🐺7.🐺

61 8 0
                                    

Kenna nie wiedziała dokładnie ile leciała, ale na pewno stanowczo za długo. Zgodnie z zaleceniami matki, dała się kierować przez pierścień, który, jak szybko odkryła, nagrzewał się niemal do czerwoności, kiedy dziewczyna zbaczała z odpowiedniej trasy. Kiedy na nowo obrała odpowiedni kierunek, gorąc ustępował. Nie zmieniało to jednak faktu, że Kenna nienawidziła latać i miała wyraźny problem z utrzymaniem stabilności na miotle, tym bardziej, że prowadziła ją tylko jedną ręką, ponieważ w drugiej ściskała torbę i różdżkę. Co jakiś czas rozglądała się spanikowana, chcąc się upewnić czy Aurorzy, lub co gorsza Śmierciożercy nie lecą zaraz za nią.

Noc była zimna jak na lipiec, a lecąc ponad chmurami zimno to przeszywało rudowłosą niemal do szpiku kości. W głowie cały czas huczały jej słowa matki, która nakazała jej zapomnieć. I mimo, że Kenna bardzo chętnie by to zrobiła, ponieważ nie zaliczała swojego doczesnego życia do udanego i przepełnionego miłością, nie mogła. Martwiła się o kobietę, mając w sobie tlącą się nadzieję, że pracownicy Ministerstwa Magii, którzy postanowili pojawić się w domu Girvinów będą dla niej wyrozumiali. W końcu nigdy nie przyjęła Mrocznego Znaku, a na spotkaniach z pojawiała się głównie z przymusu, wiernie trwając przy boku swojego męża.

Kenna za bardzo skupiła się na tej myśli i nie była w stanie usłyszeć rudawej sowy, która przeleciała obok niej, wydając z siebie odgłosy pełne niezadowolenia. Jednak ta chwila wystarczyła, by miotła całkowicie odmówiła posłuszeństwa przestraszonej dziewczynie i zaczęła pikować w dół. Rudowłosa starała się ze wszystkich sił unieść trzonek do góry, jednak nie dała rady. Ze strachem stwierdziła, że jej wysiłki idą na marne, a leci wprost na korony drzew. W końcu leciała nad lasem, co uświadomiła sobie w miarę szybko. Wzięła głęboki wdech i postanowiła skupić się na tyle na ile mogła w swojej niezbyt komfortowej sytuacji. Zmrużyła oczy i w ostatniej chwili dostrzegła niewielką polanę, która jak się okazało była jej zbawieniem. Zacisnęła dłoń na miotle, starając się ją naprowadzić na tą wolną od drzew przestrzeń. Kiedy jej się to udało, a miotła znajdowała się jakieś dwa metry od ziemi, Kenna podjęła decyzję, którą uważała za słuszną. Puściła się, zaczynając spadać. Miała tylko nadzieję, że fragment polany, który wybrała do tak spektakularnego upadku na pewno okaże się polaną, a nie grubą warstwą kamieni pokrytych mchem. Z odległości, w której się znajdowała ciężko było to stwierdzić. Jednak teraz nie było odwrotu.

Upadek zaliczał się do tych boleśniejszych. Kenna musiała zacisnąć zęby, kiedy uderzyła biodrem o konar drzewa, który wystawał z ziemi. Przeturlała się parę metrów, by z dużym impetem uderzyć w drzewo, które pojawiło się na jej drodze. Uderzenie było na tyle mocne, że pociemniało jej przed oczami, a w kręgosłupie coś nieprzyjemnie gruchnęło. Rudowłosa łapała łapczywie oddech, a jej ręka automatycznie powędrowała do szyi, chcąc się upewnić, czy rany na nowo się nie otworzyły. Kiedy wyczuła ciepłą, lepką substancję chciała przekląć szpetnie. Była wściekła. Nie wiedziała gdzie dokładnie się znajduje, co powinna robić, a pierścień, który miała na palcu stał się zimny i prawdopodobnie już do niczego się nie nadawał. Na domiar złego, jej organizm postanowił dać znak, że nie jest gotowy na takie samobójcze akcje. Pojawiły się zawroty głowy, nudności i ogólne zmęczenie, z którym starała się walczyć. Niedaleko siebie dostrzegła swoją torbę, która stała się jej celem. Stawiał ociężałe kroki, jeden za drugim walcząc z ogarniającym ją zmęczeniem. Kiedy jednak dotarła do torby, oparła dłonie na kolanach, dysząc przy tym ciężko. Czuła, jak powieki stają się coraz cięższe, a ogarniające ją zmęczenie powoli przejmuje kontrolę nad jej ciałem.

- Na brodę Merlina!

Usłyszała w pewnym momencie, spinając się nieco. Uniosła zmęczony wzrok i jedyne co była w stanie dostrzec, to światło wydobywające się z końca różdżki, która była skierowana w jej stronę.

Futerkowy problem || Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz