Perspektywa Czonakosza
Ze snu obudziły mnie lekkie promienie słońca padające na moją twarz. Otworzyłem lekko oczy. Był najgorszy dzień tygodnia - poniedziałek. Stoczyłem się z łóżka upadając na plecy. - Aua... - I już wiedziałem, że ten dzień będzie okropny. Postanowiłem wstać z zimnej podłogi i przebrać się w szkolne ciuchy. Gdy już to zrobiłem poszedłem do łazienki przemyć twarz. Odkręciłem kran i włożyłem twarz pod zimną wodę. Zawsze tak robiłem i pomimo, że miałem przez to mokre włosy było to praktyczniejsze od nabierania wody w ręce i ochlapywania całej łazienki i przy tym ciuchów. Wziąłem swój plecak i zszedłem do kuchni. Spojrzałem na zegar. Była już 7:45! Ale dlaczego nikt mnie nie poinformował. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie ma ani mojego taty, ani mojej mamy. Odwróciłem się. Na stole w salonie leżała karteczka. Podszedłem do niej i przeczytałem.
Synu, jedziemy na wieś do dziadków, wrócimy około 17:30.
Aha. Czyli pojechali do dziadków nie informując mnie o tym wcześniej. No nic muszę sobie sam poradzić nie jestem w końcu małym dzieckiem. Postanowiłem, że zrobię szybko jakąś kanapkę z pierwszą lepszą rzeczą, która wpadnie mi w ręce, a wypadło na biały ser. Posmarowałem nim kromkę chleba pszennego i włożyłem w woreczek śniadaniowy. Gdy skończyłem spojrzałem na zegar. Miałem zaledwie dziesięć minut, a jeszcze musiałem ubrać buty i dojść do szkoły. Obie rzeczy zrobiłem w pośpiechu. Tak dokładnie to dobiegłem sprintem do szkoły.
Gdy byłem na miejscu usłyszałem dzwonek na pierwszą lekcje, którą był WF. Na szczęście miałem spakowany strój sportowy. Wszedłem do placówki skręciłem w stronę szatni. Otworzyłem drewniane drzwi. W środku nie było nikogo co oznaczało, że byłem spóźniony i każdy z chłopaków jest już na sali gimnastycznej. Zdjąłem ubrania i włożyłem krótkie spodenki oraz biały podkoszulek. Następnie nałożyłem buty sportowe ( Nie wiem nawet czy w 1889 roku były buty sportowe, ale wydaję mi się, że wymyślono je w 1890r., jednak w uznajmy, że w tym Universum wymyślono wcześniej ok? XD ) i pobiegłem takim sprintem, że Wuefista ( Nie wiem jak to napisać ) powinien dać mi co najmniej 5 z Wychowania Fizycznego. Gdy dobiegłem reszta już robiła jakieś śmieszne wygibasy. Nauczyciel siedział na krzesełku, lecz gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi wstał i podszedł do mnie. -Dzień dobry-powiedziałem, ale nauczyciel chyba nie miał zamiaru się ze mną witać.
Spojrzał na mnie oceniającym wzrokiem poprawiając przy tym swojego wąsa. Wymamrotał pod nosem zdanie mające chyba być zamiennikiem " Dzień dobry", którym przywitałem mojego "kochanego" nauczyciela. - Czonakosz 10 minutowe spóźnienie czyli zrobisz... - Zastanowił się. - Będę dziś łaskawy 8 kółek od teraz i 20 pompek gdy skończysz.
Jęknąłem cicho, ale super duper słuch tego dziada wykrywa nawet oddychanie z drugiej strony ziemi, więc kazał zrobić mi 10 kółek i aż 50 pompek. Jak miałem to zrobić bez rozgrzewki? No, ale dupa, nie będę narzekać, bo jeszcze każe mi zrobić 20 kółek. Zacząłem ćwiczenie, gdy przebiegałem obok chłopaków, którzy robili rozgrzewkę pomachałem im na przywitanie. Wszyscy oprócz Boki, który stał tyłem mi odmachali. Za drugim kółkiem Boka mnie zauważył i posłał mi lekki uśmiech. No cóż nie będę kłamać Janosz podobał mi się i to nie od niedawna. Dokładniej od kilku miesięcy, może niecałego roku. Wracając do rzeczywistości skończyłem biegać, więc podszedłem do kolegów i zacząłem robić pompki.
Gdy skończyłem oba ćwiczenie byłem tak zmęczony, że prawie zemdlałem co było dziwne, bo byłem naprawdę sprawny fizycznie. Zostało jeszcze 25 minut lekcji, więc wymyśliliśmy, by zagrać w koszykówkę. ( Czonakoszykarz hi hi) Dobrano nas w drużyny, pierwszy skład czyli ja, Boka, Czele i Kolnay i drugi skład czyli Weiss, Lesik, Barabasz i Gereb. Nauczyciel kazał stanąć Boce i Gerebowi naprzeciwko siebie. Nagle rzucił pomarańczową piłkę w górę. Boka złapał piłkę i podał ją do mnie.rzuciłem ją do Kolnaya, który okazał się fatalnym graczem, bo rzucając piłkę do Czelego, który stał pod koszem przeciwników odbił piłkę w taki sposób, że poleciała do Barabasza. Brunet się zaśmiał. - Ale głupi, nawet podać nie umie! - Krzyknął, a ja już wiedziałem, że będzie dym. Kolnay podszedł do swojego wroga i uderzył go w, że tak powiem nie za ładnie japę. Następnie gdy Barabasz trzymał się za policzek wyrwał mu piłkę i rzucił do Boki, który jednak jej nie złapał, ale kopnął do mnie. - Proszę pana! - Krzyknął do nauczyciela, który miał chyba już w planach interwencje, ponieważ szedł w stronę chłopaków.
CZYTASZ
The Broken Hearts - Czele x Czonakosz
FanfictionOd wojny o Plac Broni minął równy miesiąc. Nemeczek nie żyje, a Boka znowu jest kapitanem. Profesor Rac rozwiązał związek Zbieraczy Kitu, a raczej tak mu się zdawało. Czele nigdy nie pomyślałby nawet, że mógłby poczuć coś do Czonakosza, bo przecież...