epilogue. lord, you gave mi a rare woman

35 5 1
                                    

── ∗ ⋅◈⋅ ∗ ──

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

── ∗ ⋅◈⋅ ∗ ──

Gdy tylko opadła wojenna zawierucha Długiej Nocy, gdy tylko w Siedmiu Królestwach został zaprowadzony jako taki porządek i Brienne nie była już potrzebna ani w Winterfell ani w Królewskiej Przystani, kobieta wsiadła na konia i pogalopowała na północ, za Mur i dalej, tam gdzie kiedyś, wiele miesięcy wcześniej, odwiedziła z Tormundem jego rodzinną osadę. Sama była zaskoczona, jak bardzo stęskniła się za zimnym pięknem Północy, prawdziwej Północy, tej dzikiej, zasypanej śniegiem, tak innej od wszystkiego co znała, a jednocześnie tak znajomej jakby w tym odległym, zdawałoby się zapomnianym przez bogów miejscu, spędziła co najmniej połowę życia. Z radością chłonęła znów znajome, górskie widoki, które poprzednim razem pokazywał jej Tormund, wodziła wzrokiem za wspinającymi się po stromych ścianach kozicami, zadzierała głowę, by dojrzeć przelatujące po niebie potężne sokoły i rumieniła się na myśl o mężczyźnie, dzięki któremu poznała to wszystko.

O Tormundzie myślała właściwie cały czas przez tych kilka dni, kiedy szykowała się do wyjazdu. Ostatniej nocy nawet o nim śniła, i choć nie zapamiętała z tego snu absolutnie nic więcej niż tylko samą sylwetkę mężczyzny, zirytowana i wytrącona z równowagi próbowała to sobie tłumaczyć. Oczywiście w końcu musiał pojawić się w jej snach, skoro stale był obecny w myślach. Teraz, siedząc w siodle zastanawiała się gorączkowo, jak Tormund zareaguje na jej przyjazd. Czy wciąż miała co z nim dzielić, czego u niego szukać. Pamiętała oczywiście co zaszło między nimi podczas ich wspólnej podróży, pamiętała delikatne mrowienie w wargach jeszcze długo po tym jak Tormund odsunął się od niej po pocałunku, głęboki dreszcz, który poczuła, gdy mężczyzna trzymał ją w ramionach, to jak ich dłonie szukały się wzajemnie w pragnieniu bliskości. Nie wiedziała tylko, czy on wciąż ma dla niej to samo, co wtedy.

Brienne przełknęła ślinę. Widziała jak na nią patrzył wtedy, po Długiej Nocy, gdy razem brali udział w zwycięskiej uczcie w Winterfell. Wówczas miała dla niego tylko nieśmiałe spojrzenia, pełne wahania i wątpliwości, które posyłała mu ze swojego miejsca przy stole na końcu komnaty, starając się dojść do ładu z własnymi uczuciami. Oczywiście wtedy był jeszcze Jaime... Wiele razy próbowała sobie wmawiać, że tak będzie lepiej. Zbyt wiele dzieliło ją z Tormundem, by to wszystko miało szanse powodzenia. Powtarzała to sobie za każdym razem, gdy tylko znowu zaczynała błądzić ku niemu myślami, a jednak nie mogła oszukać ani szybszego bicia serca ani ucisku w dole brzucha, które czuła na samo wspomnienie mężczyzny.

Klacz Brienne pewnie stąpała po ośnieżonym szlaku, intuicyjnie pamiętała też drogę, trafnie obierając kierunek i już drugiego dnia wieczorem dotarły na miejsce. Z daleka widać było rozmieszczone między drzewami, pokryte białym puchem chaty i namioty, a w osadzie panował zwykły, codzienny ruch, o czym Brienne przekonała się, gdy już zbliżyła się na tyle, by móc słyszeć jej mieszkańców. Kobiety wspólnie oporządzały mięso i ryby na wczesną kolację, mężczyźni rozmawiając ze sobą rozwieszali na drewnianych stelażach sieci do wyschnięcia po połowach, ktoś rąbał drewno, garstka dzieciaków uczyła się strzelać z łuku. Brienne dostrzegła także zwierzęta; kozy łaziły swobodnie między namiotami, jeden z mężczyzn sprowadzał woły z wypasu, a między bawiącymi się chłopcami poszczekując szalał czarny jak smoła pies. Czuć było już woń przygotowywanego nad ogniskiem posiłku.

Szafir w śniegu || Briemund short-storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz