Rozdział 1

1.4K 247 47
                                    

Hej!

Twitter: #tylkolasbyłświadkiemSZ

~~~

Liście szeleściły mi pod butami, gdy ostrożnie stawiałam krok za krokiem, starając się nie upaść. Stopy plątały się pomiędzy roślinami ściółki leśnej, raz po raz zahaczałam sznurówkami o suche gałęzie i musiałam uważnie patrzeć pod nogi, żeby się nie przewrócić. Wystające z ziemi krzaczki drapały moją skórę, zostawiając na łydkach mało estetyczne czerwone rysy i przeklinałam w myślach, rugając się za to, że nie ubrałam długich spodni.

– Nie mam kondycji. – Usłyszałam za plecami.

Na moment przystanęłam i odwróciłam się ku przyjaciółce, która stąpała za mną z zarumienionymi policzkami. Spacer pod górę kosztował ją sporo wysiłku.

– Wyzionę ducha – sapała Cassidy, łapiąc się drzewa i obejmując je szczupłymi ramionami. – To był głupi pomysł.

Jej brązowe włosy oblepiły zroszone potem czoło, a zazwyczaj blada cera pokryła się jeszcze ciemniejszym odcieniem bordo.

– Marudzicie jak stare baby. – Tym razem usłyszałam głos Dustina, który żwawo poruszał się do przodu, nie przejmując się przeszkodami. – To nasza tradycja!

Chłopak zatrzymał się kilkanaście metrów dalej i westchnął. Patrzył na nas ze znużeniem i wyraźną pretensją, że w przeciwieństwie do niego i Mitcha, który stał obok niego, nie potrafiłyśmy poruszać się jak zwinne sarny i tylko ich opóźniałyśmy. Sam był sobie winien. To był jego pomysł. Durny, nieprzemyślany pomysł, przez który moje nogi wyglądały tak, jakbym wielokrotnie zacięła się maszynką, a umysł nawiedzała myśl, że zaraz wypluję płuca.

– Nie można nazwać tradycją czegoś, co robimy po raz pierwszy. – Pochyliłam się i podparłam dłońmi na kolanach.

Widziałam, że robią tak profesjonalni biegacze i liczyłam, że mnie również to pomoże.

Dustin rzucił mi długie spojrzenie, po czym przewrócił oczami i pokręcił głową. Był niezadowolony, że leśna wędrówka nie szła po jego myśli, i nie zamierzał tego ukrywać. Mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i wyjął z plecaka wodę, po czym zbiegł w dół i podał ją niemal konającej Cassidy.

– Jak zwykle czepiasz się drobiazgów, Leighton. – Zwrócił się do mnie. – Dobrze, niech ci będzie. To tradycja ostatnich klas liceum, a skoro właśnie rozpoczynamy ostatni rok, to ta akcja dotyczy również nas.

Mówił o wycieczce poprzedzającej pierwszy dzień szkoły. Od lat uczniowie, przyszli absolwenci, zbierali się grupami, by dotrzeć do wieży widokowej pośrodku lasu otaczającego Błotne Jezioro, a później wznieść toast na jej szczycie. Ponoć ta mała eskapada przynosiła szczęście i gwarantowała sukcesy w rozpoczynającym się dorosłym życiu, ale teraz, gdy patrzyłam na znajdującą się w oddali drewnianą, od lat nieużywaną wieżę, czułam jedynie niechęć, by się tam dostać. Choć od celu dzieliło nas niespełna kilkaset metrów, pokonanie tej odległości stawiałam na równi ze wspinaczką na Mount Everest.

– Idziemy. – Dustin zarzucił plecak, a ze środka wymknął się szczęk odbijających się od siebie butelek z piwem.

Zastanawiałam się, skąd je wziął. W Rice Lake, miasteczku liczącym nieco ponad cztery tysiące mieszkańców, każdy znał się z każdym przynajmniej z widzenia, choć większość ludzi potrafiła nazwać innych imieniem i nazwiskiem, a nawet wskazać, gdzie mieszkają. Nie tak łatwo załatwić alkohol, jeśli było się niepełnoletnim, bo nie sprzedaliby go dzieciakom ani w supermarkecie, ani w małych sklepikach na obrzeżach miejscowości. Podrabiany dowód nie przeszedłby pod czujnym okiem pań, które znały cię od chwili, gdy załatwiałeś się w pieluchę. Co prawda w mieście funkcjonowały dwa bary, ale obsługa jednego była równie rygorystyczna jak panie sprzedawczynie ze sklepów, a drugi to typowa speluna dla szemranego towarzystwa i pseudo wędkarzy, którzy zamiast łowić ryby, woleli wlewać w siebie nielegalnie pędzony bimber. Dustin musiał zrobić zakupy gdzieś indziej, pewnie w Duluth, bo tylko tam nie zostałby zatrzymany za kupno alkoholu.

Tylko las był świadkiem | 16+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz