Obracałam między palcami małe pudełeczko, w którym musiała znajdować się jakaś biżuteria. Norbert wręczył mi prezent jak tylko wsiedliśmy do samochodu, po czym ruszył z parkingu pod jastrzębską halą. Śnieżyca coraz bardziej przybierała na sile i dziękowałam niebiosom, że do mojego domu nie było wcale tak daleko. W szczególności, że na tej krótkiej trasie samochód zdążył dwa razy wpaść w lekki poślizg.
No otwórz w końcu! – pospieszałam w myślach samą siebie. – To tylko mikołajkowy prezent, który zupełnie nic nie znaczy.
Och jak bardzo się myliłam.
Uniosłam ostrożnie wieczko w momencie, kiedy zaparkowaliśmy przed moim blokiem. Moje serce zatrzymało się na kilka dobrych sekund i chyba zapomniałam jak się oddycha, kiedy moim oczom ukazały się srebrne kolczyki z małym brylantem umieszczonym na każdym z nich. Wspomnienia wróciły żywsze niż kiedykolwiek dotąd.
To była ostatnia sobota przed zakończeniem roku szkolnego. Razem z Marcelem nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że rodzice szykowali dla nas niespodziankę w postaci wyjazdu do Kanady. Parę minut po godzinie ósmej zjedliśmy śniadanie, które jak zawsze przygotowała dla nas babcia. Naleśniki z twarogiem i pyszne kakao z mlekiem prosto od krowy sąsiada. Później brat zaczął marudzić, że jest taka piękna pogoda, a ja nie chcę wyjść z domu. Uwielbiałam spędzać poranki przed telewizorem, oglądając programy przyrodnicze i naukowe. Tym razem jednak nie dało się ich w spokoju oglądać. Marudzenie przeszło w nieustające jęczenie, aż w końcu musiałam się poddać.
Wyszliśmy z domu dziadków. Słońce delikatnie pieściło naszą skórę, podobnie jak lekki, jeszcze nieco chłodny wietrzyk. Razem z Marcelem zdecydowaliśmy, że pójdziemy na pole pana Nowaka. Niedawno skosił na nim trawę i można było rzucać się w usypane stogi bez obawy, że mocno się poobijamy. Mój brat poleciał jeszcze szybko po Norberta. Kiedy byliśmy we trójkę, zabawa zapowiadała się jeszcze lepiej.
Po długich godzinach skakania po stogach i biegania po polu byliśmy potwornie zmęczeni, wszystko nas swędziało, ale szerokie uśmiechy nie schodziły z ust. Do czasu aż zorientowałam się, że powinnam była posłuchać babci i zdjąć kolczyki przed wyjściem z domu.
– Mama mnie zabije – prawie płakałam, próbując na czworakach zlokalizować zgubioną biżuterię. Dobrze wiedziałam ile ojciec wydał na ten prezent dla niej parę lat temu, który podczas ostatniej wizyty rodziców najzwyczajniej w świecie sobie przywłaszczyłam. Po kryjomu. Na moją obronę warto dodać, że zrobiłam to w dobrej intencji. Po prostu chciałam dobrze wyglądać podczas zakończenia roku, kiedy to miałam wyjść na scenę i odebrać moje świadectwo z czerwonym paskiem przed całą szkołą.
Kolejnych kilka godzin spędziliśmy więc na szukaniu tych kolczyków, aż w końcu przyszedł po nas dziadek i kazał wracać do domu na obiad. Stwierdził, iż najlepiej będzie nie wspominać nikomu o zagubionej biżuterii. Miała to być nasza tajemnica. Przecież tata mógł kupić mamie nowe kolczyki, droższe i ładniejsze.
– Skąd je masz? – Zapytałam, opuszkami palców dotykając lśniące kryształy. – Przecież przepadły na dobre.
– Wiedziałem, że będziesz mieć przez to wszystko kłopoty, więc wymykałem się na pole Nowaka, póki ich nie znalazłem. – Mówił takim tonem, jakby nie miało to jakiegoś wielkiego znaczenia. – Ale kiedy mi się już to udało, było za późno. Wasz dziadek powiedział, że wyjechaliście i kazał mi zatrzymać te kolczyki.
– Wejdziesz napić się herbaty? – Wypaliłam bezmyślnie, zanim zdążyłam ugryźć się w język. – Nie możesz wracać do Żor o tej godzinie i w taką śnieżycę. Gdyby coś się stało, miałabym ciebie na sumieniu i...
– Wejdę – przerwał moją nieskładną paplaninę.
Mieszkanie w bloku bez windy było beznadziejne, kiedy miało się skręconą kostkę, na którą należało uważać. Nawet jeśli było to tylko pierwsze piętro. Wejście zajęło nam więc nieco więcej czasu niż powinno. W milczeniu weszliśmy do mieszkania. Zrzuciłam z siebie zimowe ciuchy i nie czekając na swojego gościa, ruszyłam do kuchni. Nie zdążyłam jednak chwycić nawet czajnika, kiedy wszystkie światła zgasły i zapanowała absolutna ciemność.
– Niedobrze – zauważył Norbert, podchodząc do okna. – Wygląda na awarię w całej okolicy.
– Gdzieś powinnam mieć świeczki.
Gdybym nie miała w łazience sporych rozmiarów wanny, pewnie bym nigdy w nie nie zainwestowała. Skoro jednak mogłam wieczorami wylegiwać się bez końca w wannie pełnej piany, z kieliszkiem wina, to odrobina światła ze świeczek była niezbędna do dopełnienia klimatu.
Rozstawiliśmy nasze jedyne źródło świata na stoliku do kawy, a sami zajęliśmy miejsca na puchatym dywanie, plecami opierając się o kanapę. Nie mogłam już poczęstować mojego gościa ciepłą herbatą. Awaria wyglądała na jakąś grubszą sprawę. Zgodnie z tym co na naszej klubowej konwersacji pisała reszta chłopaków, prądu nie było również w Żorach. Zamieć śnieżna w dalszym ciągu przybierała na sile. Nic nie sprawdza się lepiej w takiej sytuacji, jak butelka dobrego wina. A takich miałam na podorędziu aż nadto.
– Tylko nie upij się tym razem – upomniał mnie Norbert, kiedy przymierzałam się do wypicia już drugiego kieliszka.
– Nie musisz mnie pilnować – przypomniałam. – Jestem dużą dziewczynką.
– Która ostatnio zgubiła się w lesie i skręciła kostkę – prychnął, świdrując mnie surowym spojrzeniem. Przekrzywiłam lekko głowę, podziwiając niewielkie ogniki tańczące w jego oczach. – Swoją drogą, to dlaczego wybrałyście się do lasu i jakim cudem zboczyłyście tak bardzo z głównej ścieżki?
– O nie, nie, mój drogi. – Wycelowałam w pierś siatkarza palec wskazujący. – Musiałbyś mnie dużo bardziej spić, bym opowiedziała ci tą żenującą historię.
– To da się zrobić.
Uśmiechnął się w taki sposób, że moje serce wykonało ze trzy koziołki, wypuszczając przy tym z klatki stado motyli. Przygryzłam delikatnie dolną wargę. Dobrze wiedziałam, co to wszystko oznacza i za żadne skarby nie mogłam do tego dopuścić. Nie przyjechałam tutaj żeby szukać miłości. Z resztą wyraźnie zakomunikowałam to ojcu, prezesowi oraz każdemu innemu członkowi naszej ekipy, który próbował ten fakt kwestionować. Moja obecność w Jastrzębiu była tylko nic nieznaczącą chwilą. Jeden sezon. Nic więcej.
– Jeśli dalej będziesz patrzeć się w ten sposób na moje usta, to nie mogę obiecać, że będę trzymać ręce przy sobie – odezwał się niskim, mrocznym tonem, nieznacznie przysuwając się w moją stronę.
– Niby w jaki sposób? – Zapytałam, próbując grać na czas. Musiałam szybko pozbierać te zdradzieckie motyle z powrotem do klatki; opanować te przeklęte hormony. – Jesteś przyjacielem mojego młodszego brata. Nie widzę powodu, dla którego bym miała patrzeć na ciebie w jakikolwiek inny, niż przyjacielski, sposób.
– Kłamiesz, Słońce.
Chciałam zaprzeczyć. Przysięgam na wszystko, co kocham, że próbowałam... Niestety nie udało mi się tych wszystkich paskudnych motyli złapać na czas. Z mojego gardła wyrwał się tylko cichy jęk, kiedy nasze usta złączyły się w delikatnym pocałunku.
CZYTASZ
don't let me love you [ff - Norbert Huber]
Fanfiction"- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. - Co wtedy? - Nic wielkiego. - zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika." ~Alan Alex...