IV - Zostawić wszystko za sobą

1.4K 166 56
                                    

Koń wierzgnął po raz kolejny, a silna ręka Bravera nie zdołała go uspokoić, bo nadal zarzucał łbem i parskał. Było to zwierzę krzepkie i potężne. Gniady wierzchowiec został przydzielony błękitnookiemu przez Wilfreda, który najwyraźniej kierował się tym, że gorszego zwierzęcia nie było w królewskich stajniach. Co prawda koń był wytrzymały, jednak brakowało mu jakiejkolwiek dyscypliny, a to sprawiało, że był niezwykle płochliwy. Było to prawdziwym przekleństwem, zwłaszcza dla Bravera, który nie należał do dobrych jeźdźców. Mężczyzna cofnął się o krok, z rezygnacją kręcąc głową. Nie po raz pierwszy i nie ostatni pomyślał, że Wilfred powinien być martwy. Zacisnął pięści i rozejrzał się dookoła. Znajdował się na placu przed stajnią, która została wybudowana na tyłach zamku. Długi, drewniany budynek mógł pomieścić mnóstwo koni, ale obecnie świecił pustkami. Wszystkim, którzy mieli towarzyszyć królewnie przydzielono wierzchowca i teraz całe to towarzystwo gotowało się do drogi. Tylko Braver jeszcze musiał okiełznać porywczego konia.

Błękitnooki mężczyzna ku swojemu poirytowaniu zauważył, że przygląda mu się dwójka młodych ludzi. Jasnowłosi młodzieńcy najwyraźniej należeli do służby i byli całkiem rozbawieni rozgrywającą się przed nimi sceną. Gdy dostrzegli wściekły wzrok Bravera, wybuchnęli głośnym śmiechem. Na próżno usiłowali go stłumić. Jeden z nich, ten niższy oparł głowę o ramię towarzysza dusząc się od rechotu. Później szepnął coś do kompana, a to spowodowało kolejną salwę niekontrolowanego śmiechu. Ciemnowłosy zacisnął pięści jeszcze mocniej, ale zaraz potem je rozluźnił. Nie chciał narażać się komukolwiek jeszcze przed rozpoczęciem podróży. Zrezygnowany naciągnął kaptur głębiej i usiadł na jednej z pustych skrzynek stojących pod stajnią. Służyły one dawniej do przechowywania jedzenia dla koni. Gniadosz nadal przebierał niecierpliwie kopytami.

- Uspokój się, szkapo - warknął zdenerwowany Braver i klepnął wierzchowca w bok.

To był błąd. Pod wpływem nagłego uderzenia koń wierzgnął, a jego tylne kopyta nieomal roztrzaskały zszokowanemu mężczyźnie czaszkę. Na szczęście ten w porę się uchylił, jednak skrzynka przewróciła się i błękitnooki upadł na pylistą ziemię. Stęknął głucho, a młodzieńcy znowu się roześmiali. Braver zakrył oczy rękoma, czując narastający gniew i bezsilność jednocześnie. To było doprawdy podłe uczucie.

- Nic ci nie jest? - usłyszał nagle.

Spojrzał w górę i ujrzał nad sobą zatroskane, złociste oczy. Wstał pośpiesznie i schylił głowę w geście szacunku.

- Nie. Wszystko w porządku, pani - zapewnił.

Iris uśmiechnęła się do niego niepewnie, po czym rzuciła rechoczącym młodzieńcom karcące spojrzenie. Ci natychmiast umilkli i czmychnęli do zamku. Ciemnowłosy mężczyzna popatrzył za nimi z nienawiścią. Jeszcze tego brakowało, by królewska córka ratowała go od kpin. Gdy skierował wzrok na królewnę, ta patrzyła na niespokojnego wierzchowca. Mógł przyjrzeć się jej lepiej i stwierdził, że pogłoski na jej temat są w pełni uzasadnione. Dziwiło go tylko, że młoda kobieta z taką urodą nie została jeszcze wydana za mąż. Nie wiedział, że ona sama, wbrew swojemu ojcu, unikała małżeństwa i czekała na prawdziwe uczucie.

- Jest płochliwy - stwierdziła.

Braver tylko wzruszył ramionami. W obecności Iris czuł się nieswojo, zupełnie jakby każde słowo wypowiedziane w jej towarzystwie mogło zaważyć na jego losach. W końcu za niewielkie przewinienie, nieodpowiednią wypowiedź mógł pożegnać się z życiem.

- Ty jesteś Braver, tak? - spytała Iris choć doskonale znała odpowiedź. Odwróciła się w stronę mężczyzny, a ten skinął głową.

Kobietę onieśmieliło jego milczenie. Nie miała pojęcia jak podtrzymać rozmowę, na której w pewnym sensie jej zależało.

- Będziesz ze mną podróżował? - zapytała w końcu.

- Tak, pani.

- To dlaczego jeszcze tu jesteś? - drążyła.

- Nie domyślasz się, pani?

Domyślała się. Obserwowała jego bezowocne starania od dłuższego czasu.

- Kto ci wyznaczył takiego konia? - spytała.

- Wilfred. - To słowo wypowiedział z najwyższą pogardą, niemal wypluł.

Iris nie zwróciła uwagi na jego ton, tylko pokiwała głową. Wyciągnęła rękę w stronę gniadosza, chcąc położyć dłoń na jego grzywie. Zwierzę zamarło, z zaskakującym spokojem wpatrując się w palce królewny, które prawie dotykały jego szyi. Jednak gdy poczuło dotyk zarzuciło łbem, uderzając kobietę w ramię i tym samym wytrącając ją z równowagi. Braver, który od kilku chwil przyglądał się jej poczynaniom, widząc co się dzieje, wystąpił krok w przód i chwycił królewnę, jednocześnie odsuwając się od wierzgającego wierzchowca.

- Dziękuję - powiedziała cicho złocistooka, a mężczyzna odsunął się od niej pośpiesznie, znowu schylając głowę.

Widząc to, Iris zmarszczyła jasne czoło. Odnosiła wrażenie, że błękitnooki się czegoś obawia, ale nie miała pojęcia czego. Nie wiedziała o ciążącej nad nim groźbie śmierci. A prawdę mówiąc Braver, choć sam nieraz pozbawiał życia, w pewnym sensie lękał się jego utraty. I nie chodziło mu o ból, lecz o karę za jego czyny, która miała być nie tylko końcem tego istnienia, ale również tym co mogło być po nim. Mężczyzna nie był pewny czy wierzy w takie rzeczy, ale nie mógł też powiedzieć, że wydają mu się absurdem. Przecież po coś oddzielono dobro od zła.

Królewna patrzyła w zimne oczy mężczyzny, ale mimo wielkich starań nie potrafiła nic z nich odczytać. Były całkowicie pozbawione wyrazu, jakiegokolwiek śladu uczuć.

- Zaraz będziemy wyruszać - powiadomiła.

Nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi odwróciła się i po prostu odeszła.

- Tak... - mruknął Braver pod nosem.

Skierował wzrok na narwanego konia. Znowu poczuł narastającą złość. Podszedł do zwierzęcia, a te znieruchomiało na moment. Dłoń mężczyzny powoli i ostrożnie zbliżała się do wierzchowca. Gdy była blisko gniadosz wierzgnął, ale błękitnooki położył mu rękę na karku, stanowczo dając stworzeniu do zrozumienia, że powinno się uspokoić. Koń nadal parskał i przebierał kopytami, ale czując silną rękę człowieka zaczynał dawać za wygraną. Braver westchnął z ulgą i chwycił za uprząż. Udał się w stronę wyjścia z terenu zamku, ciągnąc nieustannie parskające zwierzę za sobą. Czuł, że przez tego wierzchowca będzie miał jeszcze sporo kłopotów.

Błękitnooki w końcu odnalazł ludzi, którzy mieli razem z królewną brać udział w podróży. Było ich naprawdę sporo. Według niego taka liczba obrońców i służby była zupełnie zbędna, ale nikomu tego nie powiedział. Wsiadł na gniadosza i poklepał go delikatnie po boku. Zwierzę w odpowiedzi zarżało cicho. Braver rozejrzał się. Zauważył Iris wsiadającą na siwego konia. Towarzyszyły jej dwie kobiety. Jedna młoda, a druga już w podeszłym wieku. Zapewne należały do służby. Dołączył do nich król Ronald i jego syn.

Po pożegnaniach w końcu wyruszyli. Stojący w towarzystwie doradców król rzucił błękitnookiemu ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, a ten w odpowiedzi niemal niedostrzegalnie skinął głową. Zajął miejsce na końcu długiej kolumny ludzi. Zostawiał wszystko za sobą, ale nie był tym przejęty. W końcu jako wielokrotnie ścigany zabójca, często podróżował i zmieniał miejsce zamieszkania.

Zastanawiało go tylko jedno. Czy wreszcie uda mu się uzyskać wybaczenie?

ObrońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz