IV

456 30 25
                                    

1

Noc była wyjątkowo jasna. Już z daleka dostrzegłem, że nie było nikogo przy schodach. W pierwszej chwili myślałem, że Bakugō nie przyszedł. Dobrze, że jakiś pierwiastek przeczucia wyszeptał mi, żeby na wszelki wypadek i tak sprawdzić schody. Inaczej nie zauważyłbym, że ktoś na betonowym podeście z pokruszonej cegły ułożył strzałkę. Kierunek wskazywał na opuszczony salon fryzjerski.

Pchnąłem barkiem drzwi od zdemolowanego budynku. W pomieszczeniu panował półmrok. Światło księżyca wpadało przez w większości wybite okna. Salon został pozbawiony wszystkich mebli i akcesoriów fryzjerskich. Nie był duży. Wcześniej musiały znajdować się w nim maksymalnie trzy stanowiska. Na jednej ze ścian pyszniły się wielkie stłuczone lustra, które łamały odbicia na liniach pęknięć. Bakugō siedział na ziemi naprzeciwko nich. Opierał się o ścianę.

– Tutaj jest trochę więcej prywatności – wyjaśnił na wstępie.

Na moje przyjście nie zareagował jakoś entuzjastycznie. Wyglądał jakby przyjmował je wręcz za pewnik. Trochę mnie to ukuło, bo to wcale nie było takie oczywiste. Bardzo dużo ryzykowałem.

– Zaatakowano kolejny sklep? – zmieniłem temat, gdy dostrzegłem butelkę z winem pomiędzy jego nogami.

– Zapytałeś wtedy skąd wziąłem wino, a nie ile go wyniosłem. – Chwycił szkło i zachęcająco wyciągnął rękę z butelką w moją stronę. Potrząsnąłem głową, może nawet zbyt energicznie i ruszyłem powoli w jego kierunku.

– Po ostatnim razie nie tknę alkoholu jeszcze długo, długo.

Bakugō wzruszył ramionami. Upił łyk. Nie wyglądał na pijanego, butelka była prawie pełna. Tego dnia raczej delektował się alkoholem. Przyglądał mi się uważnie, gdy zbliżałem się do niego. Dopatrzenie mojej zabandażowanej ręki było tylko kwestią czasu.

– Co to jest? – spytał.

– Zraniłem się dzisiaj podczas odgruzowywania – odparłem. Ostrożnie opadłem kolanami obok niego i usiadłem na swoich stopach. – Pręt, którego nie zauważyłem, odbił się i przeorał mi skórę na wewnętrznej stronie lewego przedramienia. Gdyby dosięgnął twarzy, mógłbym stracić oko. Na szczęście to tylko ręka.

– Bardzo bohaterska rana – powiedział Bakugō nieszczerze, na co zapowietrzyłem się z urazy. – Pokaż ją.

Wyciągnąłem rękę. Nachylił się. Ujął mnie za dłoń i pociągnął w swoją stronę, aby lepiej przyjrzeć się opatrunkowi – nie był to gest ani łagodny ani czuły, przypominał raczej ruchy doświadczonego specjalisty, który oceniał swoje przyszłe zlecenie.

– Twój bandaż się obluzował – zauważył.

Spojrzałem odruchowo w kierunku rany. Bakugō miał racje.

– Co za niechlujstwo – cmoknął z dezaprobatą. – Co wy tam macie w tej waszej strefie za pielęgniarzy?

Bez pytania zaczął odwijać bandaż. Robił to ostrożnie, ale każdy ruch kierowany był pewnością siebie. Pracował w skupieniu, z pochyloną głową. Mogłem bez przeszkód mu się przyjrzeć. Światło księżyca kładło się na skórze chłopaka. Jasne włosy opadły mu na czoło. Rzęsy miał długie i gęste. Był piękny. Zawsze taki był, czego w głębi duszy mu zazdrościłem.

– Ale się urządziłeś – prychnął na widok warstwy opatrunku, który ukazał się po zdjęciu bandaża. Materiał zakrywał całe przedramię, od nadgarstka po łokieć, i był we krwi. Bakugō nie poprawiał opatrunku, ponieważ wiedział, że jego naruszenie mogłoby doprowadzić do uszkodzenia rany. – Wiecznie sobie coś robisz. Jak nie złamania, przepracowywania się, to jeszcze jakieś rany. Ty potrafisz uczyć się na błędach?

Falling down | BakuDekuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz