ROZDZIAŁ 2

319 11 11
                                    


       Moulin

    Gawrony, kruki bazgrały niebo nad ogromnym budynkiem. Ośrodek nie był częstym miejscem przyjaźnie odwiedzającym. Ponure wrażenie sprawiał jego wygląd. Czarne porośnięte zielskiem ściany, oderwana w niektórych obszarach farba. Duże zakratowane żelaznymi kratami okna, przez które podopieczni nie byli w stanie zobaczyć promienisty odblask słońca. Chociaż patrząc na to wszystko zastanawiam się, czy kiedykolwiek świeciło tutaj słońce? Brzmi smutno i zarazem tak nieprawdopodobnie.

Dzielnica położona jest w centralnej części miasta. Niezależnie od siedzib wielkich firm, natłoku turystów, obficie umiejscowionych popularnych restauracji ten teren wydawał się zupełnie inny. Taki oddzielony, odseparowany od świata tak dobrze mi znanego. Z powodu tylu różnic zdawało się, jakby placówka została tylko złudzeniem. Iluzją, ciężką iluzją.

– Przepraszam, proszę pani, w czym mogę pomóc?

To zmartwiony głos recepcjonistki.

– Jestem Moulin Diaz, byłam umówiona z dyrektor ośrodka. – Momentalnie przystępuję do rzeczy.

– W jakiej sprawie?

– Odebranie Elii Ramsay. – Kobieta mruży oczy. Zakłada okulary, po czym zawzięcie stuka w klawiaturę.

– Dyrektor już czeka na Panią – oznajmiła. – Drugie piętro, gabinet po lewej stronie.

Bez zbędnych słów opuszczam małe pomieszczenie. Widzę przymocowane ogłoszenie o awarii windy. Podążam więc dalej w jednym słusznym kierunku - ku górze. Mówi się, że ten pierwszy krok jest najtrudniejszy. Czy to realne zmierzenie się z problemem, czy po prostu pogodzenie z danym faktem.
Takich pierwszych kroków w naszej drodze do celu jest później naprawdę mnóstwo.

Po wejściu na piętro prędko dostrzegam cel dzisiejszej podróży. Srebrny, wyrzeźbiony napis na plakietce zapewnia mnie, że to dokładnie tutaj. Zatrzymuję się przed drzwiami, biorę głęboki oddech i pukam kilka razy. W odpowiedzi słyszę stanowcze prosze. Wkraczam powoli do środka, obdarzając ją uśmiechem.

– Dzień dobry pani Diaz – powiedziała dyrektor Reid z całym przekonaniem.

Podchodzę bliżej. Przywitaliśmy się gestem uścisku dłoni.
 
– Witam, cieszę się, że to wszystko przebiega tak szybko – mówię na jednym oddechu.

– Pragniemy tylko, aby dzieciaki znalazły nowy dom.

Tak. Ja też tego pragnę. One zasługują na dom tam, gdzie światło w oknie, tam gdzie ktoś kochany czeka, gdzie z kimś bliskim dzieli się troskę, kromkę chleba, kubek mleka. Prawdziwa miłość, której zabrakło tam, gdzie być powinna.

– Mogę ją dzisiaj odebrać, prawda? – Gulę w gardle przyjęłam z odwagą, nie udręką. Czy to będzie główny epizod? Sama wizyta, urywane dialogi, wyczekiwanie.

– Oczywiście. – Nieopisana ulga, lub wręcz ciche wybawienie. – Niezręcznie zapytam, czy list został w pełni przeczytany?

Tak dokładnie, że pamiętam wszystkie słowa. Słowa, które nie były balsamem dla duszy, ale jak ocet na rany. Piekły mnie oczy od płaczu. Piekło mnie serce od napływu wspomnień.

– Owszem i niewątpliwie zapoznałam się z treścią.

Wręczyła mi do ręki szklankę wody.

– Dobrze. – Posłała mi słaby uśmiech, co odwzajemniłam. – Współczuję takiej tragedii.

Wbrew ponurości, chłodu, rozpaczy usiłowałam zmieniać kierunki, szukać wciąż rozwiązania. Może ono jest tuż obok, w sercu, w głowie.

– Mamy już uzgodnione. – Ostatni raz spojrzała na porozrzucane dokumenty. – Chodźmy po Elii.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 5 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

𝙼𝚘𝚜𝚝 𝚍𝚠𝚘𝚓𝚐𝚊 𝚜𝚎𝚛𝚌.  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz