Mare
Moja szminka była czerwona, tak samo jak należące do mnie oczy i policzki. Czasami zastanawiałam się, czy gdyby ludzie nie posiadali jakichkolwiek symptomów człowieczeństwa i empatii, byliby w stanie używać krwi zamiast kosmetyków. W końcu krew od zawsze symbolizowała władzę i kontrolę nad żałosnym bytem ludzkim, który nie był w stanie samodzielnie obronić się przed tragedią, która miała go spotkać.
Spuściłam wodę, sama czując się jak jeden z takowych przegranych. Trzymałam się w ryzach tak długo, że na pięknej porcelanie powstał ślad zatracenia.
Znowu zwymiotowałam śniadanie. Musiałam coś jeść, aby z wycieńczenia nie paść przed oczami fałszywych żmij na treningu cheerleaderek. Jeśli nie mogłabym utrzymać się na górze, czekał na mnie tylko wielki skok w dół, a później związane z tym niziny społeczne w prywatnym Hudson High School. Nie zamierzałam polecieć na samo dno tylko dlatego, że miałam być aż tak osłabiona. Ale musiałam zrobić sobie miejsce na sałatkę z pomidorem, ogórkiem, cukinią i bez orzechów ze szkolnej stołówki, którą miałam zamiar zjeść trzy godziny przed treningiem. A potem miałam zamiar ją na nim spalić.
Wydawało mi się to niezwykle żałosne, okazywanie objawów bycia bulimiczką. Nienawidziłam tego słowa. Nienawidziłam tej etykiety. Bulimia dawała mi obraz braku kontroli nad swoim żałosnym ciałem oraz potrzebami. Tego, że nie potrafiłam zapanować nad swoimi popędami do jedzenia i przyjemności. Anoreksja? Była dla mnie czymś zwiewnym, niczym piękny motyl. Pełen lekkości, finezji oraz miękkości. Miałam wrażenie, że osoby przyjaźniące się z Aną miały bulimiczki za gorsze od siebie. Ja je za takie miałam. Miałam samą siebie za taką.
Nałożyłam dodatkową warstwę podkładu, aby zakryć przebarwienia na skórze. Dbanie o wygląd było dla mnie czymś nieodzownym, było moją cechą charakteru. Gdyby ktoś zauważył czy wypomniał mi drobną rysę, spowodowałoby to tamę wszystkiego, czego bałam się najbardziej na świecie.
— Mare! Isaac już dawno podjechał pod dom! — Ostatni raz poprawiłam usta. Ktoś mógłby uznać, że byłam Królewną Śnieżką z wyglądu, ale z charakteru, według znaczącej ilości, przeważała Królowa Lodu. Zimna i krążąca krew w żyłach.
Choć to Królowa Węży była moim pseudonimem, z którym się nie rozstawałam.
— Black, nie zjedz siostry, kiedy mnie nie będzie. — Spojrzałam na terrarium, gdzie znajdował się niemal czarny wąż, a potem na drugie, gdzie znajdowała się jeszcze młoda White.
Wąż spojrzał na mnie swoimi pięknymi, ciemnymi oczami i wysunął język. Spojrzałam na jego skórę, która zaczęła się marszczyć, jakby próbując zejść. Musiałam mu z tym pomóc, aby mój malutki na nowo poczuł się ze sobą dobrze. Jak zawsze przyłożyłam dwa palce do ust i, całując je, ułożyłam je na szklanych ścianach terrariów obu węży.
Spojrzałam na ścianę za nimi, na której widniała kartka z cytatem ze znanego serialu, wydrukowanym lata temu.
„Każdy, kogo spotkasz, toczy walkę, o której nic nie wiesz. Bądź miły. Zawsze."
Jej słowa niemal śmiały mi się prosto w twarz, żartując z tego, kim się stałam. Byłam tym, kogo kiedyś się obawiałam. Tym, kogo wyklinałam, aby nim nie zostać.
Kolejny dzień, w którym będę musiała wygrać bitwę.
~*~
— Mam podjechać po panienkę Beatrice?
— Nie, dzięki, Issac. Brat ją dzisiaj odwozi. — Uśmiechnęłam się, aby zobaczył mnie w lusterku i opuściłam wzrok na ekran telefonu. Podróż z szoferem do szkoły zawsze trwała niemal godzinę przez korki w Waszyngtonie i to, że mieszkaliśmy na przedmieściach. Na szczęście znał skróty, co powodowało, że nigdy nie spóźniałam się na zajęcia. Pewnie gdyby było inaczej, tatuś by go zwolnił. Ale lubiłam Isaaca. Nigdy nie zdradzał należących do mnie sekretów mojemu starszemu bratu, Shade'owi.
CZYTASZ
The Silence of the Snake
RomanceSpin-off Trylogii Zniszczenia! Ikoniczni bohaterowie powracają z nową historią. Mare i Nathan byli najlepszymi przyjaciółmi od dzieciństwa. Nigdy nie rozstawali się na dłużej niż kilka dni. Jednak wyprowadzka chłopaka do innego miasta spowodowała...