnie trochę ponieść. W końcu miałem się nad tobą nie znęcać, tylko wprowadzać w tajniki naszej pracy - mówił z wyraźną kpiną w głosie.

- Wezmę to za przeprosiny - Styles przewrócił oczami - Nie wyglądasz na zachwyconego tym zadaniem.

- Jesteś zagrożeniem. Zbyt długo budowałem swoją pozycję. - wyrzucił z siebie jakby te słowa go bolały. Tomlinson zaczął poważnie rozważać czy Styles tak szybko się upił czy wziął wcześniej coś co doprowadziło go do takiego stanu. Bo w szczerość z dobrego serca u bruneta nie wierzył.

- Rozumiem - mruknął szatyn. - Też bym się wkurwił gdyby na pierwsze zadanie przydzielili mi szkolenie debila, którego sami porwali - parsknął śmiechem, chociaż nie był do końca pewny dlaczego. - Ale następnym razem nie marnuj na mnie eliksirów Snape'a. Może nie znam go długo ale jestem pewien, że mu się to nie spodobało.

- Ano nie - westchnął, a jego dłoń mimowolnie powędrowała na kark, na którym szatyn dostrzegł ślad, prawdopodobnie tortur. No tak, żadne odstępstwo od reguł nie obejdzie się bez konsekwencji. - Skończyło się - zauważył Styles, gdy cisza między nimi stawała się zbyt ciężka.

- Tragedia - podsumował szatyn, obserwując pustą butelkę.

- To chyba znak, żeby się rozejść. Jutro inicjacja. Pamiętaj żebyś ładnie się ubrał, pomalował paznokcie i takie tam.

- I tak nie będę wyglądał lepiej od ciebie - szatyn mimowolnie wodził wzrokiem po ramionach bruneta. Jego uwagę, poza mięśniami, przykuł tatuaż węża, który mimo innych tatuaży wokół, odznaczał się na przedramieniu. Taki sam jaki jutro zrobią jemu.

- No nie będziesz, ale i tak miło by cię było zobaczyć w czymś innym niż przepoconych koszulkach treningowych. - mówiąc to skanował wzrokiem ciało szatyna, który oczywiście miał na sobie koszulkę i dresy.

Przez ostatni tydzień między nim, a Stylesem było różnie. Razem torturowali ludzi (Louis zaczynał rozumieć przyjemność jaką czerpał z tego Harry i sam stawał się w tym coraz lepszy), trenowali, uczyli się. Czasem walczyli, jednak nie skończyło się to nigdy gorzej niż blizna, która cały ten czas zdobiła przedramię Louisa. Można było powiedzieć, że nauczyli się funkcjonować ze sobą gdy byli zmuszeni spędzać razem czas. Gdy tylko kończyły się ich wspólne plany najczęściej rozdzielali się i starali na siebie nie wpadać.

Louis nawet znalazł jakiś wspólny język z młodym Malfoyem. Chłopak był dobrym rozmówcą i czasem częstował Louisa skrętami które często przynosił z misji, jednak robił to tylko wtedy gdy Styles był zajęty, a blondyn potrzebował towarzystwa więc Tomlinson niczego nie brał za pewnik i częściej częstował się zapasami z barku.

Następnego dnia Tomlinson pojawił się na na inicjacji w czarnej koszuli z podwiniętymi rękawami i z satysfakcją zauważył jak Styles wodził za nim wzrokiem.

Nie była to typowa inicjacja, pojawili się na nim tylko Desmond Styles, którego Louis widział wtedy drugi raz w życiu, Harry, Malfoyowie i sam Czarny Pan. Dosyć skromna uroczystość.

Tomlinson bał się, że jego intencje nie są odpowiednio silne i podczas naznaczenia zginie, zauważył też, że wszyscy wstrzymali oddechy w momencie gdy Czarny Pan przytknął różdżkę do jego skóry. Oczekiwali. Poczuł potworny ból, ból na który nie przygotowały go wcześniejsze tortury. Nie zapanował nad krzykiem, który wydobył się z jego gardła, jednak stłumił go najszybciej jak mógł. Zaciskając zęby czekał aż ból minie.

Od tego dnia był śmierciożercą.

Hope I was Your favourite crimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz