ROZDZIAŁ 1

4.7K 274 22
                                    

– Źle wyglądasz ciociu – mruknęłam cicho, głaszcząc blady polik mojej ciotki Emily.

Znajdowaliśmy się w obskurnej szpitalnej Sali, która była przesiąknięta zapachem do dezynfekcji. Momentami środek zalatywał w nozdrza z taką siłą, że brało mnie na wymioty.

Ciotka Emily była moim prawnym opiekunem, która wzięła mnie pod swoje skrzydła, po śmierci taty i mamy. Moi rodzice cztery lata temu zostali zamordowani podczas wakacji w Cancun na które wyjechali. Do tej pory nie znaleźli sprawców tej makabrycznej tragedii. Prawdopodobnie moi rodzice obudzili się, podczas gdy rabuś okradał ich pokój hotelowy.

Emily otworzyła oczy, ale oświetlenie jarzeniówek, zbyt mocno ją oślepiały.

– Nosz kurwa. Mocniejszego światła nie mogli dać? – Skrzywiła się, zasłaniając oczy bladą, wręcz wychudzoną dłonią. Na której były widoczne wypukłe żyły.

Byłam zmartwiona o ciotkę, ale ona zawsze potrafiła w kryzysowym momencie wyciągnąć ze mnie uśmiech. Przycupnęłam na metalowym niewygodnym krzesełku i złapałam ciotkę za jedną dłoń, która była wolna.

– Ciociu... – Głos mi się złamał na chwilę.

Nie dokończyłam swoich słów, bo do pokoju, w którym leżała ciocia wszedł znany mi lekarz Matthew. Za każdym razem na niego trafialiśmy, kiedy ciocia była w krytycznym stanie.

Ubrany w biały obcisły kitel o jeden rozmiar za mały. Doktorek, chyba chciał pokazywać tym swoim masę mięśniową, jaką zdołał wyrobić na siłowni, ale w tym za małym jego białym ubranku wyglądał trochę śmiesznie.

– Dzień dobry pani Emily. Znów się widzimy.

Uśmiechnął się słabo, jakby chciał ukryć złe wieści. Ciocia chorowała na raka trzustki, ale ostatnio jej stan się pogarszał i co gorsza, chemia wcale jej nie pomagała. Ile razy chodziłam z nią na to paskudztwo, które w nią wlewali. Później patrzyłam, jak jeszcze gorzej czuła się po tym wszystkim. Pierwsza noc po chemii była najgorsza. Wymiotowała pół nocy, a ja cały czas czuwałam, przy mojej cioci. Kochałam ją bezgranicznie, była dla mnie matką i ojcem, których mi ktoś odebrał w brutalny sposób.

– No wiesz. Tak naprawdę specjalnie tutaj przyjeżdżam, żeby trafić na ciebie przystojniaku. – Puściła mu oczko.

Ciotka mimo swojej zaawansowanej choroby, cały czas trzymała pogodę ducha. Nie miałam pojęcia, jak to robiła. Chociaż czasem zdawało mi się, że zakładała maskę jedną z wielu. Tak było lepiej, nie dopuszczać złych, wręcz tragicznych myśli do siebie. Żyć chwilą i nasycać się każdym czasem, który jest nam dany, przez boga.

– Jak się pani czuje?

– Jak gówno panie Matthew. Bywało gorzej, jeśli pan o to pyta.

– Nell, mogę prosić na słowo? – Jego ton spoważniał i wiedziałam, że coś się dzieje.

Ciotka nie zareagowała na to, jakby nie chciała dopuścić do siebie myśli, że z dnia na dzień może umrzeć.

– No idź dziecko – Machnęła dłonią, żebym wstała. – Chyba nie kopnę w kalendarz, przez pięć minut.

– Ciociu... – zganiłam ją.

Nie dopuszczałam myśli, że ciocia, któregoś dnia odejdzie. Stracę wtedy wszystko. Zostanę sama i nie zniosę kolejnej śmierci. Nie przeżyje tego, jeśli ciotka odejdzie.

– Córciu – zwróciła się do mnie łagodnie. – Idź.

Znalazłam się z doktorem w małym białym pomieszczeniu, gdzie znajdowało się małe biurko oraz łóżko pod oknem. Za biurkiem, gdzie zasiadł Matthew, na półkach walało się stos segregatorów, które prosiły się o uporządkowanie.

Everybody lies [ZOSTANIE WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz