2. if you'd let me, i'd fight by your side every day

55 4 23
                                    

── ∗ ⋅◈⋅ ∗ ──

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

── ∗ ⋅◈⋅ ∗ ──

Niebo zaczynało różowieć na zachodzie, powoli nabierając koloru głębokiej purpury, kiedy Tormund zdecydował o tym, że powinni zatrzymać się na noc i poszukać schronienia. Brienne chętnie mu zresztą przytaknęła, dalsze podróżowanie po ciemku z pewnością nie było rozsądne. Mimo to przez chwilę jeszcze podziwiała z końskiego grzbietu słońce odbijające się od śniegu, który pokrywał dalekie górskie szczyty. O tej porze dnia wyglądały prawie jak oblane płynnym różowym złotem. Nawet powietrze zdawało się iskrzyć, gęste od maleńkich kryształków lodu. Brienne zadrżała lekko, czując jak lodowaty podmuch wiatru owiewa ją nieprzyjemnie. Wraz z nadejściem wieczoru spadała temperatura, nawet jeśli kobiecie zdawało się, że nie może już być zimniej. Nawet na Północy. Pozwoliła, by Tormund kluczył między pojedynczymi drzewami, szukając im odpowiedniego miejsca na nocleg, a sama w tym czasie obróciła się w siodle, by zerknąć za siebie, na Mur, ale lodowej konstrukcji od dawna nie było już w zasięgu wzroku. Zdołali dotrzeć o wiele dalej niż jej się zdawało.

Tormund wybrał na nocleg miejsce na skraju sosnowego lasu, odpowiednio osłonięte zarówno przed lodowatym wichrem, który tutaj wydawał się słabnąć, niknąć gdzieś w gałęziach drzew, a także od niepożądanych spojrzeń. Istniało niewielkie ryzyko, że ktoś odkryłby ich obecność w tym miejscu, ale Brienne nie pozwoliła sobie zapomnieć, że przemierzając lodowe pustkowia, narażali się też na spotkanie z Innymi, z białymi wędrowcami. Zsunęła się z siodła z cichym westchnieniem, z ulgą rozprostowując zdrętwiałe po całym dniu jazdy ciało. Odeszła na bok, zabierając ze sobą także wierzchowca Tormunda, żeby oporządzić oba konie i co jakiś czas zerkała przy tym na mężczyznę, który zajął się rozpaleniem ogniska i przygotowaniem posłań dla obojga.

Podczas jazdy niespecjalnie miał okazję, żeby ją zaczepiać, zrezygnował nawet ze swoich przeciągłych, głodnych spojrzeń, które posyłał jej w Czarnym Zamku i może właśnie przez to pozwoliła sobie, żeby poczuć się w jego towarzystwie odrobinę pewniej, ale teraz w piersi kobiety z powrotem narastał niepokój. Mieli w końcu spędzić tę noc razem, przy jednym ognisku i prawdopodobnie leżąc blisko siebie w obronie przed zimnem. Brienne już teraz była prawie przekonana, że nie będzie w stanie zasnąć. Nie bała się Tormunda jako człowieka, wiedziała, że gdyby zbytnio się zagalopował, dałaby sobie z nim radę, bardziej zdawały się ją przerażać uczucia, które dziki żywił wobec niej. Brienne westchnęła cicho, kończąc oporządzanie obu wierzchowców i odwróciła się, żeby na chwilę odejść między drzewa, za potrzebą. Żywiła nadzieję, że Tormund będzie miał przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby nie ruszyć za nią, ale właśnie wtedy mężczyzna chwycił ją za ramię, przytrzymując w miejscu.

Brienne spięła się natychmiast, odwracając gwałtownie, ale zanim zdążyła krzyknąć, albo choćby odtrącić jego rękę, Tormund przyłożył palec do ust, nakazując jej być cicho, a sam sięgnął po przytroczone do swojego siodła łuk i strzały. Brienne usłuchała, ale nie spuściła z niego wzroku, wciąż jednakowo spięta wypatrując niebezpieczeństwa, ale Tormund nie był zaniepokojony, raczej spokojny. Patrzyła jak bezszelestnie nakłada strzałę na cięciwę. Nawet jego kroki pozostawały bezdźwięczne, gdy powoli kluczył miedzy drzewami, ostrożnie stawiając stopy na świeżo spadłym śniegu. Jak zahipnotyzowana mogła tylko obserwować, jak Tormund zatrzymał się nagle, przykucnął i uniósł łuk. Potrzebował ledwie ułamka sekund, żeby napiąć cięciwę, wycelować i wypuścić strzałę. Poruszał się tak szybko, że Brienne ledwie zdążyła zarejestrować ten ruch. Ponad sto metrów dalej pocisk dosięgnął tłustego królika, który zatrzepotał krótko i wyskoczył w górę, ale zaraz opadł z powrotem na śnieg bez życia.

Szafir w śniegu || Briemund short-storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz