ROZDZIAŁ 1

319 23 26
                                    


      Moulin

    Nigdy po omacku nie łapałam się byle czego, nie leciałam na oślep w przyszłość. Najpierw ustalałam, rozsądnie myślałam, krótko planowałam, aby szybciej przejść do realizacji. Zegar odmierza kolejne cyknięcia minut, sekund, a odrywane kartki z kalendarza pokazują mi jak nieubłaganie pędzą dni.

Zdarzyło mi się zaobserwować ludzi próbujących prześcignąć czas, choć lepiej byłoby dotrzymywać mu kroku, gorliwie biec razem z nim. Ja tak przystępowałam. Cofnijmy się w czasie, aby wrócić do chwil, gdy mieliśmy po kilka lat. Wtedy było mnóstwo zabawy, a przypuszczalnie największym problemem okazał się fakt, że inne dziecko zabrało nam błyskotliwą zabawkę. Rysowaliśmy, skakaliśmy po kałużach, budowaliśmy forty z koców i poduszek. Tworzyliśmy budowle z klocków, jakich nie powstydziliby się najbardziej kreatywni architekci.
A potem? Potem zaczęliśmy chodzić do szkół. Nauka stała się zobowiązaniem, w pewym momencie zabawy mniej częściej wykonywane.

Niezależnie od ilości zajęć, napiętego grafiku bądź nastroju zawsze robiłam to co, wzbudzało we mnie ekstazę, spokój, same pozytywne emocje. Założenie własnej działalności cukierniczej stawało się pięknym dążeniem, szczególnie, gdy ciasta zaczynały być dokładniejsze, dekoracje na nich solidne. Dostanie do rąk pęk kluczy oznaczało nowy rozdział. Zupełnie coś niewiadomego, lecz dusza prosiła mnie, abym dłużej nie zwlekała i podjęła ostateczną decyzję. To był pierwszy raz od dawna, kiedy nie zastanawiałam się czy będzie warto, ponieważ wiedziałam o swojej determinacji, która była moją siłą. Zatem siła stała się kluczowa.

Dzisiaj jest specjalny dzień. Po wzlotach, upadkach lokal obchodzi trzecią rocznicę powstania. Chwilami ciężko mi uwierzyć, że "Tettene" ma bazę stałych, sympatycznych klientów oraz w to jaką przyjemność mam współpracując z tak świetnym zespołem.

Mam wolne. Jest sobota, dosyć chłodna sobota. Jesień zawitała na scenę nie zabawiając się w żadne umizgi z urokliwymi liśćmi i ożywczymi porankami. Nie chciałam już patrzeć na charakterystyczne, dobrze znane pismo od mojej zmarłej przyjaciółki Kim. Jednak mój wzrok nadal był utkwiony w list. Życie jest doprawdy dziwne, gdy jest się młodym. Pojęcie śmierci wydaje się niezrozumiałe, trudno pomyśleć, że któregoś dnia umrzesz, jakby nasza własna śmiertelność nie istniała.
Czasami przychodzi znienacka. Pojawi się ubrana w czarny płaszcz, machnie magiczną kosą zabierając każdego z tego świata. To nie wszystko. Usunie oznaki naszego istnienia. Po swojej "robocie" zniknie zostawiając po sobie cierpienia dusz oraz żałoby. Śmierć jest freakiem, czymś, co zadziwia, życie zaś czymś czego do końca nie potrafimy pojąć.

– Czekają cię ciężkie decyzję, moje dziecko.

Spokojny głos ocknął mą osobę z powrotem do teraźniejszości, bardzo ważnej teraźniejszości. Przy mnie stała Marie skupiona w ten sam świstek.

–  Mamo, zdążyłaś przeczytać, prawda?

Rąbek jej sukienki zahacza o krzesło, a ona przestraszona wygładza fioletowy materiał.

– Owszem, bo od dwóch dni wydajesz się nieobecna, wyraźnie zauważyłam, że jest coś nie tak.

Miała rację. Czułam strach, napięcie, ogromne zamieszanie związane z wielką prośbą.
Mama usiadła i nałożyła na nasze talerze porcje jedzenia. Wiedziałam doskonale o jej wyczekiwaniu na mój odzew.

–  Boję się... –  wyznałam nie patrząc jej w oczy. – Zajmowanie się dzieckiem, szczególnie w tej sytuacji to zadanie wymagające hartu ducha i samozaparcia.
Wzięłam głęboki oddech.

– Będzie dobrze moje dziecko. Pamiętaj, nigdy nie pozwól, aby twoim losem rządził strach. Staraj się pozostać przy dobrych myślach – Prawi pokrzepiająco.

Wspomnienia nie odpuszczają. Tamten zimny, deszczowy wieczór w Chovlans będę rozpamiętywać przez głośne dźwięki syren karetek, krzyków, które do dzisiaj rwą mi serce powodując, że łzy napływają do oczu. Szereg obrazów tylu znajomych twarzy przewijają mi się przed oczami. Twarze smutne, bezradne, tęskniące za swoimi ludźmi, którzy w każdej sekundzie walczyli o życie w tym samym budynku. W szpitalu z dłużącym się czasem policzyłam wszystkie białe płytki podłogowe w korytarzu na drugim piętrze. Poza ciągnącymi się godzinami towarzyszyła mi cisza. Siedziała obok mnie, chodziła tuż za mną nie chcąc opuścić. Cisza stawała się amunicją, łatwym nabojem skierowanym prosto w moje cierpiące serce.

– Uważam – Wypuszcza ociężale powietrze z płuc –  że nikt nie otoczy maleństwa lepszą opieką od ciebie.

Wbrew swych głupich myśli nakazujacych na sprzeciwienie się, żądających, abym stawiała opory - wiem, że trafiła w samo sedno.

–  Dosyć o poważnych sprawach. Jestem ciekawa. Spotkałaś tego mężczyznę z rynku?

Dostałam szoku. Wróciła do incydentu sprzed kilku tygodni, kiedy to w zwykły poranny czwartek trzymając w rękach kartony ciastek zauważyłam coś niezbyt typowego. Był to nieskutecznie ukrywający się w krzakach fotograf. Próbował robić mi zdjęcia. Potem przez jego zwinność wśród tłumu ludzi moje wypieki zostały porozrzucane na asfalt.

Myślałam, że ona dawno o tym zapomniała.

– Nie, nie spotkałam. Nie ma co się ciekawić, Mamo.

Czuję co na sumieniu mi ciąży. Chcę zrzucić ten ciężar, naprawić, zrobić właściwy, bezpieczny uczynek.

– Wiesz, ja już pójdę.

Uniosła brwi w szczerym zdumieniu.

– Ośrodek opiekuńczo-wychowawczy, mam rację? – Skinęłam na owe słowa potakująco głową.

Do ręki chwyciłam breloczek koniczynę zapiętą do klucza. Ażeby dzisiaj sprzyjało mi szczęście, potrzebuję tego.
Ucałowałam Marie i wyszłam z mieszkania. Wyjechałam nie tylko z koniczyną, lecz również z wiarą, która trzyma mnie mocno w swoich objęciach, powtarza, że uda się odebrać Elii.

𝙼𝚘𝚜𝚝 𝚍𝚠𝚘𝚓𝚐𝚊 𝚜𝚎𝚛𝚌.  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz