Rozdział 25

4.3K 399 21
                                    

*Jill*

Gdy Slender zabrał Jeffa do siebie, żeby "obudzić go" z transu, wyszłam z domu.

Przeczesałam palcami włosy i usiadłam na dużym kamieniu.
- Czemu mnie to wszystko spotyka?  Czy na prawdę, nie mogłam mieć normalnego życia? Po co interesowałam się tymi idiotycznymi kartkami Slendera? - mówiłam sama do siebie. Poparzyłam w niebo. Robiło się jasno. - Ale... nie spotkałabym Laughing Jacka... chyba jednak warto pocierpieć. - Uśmiechnęłam się.

Musiałam oderwać się od tych przytłaczających myśli. Co robiłam, gdy musiałam się rozerwać... chodziłam na zakupy z Rose. Ehh.... do moich oczu zaczęły napływać łzy. Teraz nie mogę po pierwsze nawet porozmawiać z moją.... byłą przyjaciółką. Po drugie... Ciekawe jak ludzie zareagują na damską wersję Laughing Jacka chodzącą po mieście?

Tak więc normalne spędzanie czasu odpada. Co robią moi nowi znajomi? No tak, głupie pytanie.
Chociaż moooże... warto spróbować zabawić się jak creepypasta. I tak zabiłam nieświadomie mnóstwo osób... to nie może być trudne. - pomyślałam i pobiegłam w stronę miasta.

* L. Jack *

Byłem w swoim pokoju. Nie miałem ochoty na nic. Ani leżeć, ani wstać. Ciągle myślałem o Jill. Nie chciałem, żeby cokolwiek jej się stało. W dodatku siedziała w salonie czy kuchni sama. Na pewno bije sie z myślami, jak ja.

*****

Usłyszałem ciężkie kroki na schodach. Nie miałem co robić, więc postanowiłem to sprawdzić.

Slender niósł nieprzytomnego Jeffa. To był mimo wszystko dość zwyczajny widok. Ciągle jest albo pijany, albo zmęczony swoją robotą. Postanowiłem pójść na dół, do Jill i z nią pogadać. Nie umiem pocieszać ludzi, ale może sama obecność kogoś bliskiego ją pocieszy.

******

-Hej - powiedziałem cicho wchodząc do pokoju, w którym ostatnio widziałem Jill. Nikogo  nie było. Zobaczyłem otwarte drzwi. Wyszedłem na zewnątrz.

W ogrodzie też nikogo.  Już chciałem wracać, gdy zobaczyłem jakąś postać chodzącą po lesie. Była daleko, więc ciężko było stwierdzić kto to. I tak było tylko kilka opcji. Pierwsza: Zalgo, druga: jakiś zagubiony człowiek, trzecia: jedna z creepypast, czyli Jill. Zalgo mnie raczej nie zaatakuje... A przypadkowa osoba jak mnie spotka, będzie miała pecha. Jill i tak chcę znaleźć. Więc nic innego mi nie pozostało, tylko podejść bliżej.

*Jill*

Czułam, że ktoś mnie obserwuje, ale się nie zatrzymywałam ani odwracałam. Szłam równym krokiem przed siebie.

*****

Byłam w miescie. Nikt nie chodził po ulicach. Czasami tylko przejeżdżały samochody. Chodziłam po różnych ulicach, chciałam wybrać odpowiedni dom. Do... zabawy.

Za każdym razem, kiedy myślałam, że znalazłam odpowiednie miejsce, nie wiedzieć czemu, rezygnowałam. Bałam się. Nawet nie wiedziałam czego. Na pewno nie konsekwencji. Moja dusza normalnej dziewczyny się odzywała. Przecież nie zabiję niewinnego człowieka!
Chociaż... innym to pomaga się rozładować. Toczyłam wewnętrzny spór.

W końcu Laughing Jill wygrała. Nie zważając na nic, przeskoczyłam przez płot do czyjegoś ogrodu. Nie spodziewałam się, że właściciele mają dużego bullteriera. Zwierzę na szczęście spało. Nie chciałam się z nim szarpać, więc jak najciszej próbowałam przemknąć obok niego.

Dochodziłam do otwartego okna. Już chciałam wchodzić do środka, gdy usłyszałam straszny huk od strony bramy i szczekanie psa.
- No pięknie- powiedziałam do siebie.

*Laughing Jack*

Po pewnym czasie, zorientowałem się, że osobą,   za którą chodzę jest Jill.

*****
Zobaczyłem, że przeskakuje przez ogrodzenie. Postanowiłem pójś w jej ślady, tylko nie chciałem zrobić tego zbyt wcześnie,  żeby mnie nie zobaczyła. Byłem ciekawy, co chciała zrobić.

Po kilku minutach podciągnąłem się na ogrodzeniu i miałem lądować po drugiej stronie, gdy zahaczyłem o coś nogą. Straciłem równowagę i bezwładnie upadłem na ziemię.

Usłyszałem szczekanie psa. Popatrzyłem w tamtą stronę. No świetnie!

Zwierzę skoczyło na mnie i zaczęło gryźć. Mimo wszystko miało nade mną przewagę, bo dopiero co spadłem... z ogrodzenia.

*Jill*

Poszłam zobaczyć co się stało. Całe napięcie ze mnie uszło.

Zobaczyłam Jacka szarpiącego się z tym wielkim psem. Zamiast mu pomóc, dostałam ataku śmiechu.  Wyglądało to co najmniej śmiesznie. No dobra... jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego. Chłopak nie wie co się dzieje i krzyczy, a pies siedzi na nim i go atakuje.

Jeżeli byłby to normalny człowiek, nie byłoby mi do śmiechu. Ale Jackowi nic nie może się stać, a zachowuje się, jakby skoczył na niego Zalgo...
albo byłby wielkim kotem w czarno- białe paski.

- Zabij to! - krzyknął
Nie miałam zamiaru tego robić. Normalna dusza mi na to nie pozwalała. Pies nic nie zrobił... mimo wszystko podeszłam bliżej. Przyjrzałam się. Jack miał całą bluzkę we krwi. Swojej czarnej krwi! Przestraszyłam się. Spanikowałam.
- Boże! Nic ci nie jest!
- Aaaa!!!!! Zrób coś! - wrzasnął

Pod wpływem emocji podbiegłam do psa i skoczyłam na niego, wbijając swoje pazury w jego plecy. Prysnęła na mnie krew. Zwierzę powoli przestawało się ruszać.

Kiedy zorientowałam się, co zrobiłam, wstałam jak opatrzona. Chciałam wrócić do domu. Nic więcej. Nawet nie wiedziałam co mnie nakłoniło do pójścia samej "Na zabijanie". Czy już oszalałam?!

- Jill? - powiedział Jack wstając. - Lepiej będzie, jak już pójdziemy.
- Czemu? - zapytałam
- Temu! - pokazał palcem na coś co znajdowało się za mną. Odwróciłam się. Stał tam przerażony mężczyzna z telefonem w ręce, ubrany w szlafrok. Szybko coś zrobił na swoim urządzeniu i krzyknął.
- Kod czerwony!
Rzuciłam w niego kamieniem, przez co stracił przytomność.
- Co to miało być? - zapytałam zirytowana.

Usłyszałam syreny policyjne.
- Uciekamy. Szybko! - krzyknął w odpowiedzi Jack, złapał mnie za rękę i pomógł przejść przez ogrodzenie.

- Gdzie idziemy!?
- Sam nie wiem.

-----------------------------

Yyyyy.... moja wena = -1000

Nawet nie chce mi się do was pisać.... po prostu zostawcie gwiazdki i komy... to mi wystarczy :)

Want to be my candy?-Laughing JackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz