Pierwsze origami

22 1 0
                                    

Spojrzałam na swoje dłonie i postanowiłam podjąć ostatnią próbę nałożenia zaklęcia, o którym mówiła mi ostatnio szeptucha. Wiedziałam jednak, znając siebie, że ten ostatni raz w gruncie rzeczy nie ma zbyt wiele wspólnego z końcem. Przecież nie zasnęłabym z poczuciem porażki, więc każda kolejna próba stanie się ,,tą ostatnią", gdy w rzeczywistości będę próbować aż do skutku. Zresztą, prędzej czy później będę musiała je opanować, a przy natłoku pracy lepiej nie czekać z nauką.
Wzięłam głęboki wdech i przyjrzałam się każdemu węzłowi, misternie zaplątanym na cieniuteńkich nitkach. Podstawą do rzucania zaklęć było przywiązanie jednego końca linki do konkretnego palca z lewej ręki, a drugiego - z prawej. Tylko gdy oba końce danej nitki zostały starannie umocowane, czar zyskiwał wpływ na rzeczywistość. Jednakże, gdyby to było takie proste, nie siedziałabym kolejną godzinę na zimnej drewnianej podłodze, gapiąc się głupio w lustro co jakiś czas. Nie wiem dlaczego nie odbijało nitek, ale spoglądanie na swoje odbicie, obserwowanie jak macham rękami jakby bez celu, pozwalało mi oczyścić umysł i zaśmiać się, rozluźniając wiecznie napięte palce oraz zmarszczone brwi.
-Hah, gdyby tylko ktoś mnie teraz zobaczył... z pewnością pomyślałby, że jestem niespełna rozumu. - Powiedziałam cicho do siebie i zachichotałam.
Nici nie były widoczne dla zwykłych ludzi. Nie rozumiałam dlaczego tak jest, skąd się biorą, ani z czego są stworzone. Jak już wspomniałam, były niezwykle cienkie, ale nadzwyczajnie mocne. Z doświadczenia wiedziałam, że prędzej potnę sobie nimi skórę do krwi niż te się przerwą. Dlatego używając ich, należało być delikatnym ale stanowczym, ponieważ bez precyzyjnie oraz ciasno splecionych węzłów nie uzyska się oczekiwanego efektu. Po tygodniach trenowania u szeptuchy takowej precyzji, nie miałam problemów z wyczuciem tego, ile siły muszę włożyć w ściskanie nici. Przeplatanie ich jednak ze sobą w wymagany sposób, wciąż wiązało się z nieprzespanymi nocami, spędzonymi na mniej lub bardziej skutecznych próbach nałożenia zaklęcia. Jeden zły ruch mógł skończyć się katastrofą, a przy tak skomplikowanym rzemiośle nietrudno było o błędy.

Westchnęłam ponadprzeciętnie głęboko, zerknęłam na to, co udało mi się zawiązać na palcach obu rąk, pobieżnie sprawdziłam czy wszystko zgadza się z notatkami, które zrobiłam gdy szeptucha odpoczywała w ogrodzie i spróbowałam ten ,,ostatni" raz. Zmarszczyłam lekko brwi i czoło, ledwie słyszalnie wypowiadając formułkę. Nic się nie wydarzyło. Zrezygnowana skierowałam wzrok ku zapiskom, gdy nagle wszystko dookoła nieznacznie zatrzęsło się. Zdarzało się w przeszłości, że skutkiem ubocznym rzuconych zaklęć, poprawnie bądź nie, były ledwo zauważalne reakcje otoczenia. Mimo tego, że moja siostra spała za ścianą, nie zmartwiłam się zbytnio, wiedząc z doświadczenia, że tylko ja byłam w stanie wyczuć te drobne drgania. 
Powietrze delikatnie się poruszyło, choć wszystkie okna były szczelnie zamknięte. O tej porze dnia nie należało ich otwierać ze względu na wzmożoną aktywność komarów. Powiew popchnął łagodnie papierowego ptaszka, którego złożyłam według własnego projektu. Oczywiście musiałam wcześniej dokładnie przemyśleć jego proporcje i zawrzeć wszystkie niezbędne elementy budowy by mógł sprawnie funkcjonować po ożywieniu. Po kilku sekundach origami ruszyło końcówką papierowych skrzydełek, następnie niepewnie wyprostowało je aż do maksymalnej rozciągłości jakby po wyjątkowo długim śnie, by ostatecznie poderwać się do lotu. Ptaszek wykonał już nieco pewniej kilka okrążeń po pokoju, aż w końcu, widocznie zadowolony z siebie, usiadł na moich kolanach. 

-Niesamowite... - mruknęłam pod nosem, zachwycona wynikiem swojej pracy.
Przyjrzałam się papierowemu zwierzątku, gdy to siedziało grzecznie i tylko podążało łebkiem za moim wzrokiem. Mając pewność, że zaklęcie zostało rzucone prawidłowo, wyprostowałam ręce i ruszyłam palcami by wydać odpowiednią komendę. Powoli podniosłam palec wskazujący, jednocześnie nieznacznie naciągając jedną z linek. Ptaszek zamachał kilka razy skrzydełkami, a następnie posłusznie wzleciał kilka, może kilkanaście, centymetrów w górę. Nie mogąc powstrzymać uśmiechu, narysowałam w powietrzu okrąg, a origami wykonało akrobację na wzór mojego ruchu przed lustrem. 
-Pozostaje jeszcze jedna rzecz do sprawdzenia zanim pokażemy cię szeptusze. - Powiedziałam cicho do ptaszka, a ten przechylił lekko łebek jakby próbując zgadnąć, co mam na myśli.
Wzięłam kolejny głęboki wdech. Teraz gdy najtrudniejsza część zaklęcia - przywołanie ptaszka do życia - powiodła się, głupio byłoby pomylić się na jakiejś drobnostce, by ostatecznie cały wysiłek poszedł na marne. Pomyślałam o jakimś trudniejszym zadaniu dla mojego nowego pomocnika. Potrzebowałam czegoś, co okazałoby się stosunkowo trudne, ale nie niewykonalne. Rozejrzałam się po pokoju, a mój wzrok zatrzymał się na nożycach, pierwszym i najważniejszym prezencie od szeptuchy. Niepozorne narzędzie miało wielką wagę dla każdego, kto parał się rzucaniem zaklęć - pozwalało zniszczyć każde, o ile nałożyło się je samodzielnie. Mając już pomysł, przyjrzałam się nitkom zawiązanym na moich palcach. 
-Jeden węzeł prosty tu... tutaj rożkowy i może ósemka na koniec... - Mamrotałam, bo pomagało mi się to skupić, chociaż szeptucha wspominała, że powinnam wyzbyć się tego nawyku. Miała rację, przecież nie powinnam mówić, tego co myślę na głos. W ten sposób zdradzam tylko swoje zamiary, a nie wiadomo czy ktoś nie przygląda się akurat. To jakby szermierz deklarował jaki krok zaraz wykona w stronę przeciwnika pojedynku - zupełnie bezsensowne i ze szkodą dla szermierza. Jednakże w moim domu czułam się na tyle pewnie by mamrotać dowoli, a nikt nie rzucił przede mną żadnej rękawicy by w tej chwili się tym martwić.
Wydukałam odpowiednią inkantację, a ptaszek posłusznie podleciał do toaletki, na której spoczywały nożyce. Niewątpliwie nie należały do lekkich, ale siła ptaszka zależała bezpośrednio od mojej mocy, więc gdy zauważyłam że ma problem z pochwyceniem ich, rozłożyłam nieco szerzej palce by naciągnąć mocniej nitki. Zagryzłam lekko wargi, ponieważ podniesienie narzędzia kosztowało mnie więcej energii niż przypuszczałam. Dzięki temu ptaszek zgrabnie chwycił nożyce, przyleciał z powrotem i położył je tuż przede mną. 

Zakołysałam się na boki z radości i gdy tylko ostatnie supełki znikły, zawiązałam wyblinkę pośrodku najniżej nitki. Dzięki temu, mimo zdjęcia linek z palców, ptaszek mógł pozostać przy moim boku i swobodnie za mną podążać. Złączyłam dłonie, a nitki rozmyły się w powietrzu. Szeptucha tłumaczyła mi, że tak naprawdę wciąż tam są, tylko dopóki ich nie przywołam, nikt nie będzie w stanie ich zobaczyć ani dotknąć. Tylko najbardziej obeznani z magią mogliby teraz wyczuć, że coś jest na moich dłoniach.
Spojrzałam na ptaszka i ponownie się uśmiechnęłam bardzo z siebie dumna.
-Myślisz, że będzie zadowolona ze mnie? - Zapytałam papierowe origami. To poruszyło skrzydełkami i podskoczyło niczym kurczaczek, jakby potakując. - W takim razie nie ma na co czekać, złożymy jej wizytę gdy tylko słońce wzejdzie.

Sama wiążę swoje butyWhere stories live. Discover now