Przeszłość

9 1 0
                                    


Lubię myślami wracać do wczesnej młodości spędzonej na Medei. Wszystko było wtedy dużo prostsze. Musiałam tylko chodzić do Akademii i zdobywać dobre oceny. Mogłam spotykać się bez obaw z przyjaciółmi. Nie musiałam podejmować trudnych decyzji ani martwić się o losy planety. 

Nie miałam większych zmartwień. Rodzice dbali o to by niczego mi nie brakowało. Oboje zajmowali ważne funkcje w Galaktycznym Banku, więc pieniędzy nam nie brakowało. Mogli spełnić każdą moją zachciankę. Zależało im na moim wykształceniu. Chcieli dla mnie jak najlepiej. Zapewnili mi najlepszą możliwą edukację w Międzygwiezdnej Szkole Głównej. Większość osób, które się tam uczyło chciało zostać przyszłymi oficerami Międzygwiezdnej Floty albo członkami rady Międzygwiezdnego Kolektywu Planetarnego. Nie odstawałam w tym zakresie od reszty i również marzyłam o dołączeniu do floty. Chciałam odkrywać niezbadane światy i być jednym z pionierów nowego galaktycznego porządku. Szkolenie szło mi bardzo dobrze i wszyscy byli przekonani, że po jego zakończeniu dostanę powołanie do służby. Kolektyw miał jednak wobec mnie zupełnie inne plany. 

Zamiast wymarzonej pozycji we flocie otrzymałam miejsce w Radzie. Rodzice pękali wtedy z dumy, tylko nielicznym proponuje się tak prestiżową pozycję. Mówili, że to najlepsze co mogło mnie w życiu spotkać. Nie podzielałam ich radości. Nigdy nie chciałam zajmować miejsca w rządzie. Polityka zdecydowanie nie należała do głównego kierunku moich zainteresowań. Członkowie Rady praktycznie całe swoje życie spędzali na Medei. Bardzo rzadko podróżowali, a jeśli już to tylko w obrębie innych planet należących do MKP. Oczywiście można było awansować i zostać ministrem albo sekretarzem. Wtedy międzygalaktyczne wyprawy stawały się częścią życia. Niektórzy nawet udawali się z misjami dyplomatycznymi na Ziemię lub Marsa, które nie należały do MKP. Te i kilka innych planet tworzyły własną Zjednoczoną Koalicję Planetarną. Stosunki między MKP, a ZKP były zawsze dość napięte. Dopiero od jakiegoś czasu udało się nawiązać im trwałe stosunki dyplomatyczne. Zjednoczonej Koalicji Planetarnej nie podobało się to, że planety należące do Międzygwiezdnego Kolektywu Planetarnego nie miały rzeczywistej autonomii. Każda z nich znajdowała się pod protektoratem MKP, a na władzę w ich imieniu wykonywał ambasador. Najczęściej zostawali nimi potomkowie doczesnych. Praktycznie nie zdarzało się, żeby stawał się nim ktoś urodzony poza daną planetą. Było to oczywiście polityczne zagranie. Ludność lepiej się czuła jak na czele stała osoba z ich własnej planety. Chętniej wtedy przestrzegali prawa i wierzyli, że ambasador jest jednym z nich i chce dla nich jak najlepiej. Nic bardziej mylnego. Dbali oni głównie o własną pozycję i starali się nie wychylać. Grali według reguł ustalanych przez MKP, a sami mieli niewiele do powiedzenia. Nigdy nawet nie myślałam o zostaniu ambasadorką, gdyż wiedziałam, że jest to w moim przypadku niemożliwe.

Kiedy okazało się, że na Szarianie wybuchły zamieszki nie przejęłam się tym zbytnio. Od czasu do czasu do nich dochodziło, ale bardzo szybko były tłumione. Jednak w tym przypadku wszystko potoczyło się zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Bunt urósł w siłę, a ówczesny ambasador przychylił się do żądań ludności i stał się twarzą ich rewolucji. Chciał nawet zwrócić się o pomoc do Zjednoczonej Koalicji Planetarnej. Kolektyw nie mógł do tego dopuścić, więc wysłał na Szarian swoje najlepsze oddziały zbrojne. Stłumiły one bunt i udało im się aresztować ambasadora. Karą za takie zbrodnie przeciwko MKP była śmierć. Zrobiono więc z niego przykład dla innych. Każdy wiedział co grozi za sprzeciwienie się. Postanowiono, że nowym ambasadorem nie może zostać mieszkaniec Szarianu. Musiała być nim osoba z Medei. Długo zastanawiano się nad potencjalnym kandydatem. W końcu Główni Sekretarze doszli do wniosku, że wybiorą go z osób zasiadających w Radzie. Wtedy byłam jej członkiem już trzeci rok, ale nie sądziłam, że mogłabym zostać wybrana. Było dużo lepszych kandydatów, bardziej doświadczonych i przede wszystkim bezwzględnie oddanych Kolektywowi. Oczywiście ja wtedy też wierzyłam we wszystko co robił MKP, więc chyba również powinnam siebie zakwalifikować do tej kategorii.

Pamiętam dokładnie ten dzień, 23 lipca 2349 roku. Przyszłam do siedziby Rady jak zwykle chwilę wcześniej. Po drodze kupiłam sobie moje ukochane cappuccino. Inni członkowie dziwili się, że nadal pije taki zamierzchły relikt przeszłości jakim jest w ich mniemaniu kawa. Ja jednak miałam sentyment do tego napoju i nie chciałam z niego rezygnować. Zdążyłam upić dosłownie kilka łyków i zostałam wezwana do biura Najwyższego Sekretarza. W pierwszej chwili przeraziłam się, nikt bez bardzo ważnego powodu nie był tam wzywany. Podczas swojej trzyletniej pracy nigdy u niego nie gościłam. Członkowie Rady praktycznie nigdy nie byli zapraszani osobiście do jednej z najważniejszych osób w MKP. Bałam się, że coś źle zrobiłam i jest to na tyle poważne, że zainteresował się tym sam Najwyższy Sekretarz. Nawet przez myśl mi nie przeszło to co miałam po chwili usłyszeć.

Nogi miałam jak z waty, ledwo byłam w stanie na nich ustać. Serce biło mi tak szybko, że miałam wrażenie, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Oddychanie wymagało ode mnie nie lada wysiłku. Wydawało mi się, że płuca mam tak ściśnięte, że niedługo nie będę w stanie wziąć wdechu. Czułam jak kropelka potu spływa mi po czole. Stres mnie paraliżował. Eskortowana przez prywatnych ochroniarzy Sekretarza weszłam do jego gabinetu. Jeden z nich wskazał na krzesło na którym miałam usiąść. Zrobiłam to praktycznie mechanicznie. Drugi natomiast powiedział, że mam tutaj chwilę poczekać i Sekretarz Generalny zaraz się zjawi. Pokiwałam głową na znak zrozumienia i grzecznie czekałam. Nie minęła nawet minuta, a w drzwiach pojawił się Hiro Osaki, jeden z najważniejszych mężczyzn na Medei. Ubrany był w czarny garnitur, do którego na piersi przypięta była przypinka ze znakiem MKP. Jego włosy były nienagannie ułożone. Zaskoczył mnie fakt iż nie miał zarostu, który był ostatnio bardzo modny wśród męskiej części Kolektywu. Oczy mężczyzny miały nienaturalnie niebieski kolor, co jeszcze bardziej przyciągało do niego wzrok. Oczywiście kiedy tylko pojawił się w pomieszczeniu jego ochroniarze stanęli na baczność. Ja również pośpiesznie wstałam i lekko spuściłam głowę. Sekretarz podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w moim kierunku. Drżącą lekko ręką uścisnęłam ją i podniosłam głowę. Potem usiedliśmy i mężczyzna zaczął swoją przemowę. Początkowo w ogóle nie rozumiałam tego co do mnie mówił. Byłam jak w transie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę ze znaczenia jego słów. Chciał bym została nową ambasadorką na Szarianie. Zaszokował mnie swoją propozycją. Wiedziałam jednak, że takim osobom jak on się nie odmawia.

Z późniejszego okresu już niewiele pamiętam, wszystko działo się tak szybko, że zanim się obejrzałam byłam już na promie, który miał mnie zabrać do Kalisto stolicy Szarianu. 

AmbasadorkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz