6. Tak! - czyli to jedno pytanie

87 3 21
                                    

Pov Frank: 

Maszerowałem na miejsce w którym umówiłem się z Hazel - na porośnięte trawą wzgórze, nieopodal Obozu Jupiter. W ręce ściskałem małe pudełko, z niezwykle cenną dla mnie zawartością. Czy mój stres zaliczał się do "trochę"? Nie, to co się ze mną działo, dawno już przekroczyło granicę "trochę". 

Niepewnie zerknąłem na Nico. Brat mojej dziewczyny uparł się mnie odprowadzić (po tym jak parę godzin wcześniej, wydusił ze mnie moje zamiary. Zamiana w wiewórkę nie pomogła). 

Był lipcowy wieczór. Skończyłem już dwadzieścia lat, a Hazel siedemnaście, z czego wynika, że Nico był osiemnastolatkiem. 

Zatrzymaliśmy się przez wzgórzem. Czułem, że w środku cały się trzęse i przekląłem własną słabość. Sam jeden przeżyłem walkę z armią demonicznych krów, poprowadziłem oddział żywych trupów, zostając pretorem, spaliłem przedmiot, od którego zależało moje istnienie... a bałem się zadać dziewczynie to jedno pytanie?

Nico zerknął na mnie, jakby wyczuwając moje emocje. 

 - Hej, Zhang. - zatrzymał się, dając mi do zrozumienia, że też mam stanąć - Chyba powinienem ci coś przypomnieć. Cztery lata temu, w Wenecji, uratowałeś Hazel życie, podczas gdy ja byłem kolbą kukurydzy. Dorodną, bo dorodną, ale taka prawda. 

Otworzyłem usta, by odpowiedzieć, jednak syn Hadesa kontynuował:

 - Nie umiem czytać z gwiazd, ani nic z tych rzeczy, ale dasz sobie radę. I, tak, przylazłem tutaj za tobą właśnie po to, aby wygłosić ci ten monolog. - wzruszył ramionami - Nie wiem, co to da, ale życzę ci powodzenia. 

Wysiliłem się na uśmiech. 

 - Dzięki Nico. Za wszystko. 

Chłopak wskazał ręką powoli zachodzące słońce. 

 - Chyba musisz już iść. 

Pokiwałem głową, niezdolny do odpowiedzi. Wziąłem głęboki oddech, pomodliłem się szybko do bogini miłości, Wenus i wspiąłem się na wzgórze. 

Pov Hazel: 

Usiadłam koło Franka na kocu, mrużąc oczy od promieni słońca chowającego się za horyzontem. Oboje byliśmy w swoich obozowych koszulkach, bo dopiero co wróciliśmy ze szkoleń z Kohortami. Nam to nie przeszkadzało - nie musieliśmy specjalnie się ubierać, żeby spędzić ze sobą upragniony czas. 

Trochę rozmawialiśmy, ale potrzebowaliśmy po prostu nacieszyć się sobą. Z jednej strony, może się wydawać, że dwóch pretorów przebywa ze sobą praktycznie non-stop. To prawda, jednak mamy tyle obowiązków, że podczas ich wykonywania, musimy być dla siebie tylko partnerami w robocie, więc nie mamy chwili wytchnienia.

Pozwoliłam naszym dłoniom się zetknąć i zerknęłam na niego. Nie mogłam uwierzyć w to, jak bardzo wydoroślał przez te lata. Wiedziałam jednak, że ten nieustraszony pretor, to ciągle mój łagodny, opiekuńczy niezdara, w którym zakochałam się, kiedy dołączyłam do legionu. 

Uśmiechnęłam się delikatnie, uświadamiając sobie, jak bardzo zawiało nostalgią. 

Po jakimś czasie, chłopak odezwał się do mnie cicho:

 - Em, możesz na chwilę wstać...? - podał mi rękę.

 - Jasne. - odgarnęłam włosy z czoła, po czym stanęłam przed nim. 

Kiedy uklęknął na jedno kolano, a potem wyjął z kieszeni małe pudełko, poczułam, że bladnę. Na parę sekund zapomniałam jak się oddycha. 

 - Hazel - zaczął drżącym głosem, patrząc mi w oczy - Jesteśmy razem cztery lata. Cztery szalone lata, podczas których wiele razy prawie zginęliśmy. Nigdy nie potrafiłem mówić o tym, co czuję, ale teraz postaram się to zrobić. Kochałem cię, kiedy byłaś niedocenianą szeregową w Piątej Kohorcie. Kiedy okazałaś się być dziewczyną z innego wieku. Kiedy byłaś ze mną mimo wszystko, mimo mojego przekleństwa. Oraz kiedy razem przejeliśmy władzę nad legionem. Ufałem ci, ufam ci i zawsze będę ci ufać. Nikt ani nic tego nie zmieni. - otworzył puzderko, w którego środku znajdował się drewniany, drobny pierścionek, najwyraźniej zrobiony ręcznie. Jego głos już nie drżał - Hazel Levesque, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wyjdziesz za mnie?

Po moim policzku spłynęła ciepła łza, którą szybko otarłam i usiłowałam cokolwiek odpowiedzieć. 

"Jesteś herosem, Hazel. Już nie takie rzeczy robiłaś, odezwij się!" myślałam.

Tak. Mój niemożliwy, kochany chłopak się oświadczył. Zrobił to. 

 - Frank. - wykrztusiłam, z emocji nie do końca jeszcze kontaktując. - Kochałam cię, kiedy byłeś niezdarnym chłopcem. Kiedy byłeś obozowym pośmiewiskiem, ale moim najlepszym przyjacielem. Kiedy otrzymałeś błogosławieństwo Marsa, zmieniając się nie do poznania. Oraz kiedy poświęciłeś się dla nas, dla Obozu Jupiter, dla mnie spalając swoją linię życia. Ja... - przełknęłam szloch narastający w gardle - Nie wyobrażam sobie bez ciebie istnieć. Tylko z tobą ma to sens. 

Wzięłam głęboki oddech, znów czując, że się rozklejam.

 - Tak, Fai Zhang. Oczywiście, że tak! 

Przez moment, na jego twarzy malował się szok, ale zaraz potem tylko radość, od której oczy mu zalśniły. Uklęknęłam koło niego, przyciągnęłam do siebie za koszulkę i połączyłam nasze usta z taką siłą i uczuciem, jak chyba nigdy dotąd. 

Miłość. Ona jest wtedy, kiedy ta jedna osoba jest w stanie zrobić dla ciebie wszystko. Akceptuje cię z twoimi wadami, taką jaką jesteś. Kocha cię bezintersownie. Bezgranicznie. 

Bywa zazdrosna. Ale to jest w porządku, bo zazdrość nie zasłania jej miłości.

Bywa zmęczona. Ale to jest w porządku, bo mimo zmęczenia jest dla ciebie.

Kochać i być kochaną. To jest największy skarb. A dostaje się go tylko raz w życiu.

Frank położył mi dłoń na policzku, z czułością ocierając je z łez, których nie potrafiłam powstrzymać.

Kątem oka, zdawało mi się, że widziałam ducha Sammy'ego, który uśmiechał się do nas z aprobatą.

Znalazłam szczęście.



a/n nie pojmuję, jakim cudem napisałam to do końca, ale TA-DAM! - oto macie rodział z oświadczyn! 

dziękuję, że czytacie,

emily

P.S. ed sheeran bezdyskusyjnie rządzi.

frazel' oneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz