2. Marigold

6.2K 850 88
                                    

#ppzLS

Kiedy mija pora obiadowa, wsiadam w samochód i jadę do Garretta.

Garrett to przyjaciel ojca jeszcze z czasów, gdy obaj byli młodzi. Prowadzi warsztat samochodowy niedaleko naszego pensjonatu, dlatego droga do niego nie zajmuje wiele czasu i nie muszę w celu tej wizyty wjeżdżać do miasteczka. Oczywiście je uwielbiam, ale wiem, że przejście przez główną ulicę zajęłoby mi pół godziny, tak wiele osób zazwyczaj mnie zaczepia i chce chwilę porozmawiać.

Nie chodzi o to, że jestem w Silver Springs jakoś przesadnie popularna. Tutaj po prostu wszyscy się znają. Każdy zawsze ma każdemu coś do powiedzenia.

Wysiadam z mojej półciężarówki na podjeździe przed warsztatem i nieco za mocno trzaskam drzwiami, żeby mieć pewność, że się zamknęły. Garrett grzebie pod maską jakiegoś auta zaparkowanego w tunelu, ale na dźwięk zatrzaskiwanych drzwi podnosi głowę i mruży oczy.

– Tak myślałem, że to ty – rzuca. – Pozwolisz mi wreszcie spojrzeć na te drzwi?

Wzruszam ramionami, bo uważam to za całkowicie zbędne, a potem się do niego uśmiecham.

Jest naprawdę zimno, sama mam na sobie grubą puchową kurtkę i ocieplane buty, ale Garrett stoi w drzwiach garażu ubrany jedynie w podkoszulek i dżinsy. Jemu nigdy nie jest zimno. Ma atrakcyjnie szpakowate włosy, a jego surowe spojrzenie mięknie nieco na mój widok. Jest wysoki i żylasty, a gdy zamyka maskę samochodu, nad którym się pastwił, mięśnie grają mu pod skórą.

– Naprawdę nie ma takiej potrzeby – zapewniam, idąc w jego stronę. – Za to możesz mi pomóc z czymś innym.

Garrett otwiera ramiona, a ja przytulam się do niego tak samo jak wtedy, gdy byłam dzieckiem. Pachnie smarem i olejem samochodowym, tak samo jak zwykle.

Odsuwam się, a on kiwa głową za siebie, po czym prowadzi mnie na zaplecze. Przechodzimy przez warsztat, gdzie przy innych samochodach pracuje dwóch jego podwładnych, których przyucza do zawodu, a potem zamykamy się w przeszklonym, niewielkim, zawalonym papierami biurze.

Jako dziecko bywałam tu tak często, że znam każdy ten kąt jak własną kieszeń. Garrett znał się z moim ojcem jeszcze ze szkoły. Swego czasu rywalizowali nawet o względy mamy, ale tata wygrał, potem pojawiłam się ja, a Garrett został moim ojcem chrzestnym.

Teraz chwyta stojący na biurku kubek z czarną kawą i upija łyk.

– Niech zgadnę – mówi. – Mam ci pomóc z dekoracjami świątecznymi w pensjonacie.

Wytrzeszczam oczy.

– Skąd wiedziałeś? – pytam. – To takie oczywiste, że nie poradziłabym sobie z nimi sama?

Garrett wzrusza ramionami i posyła mi swój firmowy uśmiech.

– Nie, Lizzie dzwoniła do mnie jakieś pół godziny temu – informuje mnie spokojnie. – Podobno za tą decyzją stoi jakiś wypadek na dachu czy coś takiego.

Uchodzi ze mnie całe powietrze. Siadam ciężko na krześle przy jego biurku, a Garrett zajmuje swoje miejsce u jego szczytu, w obrotowym fotelu. Zgarnia na bok jakieś papiery i kładzie na biurku nogi w ciężkich buciorach.

– Prosiłam, żeby pozwoliła mi to sama załatwić – mamroczę.

– Widocznie ją przestraszyłaś, dzieciaku, i chciała się upewnić, że poprosisz o pomoc – zauważa łagodnie Garrett. – Z pewnością obie czujecie się tak samo. Tyle co straciłyście twojego ojca. Lizzie nie chce stracić też ciebie.

Przewracam oczami.

– To był całkowicie niewinny wypadek. Nic mi nie groziło.

– Lizzie powiedziała mi co innego – protestuje cierpko mój ojciec chrzestny. – Co dokładnie jest niewinnego w zwisaniu głową w dół z dachu?

Prędzej piekło zamarznie | ZOSTANIE WYDANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz