Rozdział 4 - The stars that I will give you someday

225 9 28
                                    

Pov Czele

Minęło kilka dni od kąt się obudziłem. Może 3... Może 4? nie wiem nie liczyłem, bo jedyna rzecz, a raczej stworzenie, o którym ostatnio myślałem był Mors. Wróciłem niedawno myślami do jego zdania " Wiesz, że ten co najbardziej przeżywał jego odejście niedługo może do niego dołączyć?" O kogo do cholery mu chodziło? Czy to miało oznaczać, że ktoś umrze? Czele uspokój się to był tylko sen... Tylko dziwny, straszny, i niezrozumiały sen. W mojej głowie cały czas siedziała mi mama. Podczas rozmowy powiedziała, że lekarz zauważył inne siniaki, które były też na ramionach, nogach, plecach. To samo z opuchlizną na twarzy. Zeszła mi i prawie nie była widoczna, ale mama powiedziała, że spadłem na uderzyłem głową, a nie twarzą co nie zgadzało się z moimi obrażeniami. Czy ona powiedziała tak dla mojego dobra czy po prostu się bała? Jeżeli wie, że to co robi ojciec jest złe dlaczego o tym nie mówi? Pozwala by nas krzywdził czy nas broni przed czymś groźniejszym? Odwróciłem się w stronę do okna Zegar ścienny właśnie wybił godzinę 14:30, co zwiastowało niedługie przyjście Czonakosza. Cisza, która panowała na sali przerywana była tylko głębokimi oddechami starych ludzi. 14:30, była także godziną, kiedy dostawałem leki przeciw bólowe, bo siniak na tyle głowy dawał o sobie znać, ale co się dziwić jak dostałem kilka razy pod rząd w głowę.

Tak jak obliczyłem do sali weszła pielęgniarka i podała mi leki, którymi były 2 okrągłe, białe tabletki. Jedna od bólu, druga od żelaza, bo mam niedobór. ( Zainspirowałam się z tym żelazem od siebie samej XD. ) Kobieta kazała popić mi je wodą. - Jak się dzisiaj czujesz chłopcze? - Spytała poprawiając siwe włosy. Uśmiech, który wpełzł na jej twarz ukazał zmarszczki wokół oczu. - Dobrze, proszę pani. - Odpowiedziałem, a ona spojrzała w kierunku okna, a następnie na mnie. - Ten młodzieniec co tu przychodzi... - Zaczęła cicho i trochę niepewnie, ale nadal z bananem na ustach. - Który? - Spytałem udając, że nie wiem o co chodzi. Uznałem, że pomoże nawiązać mi to dłuższą konwersacje z kobietą. Przybliżyła się do mnie. - Oj nie udawaj ten... Czanokosz? - Przejęzyczyła się. - Czonakosz? - Poprawiłem ją szybko, a ona pokiwała głową. - Tak! Właśnie! Czonakosz! - Powiedziała jakby odkryła właśnie Amerykę. - Mógłbyś mu powiedzieć, że jak na razie uciekanie przed panem z recepcji świetnie mu wychodzi. - Zaśmiała się po czym odeszła bez słowa i poszła wstrzyknąć coś panu, który leżał na przeciwko mnie. Nagle do sali wbiegł zdyszany podstarzały mężczyzna. - Aniu... - Wysapał, a zmartwiona pielęgniarka podeszła do siwowłosego mężczyzny. - Co się stało Wiktorze? - Spytała po czym kazała usiąść mu na krzesełku, któro stało obok mojego łóżka. Podała mu kubek z wodą. Wypił ją na raz i już po chwili mówił. - Ten smarkacz znowu tu był biegłem za nim po całym szpitalu, ale on uciekł, widziałaś go może? - Spytał, a pielęgniarka położyła mu dłoń na ramieniu. - Ten wysoki szatyn? - Spytała spoglądając w moją stronę z rozbawioną miną. Sam się uśmiechnąłem, bo wizja Czonakosza uciekającego przed tym dziadkiem była co najmniej zabawna. - Dokładnie, znowu tu był. - Odpowiedział z gniewem w oczach. Dotknął siwego wąsa i wygładzając go spojrzał na pulchną kobietę stojącą obok. Spojrzała na niego. - Wiesz, może Chloe go widziała... -  Powiedziała znowu patrząc w moją stronę z rozbawioną miną, której staruszek nie mógł zobaczyć. Wiktor podziękował pielęgniarce i wybiegł najszybciej jak tylko pozwalała mu na to endomorficzna budowa ciała oraz krótkie nogi. Kobieta zaśmiała się cicho i miała już wyjść z sali, ale nagle zatrzymała się w miejscu i obróciła się w moją stronę. - Wiesz chłopcze dzisiaj w nocy patrz w okno, podobno ma być bezchmurne niebo, więc gwiazdy będzie widać doskonale. - Rzuciła i odeszła. To będzie trudne, bo leki, które biorę wieczorem sprawiają, że jestem bardzo senny. Ale tak sobie pomyślałem, że przecież nikt nie patrzy gdy je łykam, więc mógłbym je wypluć. Z drugiej strony mogło by mi to bardzo zaszkodzić. Jednak jak pewnie się domyślacie wybrałem drugą opcje. Tak jak wymyśliłem, gdy pielęgniarka da mi lekarstwa, albo schowam je pod poduszkę, albo wyrzucę je. Wiem co myślicie... Byłem nieodpowiedzialny, a moje zachowanie naganne, ale w dużych miastach jak Budapeszt gdzie fabryki nieustannie zanieczyszczają dymem powietrze przez co nocne niebo jest ledwo widoczne takie wydarzenie to coś pięknego.

Cały dzień czekałem na noc, nawet gdy przyszedł do mnie Czonakosz byłem nieobecny. -Wszystko dobrze? Jakiś dziwny dzisiaj jesteś. - Stwierdził gdy akurat byłem zapatrzony w okno. Spojrzałem w jego stronę. - Ta... Czemu pytasz? - Mruknąłem w jego stronę, a on wzruszył ramionami i zaczął mi się przyglądać. - Tak mi się zdaję. - Mówiąc to usiadł na moim materacu, jakby był jego. Zaśmiałem się. - Masz 7 zmysł? - Spytałem, a on jak zwykle się uśmiechnął. Wstał i zaczął odstawiać jakieś pozy. - Dokładnie! I przy okazji jestem wróżką. - Powiedział, a ja cicho się zaśmiałem. Podparłem ręką głowę, a Czonakosz podszedł do mnie i uklęknął kładąc głowę na materacu. - Przepowiedzieć ci przyszłość? - Powiedział z miną mającą przypominać obłęd : Rozszerzył uśmiech, podniósł brwi i patrzył na mnie strasznym wzrokiem. - Przestań. - Parsknąłem, a on posłusznie to zrobił. Nieźle go wytresowałem. Chwilę się na siebie patrzyliśmy, aż w końcu się odezwał. - Wiesz, że Kolnay i Barabasz nie kłócili się od ponad tygodnia? - Powiedział. Zamrugałem kilka razy. - Pogodzili się? - Spytałem z niedowierzaniem. Czonakosz wzruszył ramionami. - Nie odzywają się do siebie, ciężko stwierdzić. - Powiedział bardziej do siebie niż do mnie. Nagle przypomniało mi się jak Barabasz i Kolnay poszli do dyrektora. Postanowiłem o to zapytać. - Myślisz, że wycieczka u dyrektora zadziałała? - Powiedziałem. Chłopak ułożył wargi w cienką linijkę i ściągnął brwi. Wyglądał jakby myślał co w jego przypadku było bardzo rzadkie. - Szczerze wątpię. Nienawidzili się od 1 klasy, więc nie sądzą, by zwykła rozmowa u dyrektora załagodziła ich spór. - Powiedział i znowu położył głowę na materacu tym razem patrząc w kierunku drzwi. Zrobiłem to samo. 

Rozmawialiśmy jeszcze co najmniej 4 godziny, aż słońce powoli zaczynało zachodzić, rzucając na nas bursztynową poświatę. Cisza, która panowała między nami nie była niekomfortowa. Była przyjemna. Obydwoje wiedzieliśmy, że czas odwiedzin już dawno się skończył, ale nie poświęciliśmy nawet sekundy o rozmyślanie o tak prostej i nic nieznaczącej rzeczy. W końcu nadszedł czas na wieczorną dawkę leków. - Musisz wyjść niedługo przyjdzie pielęgniarka i jeżeli cię tu zobaczy to będziesz miał problem. - Powiedziałem. Czonakosz już chciał wstać, ale usłyszeliśmy odgłosy kroków, a następnie dźwięk otwierania drzwi. - Chowaj się! - Krzyknąłem, a on przestraszony wczołgał się pod łóżko. Do pokoju weszła pielęgniarka z tacką i podała mi leki. - Potrzeba zmienić opatrunek na głowie... - uznała i wyjęła gazę z kieszeni w fartuchu. Zdjęła mi moją z głowy i wyrzuciła do kosza po czym chciała uciąć pół opatrunku, ale rozmyśliła się i zawiązała normalnie. - Dużą głowę masz to nie tnę. - Zaśmiała się, a ja lekko zaskoczony dotknąłem głowy. Gdy skończyła wyrzuciłem leki za poduszkę i położyłem się.

Gdy wyszła, pomogłem wyjść Czonakoszowi spod łóżka i zaczął się nieoczekiwanie śmiać. Podniosłem brew ku  górze. - Co ci? - Spytałem skonfundowany. - Nic wielko - głowcu. - Powiedział po chwili. Wzruszyłem ramionami. - Wiesz, że już 18 : 50, prawda? - Poinformowałem go, a on zrobił zaskoczoną minę. - O, ja może już... - Nagle się zawiesił patrząc w okno z błyszczącymi oczami. Spojrzałem w tą samą stronę. Niebo tak jak mówiła pielęgniarka było bezchmurne i wszystkie gwiazdy były widoczne. Setki jak nie tysiące białych plamek emitowały srebrne światło przypominające lampki choinkowe. Wiedziałem, że to będzie piękny widok, ale nie spodziewałem się czegoś takiego. - Dokładnie tak jak te na wsi... - Powiedział Czonakosz, a ja wyobraziłem sobie jak mu się łezka w oku kręci. - Nie porycz się rolniku. - Zwróciłem się w jego stronę.  - Chciałbym zobaczyć je z zewnątrz. - Powiedziałem bardziej do siebie niż do niego, a Czonakosz spojrzał na mnie. - Wstań, przecież możesz. - Powiedział jakby była to najoczywistsza rzecz świata. Pokręciłem głową.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To tylko część 1, bo drugą połowę mi zjadło ( Tam było z 3000 słów :( ) Nie wiem kiedy wyjdzie reszta i nie będę pisać, bo znowu będę przekładać datę, a to serio frustrujące... Na pewno będzie ciekawie ( ͡° ͜ʖ ͡°). Życzę miłego dnia/nocy/wieczora i przepraszam, że zajęło mi tak długo, a jest taki mały wynik. ( Zaczynam zamieniać się w moją babę od polaka. 😭 😭 😭 😭 😭.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 12, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

The Broken Hearts - Czele x CzonakoszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz