ROZDZIAŁ 1

8 1 0
                                    

kilka miesięcy później: Lavender

Zapach świeżo zmielonych ziaren kawy przedostał się przez drzwi schowka, w którym siedziałam od dłuższego czasu. Alice właśnie kończyła zmianę w kawiarni, a ja jako jej dobra przyjaciółka, pilnowałam wszystkich prac na zapleczu. Oczywiście jeśli mazanie ołówkiem po kartkach można nazwać pomocą.

-Podasz mi torebkę z kawą? - wpadła do pomieszczenia zdyszana.

Sięgnęłam ręką za siebie, by wziąć torebkę z kawą i rzucić ją w stronę blondynki. Ta jednak zignorowała lecące w jej stronę opakowanie i skupiła się na trzymanym w mojej ręce szkicowniku.

-Hm, czy to Chrysler Building? - zapytała.

-Miało być, ale przypomina tylko jego marną podróbkę. - westchnęłam.

Wykonałam jeszcze kilka pociągnięć ołówkiem, by następnie wyrwać kartkę, zgnieść ją i wrzucić prosto do kosza znajdującego się po drugiej stronie pomieszczenia.

-Jesteś dla siebie zbyt surowa, Lav.

-W końcu skądś to wyniosłam, nie? - rzuciłam zanim zdołałam ugryźć się w język. - Przepraszam, czasem zapominam.

W końcu przeszłość zostaje przeszłością. Bo może i zdołałyśmy wynieść się na drugi koniec Stanów, to niestety od Fabia nikt nie był w stanie uciec. Chociaż w koszmarach często przewijał mi się obraz wieczorów spędzonych w Las Vegas, nic nie mogłam jednak poradzić na mój długi, niewyparzony język. Trudno było mi zapomnieć, jednak Alice udało się to zadziwiająco łatwo i szybko, tłumacząc się tym, że jej rany nie były na tyle głębokie, by na nowo je rozdrapywać i już się do tego przyzwyczaiła. Nie muszę chyba tłumaczyć, że ani trochę jej nie wierzyłam.

Z lokalu dobiegł głos jakiegoś mężczyzny. Kobieta westchnęła, zanim rzuciła we mnie swoim fartuszkiem i usiadła na krześle.

-Teraz twoja kolej, Williams.

Spięłam pośpiesznie czarne pukle w wysokiego koka, założyłam fartuch z logiem firmy i wybiegłam z kantorka.

Mężczyzna stał przy ladzie, wyraźnie zniecierpliwiony. Uderzał palcami o blat, rozglądając się po lokalu.

Przestronne, jasne, pomieszczenie z kilkoma fotelami w rogu i stolikami kawowymi, a także najnormalniejsze kanapy do siedzenia z niewielkimi stolikami w komplecie.

-Co podać? - zapytałam.

Spojrzał w moją stronę z grymasem wymalowanym na twarzy. Czarne kosmyki ułożone na żel, czarna, idealnie gładka koszula, czarne spodnie garniturowe. Zapewne znowu jeden z tych prezesików, którzy myślą, że mają u stóp cały świat. Powstrzymałam prychnięcie i odebrałam zamówienie.

-Espresso na wynos. - rzucił beznamiętnie.

-Już się robi.

Odwróciłam się, by nalać z dzbanka do kubka kawy, jednak czarnowłosy zaczął swoją gadkę.

-Nie jesteś za młoda na spóźnianie?

-A Pan za stary na wyciąganie mylnych wniosków? - parsknęłam zanim zdążyłam się pohamować.

Zacisnęłam usta w wąską linię. Rozszerzył w zdziwieniu usta, na przemian zamykając je i otwierając. Ale w końcu udało mu się wydusić marne:

-Słucham?

Uśmiechnęłam się zwycięsko, by na powrót przybrać poważny wyraz twarzy.

-Cukru?

Podsunęłam pod jego nos kubek i dwie saszetki z cukrem trzcinowym. Chwycił w ręce i skierował się do wyjścia, posyłając mi najbardziej wymowne spojrzenie, przed którym, rzecz jasna, się nie ugięłam.

AIMED TO KILLWhere stories live. Discover now