Rozdział 12

359 45 1
                                    

Wracałam do domu w świetnym humorze. Sama świadomość, że zaraz napije się ulubionej kawy sprawiała, że się uśmiechałam. Stojący na podwórku samochód nieco mnie zaskoczył i gdy tylko wysiadłam rozejrzałam się za Darkiem. Czy ten facet nie miał swojego domu? Stał razem z dziadkiem przy ogrodzeniu pastwiska. Podeszłam do nich i obaj nagle się do mnie odwrócili.
–Stało się coś? – zawołałam i zrobiłam duży krok nad kretowiskiem.
–Rubin coś kuleje – odezwał się dziadek i natychmiast podniosłam na niego wzrok, po czym spojrzałam na Rubina. Faktycznie lekko utykał.
–Rano wszystko było dobrze – powiedziałam chyba do siebie, bo od żadnego z panów nie oczekiwałam odpowiedzi i weszłam na pastwisko. Pierwsza przyszła do mnie Gala i od razu otarła się o moje ramię. Pogłaskałam ją, ale wzrok miałam nadal utkwiony w wałacha. Szedł powoli wzdłuż ogrodzenia i nie podobała mi się ta jego noga. Coś go mocno uwierało. Wróciłam do wpatrzonych we mnie mężczyzn, ale na Darka nawet się nie oglądałam.
–Zadzwoniłem po Darka, żeby pomógł i… – dziadek popatrzył na mnie trochę przekornie.
–I pomógł?
–Nie zdążył, bo dopiero przyjechał. – Dzaidek kiwnął głowa w stronę Darka.
–Trzeba było zadzwonić po weterynarza – burknęłam.
–Jestem kowalem – wtrącił się Darek i stanął tak, bym musiała na niego spojrzeć.
–No właśnie widzę jak po twoim werkowaniu Rubin świetnie chodzi. – Posłałam mu sztuczny uśmiech. – Na dwie godziny nie można wyjść z domu, żeby się coś nie stało.
–Pozwól, że ja obejrzę kopyto. – Zatrzymał mnie Darek i złapał za przedramię. Od razu je zabrałam.
–Pozwól, że sama zdecyduję. – Minęłam go i szybkim krokiem poszłam do samochodu po torebkę. Od razu wyjęłam z niej telefon i nie wchodząc do domu, wyszukałam numer do weterynarza zajmującego się większymi zwierzętami. Facet był zajęty i mógł przyjechać najszybciej za dwie godziny. To i tak było nieźle, zresztą koń nie wyglądał na mocno obolałego, bo wciąż chodził i czasem nawet podbiegał. Wrzuciłam telefon do torebki i poszłam do bagażnika po moje dzisiejsze zakupy. Podskoczyłam, gdy nagle stanął obok mnie Darek.
–Nie skrzywdzę twoich koni – odezwał się z wyrzutem.
–Jeszcze tego by brakowało. – Przewróciłam oczami i chwyciłam karton.
–Pomogę ci. – Darek wyciągnął ręce.
–Nie. – Zabrałam ekspres i i opierając karton o biodro, trzasnęłam klapą bagażnika.
–Jesteś na mnie zła?
–Nie – odrzekłam bez emocji.
–To czemu taka jesteś? – Zastąpił mi drogę do domu.
–Jaka? – Zmrużyłam wrogo powieki.
–Taka – wskazał mnie wzrokiem – warczysz, nie chcesz, żebym ci pomógł.
–Warczę, bo mój chiński znak zodiaku to pies, a pomocy nie potrzebuję, umiem jeszcze ponieść karton.
–Co zrobiłem?
Przystanęłam i przez chwilę nie odrywałam od niego wzroku. Co miałam mu powiedzieć, że wolałabym, żeby mnie bardziej chciał niż wypychał w ręce byłego? Że nikt w tak krótkim czasie nie zdobył mojego zaufania, nie mówiąc już o tym, że skradł moje serce? Nie mogłam mu przecież tego wyznać.
–Nic złego nie zrobiłeś – odezwałam się w końcu. – Po prostu nasze intencje się nie zbiegają.
–Co? – syknął, mrużąc oczy. – Co ty gadasz? Jakie intencje?
–Żadne – minęłam go i poszłam do domu. Odstawiłam na stół karton z ekspresem i przez okno przyglądałam się Darkowi. Nawet o krok się ruszył, jakby wciąż tam na mnie czekał. Gdy odwrócił się w stronę okna, za którym stałam, szybko weszłam w głąb kuchni. Nie przestawałam na niego patrzeć, ale oprócz okna dzieliła nas gruba firanka, miałam nadzieję, że mnie przez nią nie widział. 
Opuściłam wzrok, kiedy zniknął mi z oczu i zajęłam się ekspresem. Nie musiałam czytać instrukcji, znałam ten ekspres. Ustawiłam go w wygodnym miejscu na blacie i podłączyłam do prądu. Teraz był czas na dobrą kawę. Przygotowałam cały sprzęt do pierwszego użycia i już po chwili dźwięk mielonych ziaren wypełnił kuchnię. Jarałam się jak dzieciak nową zabawką i nie przestałam patrzeć na stróżki kawy wpadające do dwóch kubków. Najpierw przygotowałam napoje dla wciąż stojących przy koniach panów. Sobie tym razem zaserwowałam duże latte w wysokiej szklance. Ustawiła wszystkie szklanki na tacy i wyniosłam przed dom. Dziadek z Darkiem nie wyglądali jakby byli zajęci rozmową. Stali oparci o płot i patrzyli przed siebie. Wzięłam przygotowaną dla nich kawę i poszłam w stronę łąki. Obaj obejrzeli się na mnie. Nie podniosłam nawet wzroku i wiedziałam, że dziadek to zauważył, bo zerkał raz na mnie raz na gościa. Bez słowa oddałam im kubki i wciąż milcząc, zawróciłam na podwórko. Po zajęciu miejsca przy stoliku nie przestałam im się przyglądać. Dziadek patrzył na konie, za to Darek co rusz obracał głowę tak, żeby na mnie zerknąć. Nie udawało mu się robić tego niepostrzeżenie, bo szybko to zauważyłam, ale musiałam też przyznać, że zachowywał się bardzo ostrożnie. Gdybym się na niego nie gapiła, to nie mogłabym tego dostrzec. On też czuł na sobie moje spojrzenia, bo nerwowo się poprawiał i po kolejnym rzuconym ukradkiem spojrzeniu pokręcił głową. Lubiłam te nasze podchody, niby niewinne, niby dla żartów, a jednak było w nich coś, czego nawet nazwać nie umiałam. W innych okolicznościach rzekłabym, że były erotyczne, ale w tym wypadku raczej dziecinne i przekorne. On udawał, że nie patrzy, ja udawałam, że nie patrzę i tak oswajaliśmy się ze sobą. Nie byłam przekonana, czy to dobre zagranie. Miałam niedługo wyjechać i nie chciałam, żeby przyzwyczajał się do mojej obecności. To nagłe ochłodzenie naszej znajomości było mi na rękę, nie chciałam po powrocie do Paryża za nikim tęsknić. Czy to było możliwe? Oj… Bywało, że wieczorem, leżąc w łóżku, myślałam właśnie o nim. Nie o nim jako pociągającym mężczyźnie, ale o nim jako o nim, o Darku-kowalu, facecie ze wsi, z którym piłam wino z gwinta w środku nocy. Brakowało mi tego luzu, który przy nim czułam, tej swobody, że jaka bym nie była, jak się nie zachowała, to było dobrze. Nie poprawiał mnie, nie mówił, czego oczekuje, co wypada, a co nie. Uśmiechał się, kiedy coś mówiłam, zwracał uwagę, gdy chodziłam zła. Lubiłam go i skłamałabym, mówiąc, że jest inaczej.
Moje rozważania przerwał wjeżdżający na podwórko samochód. Odstawiłam szklankę z niedopitą kawą i po wsunięciu na stopy klapek podeszłam do wysokiego starszego mężczyzny. Zanim go przywitałam, wyjął z bagażnika spora torbę i dopiero wtedy wyciągnął do mnie dłoń.
–Witam – odezwałam się pierwsza. – Tak jak wspomniałam koń…
–Gdzie jest? – przerwał mi, na co szerzej otworzyłam oczy i wskazałam dłonią oddalone pastwisko.
–Zapraszam – skrzywiłam lekko usta i razem z nim poszłam w stronę łąki. Facet przywitał się i z dziadkiem, i z Darkiem. Bez słowa wyjaśnienia wszedł między konie i zamiast cokolwiek zrobić, złapał Rubina i zaczął z nim spacerować. Wyprostowałam się i obejrzałam na stojących ze mną chłopów, ale żaden niczego mi nie powiedział. Coraz bardziej poirytowana wodziłam za weterynarzem wzrokiem i cholera mnie brała. – No to jakaś groteska. – Zrobiłam krok w stronę bramy, ale Darek zdążył mnie zatrzymać. – Co?
–Zaczekaj.
–Na co? Aż skończą spacerować?
–Aż sam cię zawoła. – Patrzył mi prosto w oczy, nawet nie drgnął, za to jego palce obejmowały mój nadgarstek coraz słabiej. – Przynajmniej udawaj, że mu ufasz.
Bez słowa szarpnęłam ręką, uwalniając się z delikatnego już uścisku i z zaciśniętymi zębami odwróciłam się w stronę koni. Gala nawet na moment nie opuściła Rubina i wciąż się o niego ocierała. Uśmiechnęłam się, kiedy zaczęła zaczepiać lekarza, ale on nie bardzo reagował. Dopiero po chwili puścił kantar i podszedł do nas.
–Kiedy się zaczęło? – zapytał dziadka i nawet nie zamierzał rozmawiać ze mną.
–Bo ja wiem – dziadek odwrócił się do mnie.
–Jak rano prowadziłam go na łąkę, to szedł normalnie.
–Nie potknął się?
–A ja z nim nie siedziałam cały czas – zadrwiłam z niego i przewróciłam ooczami.
–Nie sądzę, że to kwestia chorobowa – oparł przedramiona o płot. – Kopyto najpierw powinien obejrzeć dobry kowal. – Na jego słowa odwróciłam się do Darka, który posłał mi od razu triumfalny uśmiech.
–Pani raczyła odsunąć mnie od swoich koni, nie ufa mi. – Cwaniak zmrużył lekko oczy.
–Ma powody? – Weterynarz przechylił lekko głowę i chyba trafił w punkt, bo Dariusz szybko się zmieszał i przeniósł wzrok na mnie.
–Dobra – uniosłam dłonie – czyli co?
–Pójdziemy obejrzeć najpierw stan kopyt – kiwnął głową na Darka i obaj szybko się oddalili.
Czułam na sobie spojrzenia dziadka, ale nie miałam nawet zamiaru na niego zerknąć. W głowie już słyszałam to jego “oj, kto się czubi…” Nie odrywałam oczu od Rubina. Denerwował się i nie pozwolił Darkowi tak łatwo do siebie podejść. Czyżby zasada, najpierw pocałować, a dopiero później pchać się z łapami, tutaj nie zadziałała? Któż by się spodziewał. Chciałam zawołać, żeby popatrzyli sobie w oczy, ale ugryzłam się w język. Nie chciałam dawać dziadkowi pożywki do ostrzenia sobie na mnie dowcipu. W końcu Rubin uspokoił się na tyle, by dać sobie obejrzeć nogę. Z daleka nie byłam w stanie rozpoznać o czym mówią, a nawet ich nastrojów. Po prostu ze sobą rozmawiali. Obejrzeli też pozostałe kopyta, ale tam nie dyskutowali za wiele. Kiedy zaczęli iść w naszą stronę, wyprostowałam się i czekałam, co powiedzą.
–Ja tu nie widzę niczego dla mnie – odezwał się weterynarz. – Pan wie, co zrobić. – Głową wskazał zadowolonego z siebie Darka i ponownie spojrzał na mnie. Dopiero po chwili załapałam, dlaczego czeka.
–A! – ocknęłam się – Ile się należy?
–Niewiele zrobiłem. Stówa.
Może i nic nie zrobił, ale taryfikator na tę okoliczność miał. Kiwnęłam głową i zawróciłam w stronę auta, gdzie nadal zalegała moja torebka. Odkąd tu mieszkałam, nie pilnowałam jej i dziwiło mnie to. Po zapłaceniu lekarzowi, obejrzałam się na konie. Darek był już łaskaw wejść na pole. Poszłam do niego i z zainteresowaniem patrzyłam jak próbuje złapać Rubina. Spokojnie do niego podeszłam i wyciągnęłam dłoń do miękkich chrap. Rubin od razu złagodniał i dał mi się pogłaskać. Dopiero wtedy chwyciłam skórzany pasek na jego policzku.
–Szybko się uczę – odezwałam się, widząc zaskoczoną minę Ostrowskiego i pociągnęłam konia za sobą do bramy. Galę na razie zostawiłam. W połowie drogi do stajni, Darek mnie dogonił. Otworzył mi wrota i puścił przodem. Wprowadziłam konia na korytarz w drugiej części stajni, bo tam było widniej i odwróciłam go.
–Mam go obejrzeć? – Wciąż się ze mnie nabijał.
–Nie musisz. Jeśli nie chcesz, to znajdę innego fachowca.
–Po co te fochy? Zrobiłem ci coś, że tak po mnie jeździsz? – podszedł bliżej i stanął z drugiej strony konia, tak że dzielił nas jego łeb.
–Nic nie zrobiłeś, a może powinieneś. – Odwróciłam wzrok.
–Co takiego? – po tym pytaniu znów spojrzałam mu w oczy. Uwielbiałam jego oczy, może to głupie, ale w życiu takich nie widziałam. Wgapiałam się jak urzeczona. – Asia?
–Sorry – zawstydzona zwiesiłam głowę. – Myślałam, że jesteśmy kolegami, że mnie chociaż trochę lubisz, ale…
–Lubię – uniósł kącik ust, ale ja nie zareagowałam – bardzo cię lubię i myślałem, że to wiesz, że to widać.
–Też tak myślałam. Ale nie sądziłam, że jako kolega, może nawet przyjaciel popchniesz mnie w ręce byłego. Że na to pozwolisz. Myślałam, że to, co mi zrobił jakoś cię zaboli, że co by się nie działo, to nie dasz mi do niego wrócić, a nie że powiesz mu, że ma o mnie dbać. – Czułam jak łzy napływają mi do oczu i wściekałam się o to na siebie. Darek nic nie odpowiedział. Oparł dłoń na chrapach Rubina i dopiero po chwili podniósł na mnie wzrok.
–Jemu na tobie zależy. – Nie odrywałam od niego wzroku, a każde słowo bardziej mnie bolało. – Może warto dać mu szansę. Może nie wszystko stracone.
–Szansę – westchnęłam bezsilnie. – Szansę na kolejne kłamstwa, na zdrady, świetnie. Bardzo ci dziękuję.
–Asia, chcę tylko powiedzieć, że ty masz jeszcze możliwość zrobienia wszystkiego od nowa. Nawet nie wiesz, co bym dał, żeby móc powiedzieć Marioli to, czego nie powiedziałem, zrobić coś, czego nie zrobiłem. Nawet gdyby się okazało, że mnie zdradzała, to oddałbym wszystko, by móc ją jeszcze zobaczyć szczęśliwą.
–Aż tak ją kochałeś? – Nie powstrzymałam łez i nagle dwie krople spłynęły mi po policzkach.
–Bardziej. – Lekko się do mnie nachylił, a gdy chciał dotknąć mojej twarzy szybko otarłam łzy.
–Rozumiem – wysiliłam się na uśmiech. – Może ty jesteś lepszym człowiekiem ode mnie. Ja nie umiem i nie chcę mu tego wybaczać.
–Nie mów tak. – Znów się zbliżył i tym razem, gdy położył dłoń na moim ramieniu, nie odsunęłam się. – Jesteś świetną dziewczyną. Wyjątkową i bardzo bym nie chciał, żebyś chodziła smutna, i to przeze mnie. – Po każdym słowie był bliżej mnie. – Przepraszam, jeśli liczyłaś na coś innego z mojej strony. I cieszę się, że nie przyjęłaś jego oświadczyn.
–Dlaczego? – szepnęłam zdenerwowana. Czułam nie tylko fenomenalny zapach jego perfum, ale też oddechy. Nie potrafiłam się poruszyć.
–Bo zasługujesz na lepszego partnera – zniżył głos i stanął tak, że patrzył na mnie z góry. Nadal trzymałam Rubina, ale miałam ochotę puścić go i objąć Darka. Dziś jakoś inaczej wyglądał, bardziej pewnie, pociągająco.
–Miałeś zająć się Rubinem – wyszeptałam nerwowo i poczułam jak wysycha mi gardło.
–Zrobię to, jeśli tylko mi pozwolisz. – Nie wiedziałam czy mówił o koniu czy o mnie, wolałam żeby o mnie. Potrzebowałam go i coraz bardziej to do mnie docierało.
–Rób, co chcesz. – Moje usta same delikatnie się rozciągnęły, bo ja wcale nie myślałam o Rubinie. – Ufam ci.
–Bardzo mi z tego powodu przyjemnie – ściszył głos i nieśmiało się uśmiechnął. Dominował nade mną i podobało mi się to. Przez głowę przelatywały mi głupie myśli, nie chciałam ich słuchać, a jednak perspektywa spróbowania jak smakuje, była zbyt pociągająca, by nie zaryzykować. Nieznacznie rozchyliłam usta, jakby dając mu znać, że czekam i że może to wykorzystać, ale nie spieszył się. Powiódł wzrokiem po mojej twarzy i dopiero gdy zatrzymał się na ustach, wstrzymałam oddech. Wierzyłam, że w końcu to zrobi. Drgnął, dając mi nadzieję na spełnienie pragnień i kiedy był już milimetry ode mnie, wrota stajni z hukiem się otworzyły. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni i Darek od razu oparł się o nogę Rubina. Spojrzałam na niego ukradkiem i dojrzałam, że też się uśmiechał. Dziadek niby chciał nas wyswatać, a w takim momencie nam przerwał.
–To może ja pójdę zrobić coś do jedzenia. – Odeszłam kilka kroków.
–Ja dziękuję – odezwał się Darek, ale nawet na pół sekundy nie podniósł wzroku.
–Zrobię coś szybkiego, zanim skończysz, to będzie gotowe. – Obejrzałam się na dziadka, który uważniej niż kiedykolwiek nam się przyglądał.
–Skoro zapraszasz – dopiero teraz lekko uniósł głowę. – Chętnie.
–To pójdę – szepnęłam i na siłę ukrywałam uśmiech. On zresztą też nie zbyt długo na mnie patrzył. Uciekłam, nie dając się zatrzymać dziadkowi i dopiero po wyjściu ze stajni, pomyślałam, że nie miałam planów na szybki obiad.
Wpadłam do kuchni jak burza i zajrzałam do lodówki. No niewiele było tu rzeczy na szybki posiłek, ale na szczęście pierś z kurczaka zdążyła się częściowo rozmrozić. Do garnka nalałam wody i postawiłam na dużym palniku. Zanim się zagotowała przyrządziłam kurczaka, krojąc go w średnią kostkę. Większość była już miękka. Gdy woda się zagotowała wrzuciłam do niej trzy woreczki ryżu. Nie przepadałam za tym rodzajem gotowania, ale przynajmniej nie musiałam go pilnować, a znając moje szczęście, to w sekundę byłby spalony. Kurczaka po usmażeniu przyprawiłam i zajęłam się warzywami. Dałam wszystko co zalegało w lodówce, marchew, kilka pieczarek, cebulę, paprykę, a z szafki wyjęłam słoik z cieciorką. Nie wiedziałam czy chłopaki lubią, ale ważne, że ja lubiłam. Do usmażonych warzyw z kurczakiem dodałam ugotowany ryż i zrobiłam szybką potrawę. Serio wyszło mi bardzo smaczne. Obiad wyniosłam na werandę razem z garnkiem i od razu wróciłam po talerze oraz sztućce. Dopiero później poszłam do stajni. O dziwo zastałam w niej tylko Darka.
–A gdzie dziadek? – rozejrzałam się.
–Wyszedł – Darek się wyprostował. – Myślałem, że poszedł do ciebie. – Otrzepał ręce i po zdjęciu rękawic, sięgnął po coś z półki.
–Nie było go – odwróciłam się za siebie – może poszedł do ogródka. A co to? – wskazałam wzrokiem coś, co Darek trzymał w palcach.
–To bolało Rubina – Nie przestawał na mnie patrzeć i ja jakoś też niespecjalnie spieszyłam się do przerwania kontaktu. Wyciągnęłam nieśmiało dłoń i drgnęłam, kiedy Darek sam położył na jej wnętrzu coś ciężkiego. Opuściłam wzrok dopiero po chwili i zmarszczyłam brwi. To wyglądało jak gwóźdź.
–Co to?
–Konkretnie, nie wiem – wzruszył ramionami i zaczął zbierać narzędzia.
–Ale skąd to się wzięło na łące? – podniosłam głos.
–Nie wiadomo czy to z łąki. Może było w paczce słomy, którą miał w boksie, a może i na łące, może siedziało gdzieś w ziemi, koń to rozgrzebał kopytem i niefortunnie wbiło mu się to w nogę.
–Nic mu nie będzie? – obejrzałam się na Rubina i oparłam czoło o jego chrapy.
–Nie powinno. Oczyściłem wszystko, zakleiłem – stał blisko mnie i nie przestawał głaskać Rubina. Niespodziewanie jego dłoń dotknęła mojej. Natychmiast oboje podnieśliśmy na siebie wzrok i tkwiliśmy tak, chyba nawet nie oddychając. Ja już wiedziałam czego chcę, czułam to gdzieś w środku. Rozciągnęłam usta w subtelnym uśmiechu, ale na niego nie odpowiedział. Zabrał rękę i poprowadził Rubina do boksu. Poczekałam na niego ze zwieszoną głową i gdy tylko do mnie podszedł, odwróciłam się w stronę wyjścia. Na ganek doszliśmy w milczeniu i tu spotkaliśmy dziadka. Przyglądał mi się i z uwagą przeniósł wzrok na Darka.
–Może ja pójdę umyć ręce – Darek uniósł dłonie i wszedł do domu.
Ja od razu zaczęłam nakładać obiad dziadkowi i dojrzałam jego zainteresowane spojrzenie. Odstawiłam talerz i usiadłam naprzeciwko niego.
–No co? – burknęłam i obejrzałam się na drzwi domu.
–Nic, nic – dziadek pokręcił głową i podniósł wzrok na podchodzącego do stolika Darka. – Siadaj chłopie.
–Może jednak pojadę do…
–Przestań – wstałam i wzięłam w dłoń jego talerz. – Mam nadzieję, że będzie ci smakować.
–Na pewno – Nie przestawał na mnie patrzeć, lecz tym razem na siłę starałam się unikać patrzenia na niego. Oczywiście to zwróciło uwagę dziadka, ale w jego przypadku czego bym nie zrobiła, to on tłumaczył sobie tak, jak było mu wygodnie. Taka jego uroda i nie mogłam z tym wiecznie walczyć. Darek zaczekał z rozpoczęciem posiłku, aż sama nałożyłam sobie jedzenie i dopiero kiedy się do niego uśmiechnęłam, wziął do ręki widelec.
Po obiedzie, podczas którego dziadek parę razy zagadywał jak nie mnie to Darka, podałam kawę i ciastka. Milczeliśmy, spoglądając na siebie, jakbyśmy byli obrażeni, co bawiło dziadka. Na szczęście Darek był przytomny i szybko zaczął poważniejszą rozmowę. Tym razem dyskutowali o zalesieniu kilku pól pod lasem. Zupełnie zapomniałam, że dziadek miał tę ziemię i mimo że patrzyłam w dal, to uśmiechałam się na samo wspomnienie zabaw na tamtych łąkach.
–Podoba ci się ten pomysł? – po tym pytaniu podniosłam wzrok najpierw na siedzącego obok mnie dziadka, a później na Darka. Byłam nieco nieprzytomna i dopiero po sekundzie pokiwałam głową.
–Ja mam niewiele do powiedzenia, ale zdaje mi się, że zalesienie nie jest głupie. – Zakołysałam lekko szklanką, zgarniając kawą piankę ze scianek kubka. – Las to las, nie potrzeba nie wiadomo jakiej pielęgnacji, nie trzeba przy tym chodzić. To wygodne dla kogoś…
–Kto sam już ledwo chodzi – dokończył dziadek. Od razu oboje z Darkiem na niego spojrzeliśmy.
–Kto w życiu już się wystarczająco napracował – odrzekłam dosadnie. – Nie wolałabyś pójść tam spacerkiem, usiąść na ławce i po prostu odpocząć, niż tyrać przy boczniakach czy pieczarkach?
–Może bym i wolał… – zawiesił głos. – Może macie rację. Stary jestem, a mam wrażenie, że sił to mam, że ho, ho!
–Bo dusza ci się nie zestarzała – posłałam mu szeroki uśmiech, ale kiedy odwróciłam głowę do Darka, od razu spoważniałam. Patrzyliśmy na siebie tylko przez chwilę, ale miałam wrażenie, że oboje bardzo tego potrzebujemy. Nie chciałam dłużej z nim siedzieć. Udałam, że mam dużo pracy i uciekłam.
Z okna swojego pokoju nie widziałam zbyt wiele, ale nie odeszłam od niego. Nie minęło pół godziny, jak dojrzałam podchodzącego do samochodu Darka. Nie zatrzymał się nawet na sekundę, a jednak zdążył spojrzeć w moje okna. Nie schowałam się, gdzieś w środku chciałam, żeby mnie zobaczył. Nie wiem, czy chciałam dać mu do zrozumienia, że mnie interesuje, czy bardziej to, że się go nie obawiam. Jego faktycznie się nie bałam, lecz siebie… Siebie bardzo.

Między młotem a kowadłem [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz