Nim Knight poznał Jessamine Heyes jego ścieżka przypominała raczej męczeństwo, choć świętym nie był.
Antonio Gabbaldi czy tego pragnął, czy nie, zawsze był rycerzem innych, nawet jeśli mógł przypłacić to najwyższą ceną – swoim życiem. Od wczesnego dzieciństwa nie liczyło się nic innego, bo zawsze był ktoś słabszy, ktoś mający większą wartość niż on. Mogły minąć dekady, a on wciąż czuł, że taka rola była mu pisana, tak powinno być.
Był twardy, wytrwały. Zniósłby wszystko, aż do momentu...
Aż do momentu, w którym stracił Jessamine i żaden z nich nie był w stanie się poświęcić.
To ona stała się ofiarą.
A on przestał być rycerzem.
Przez jakiś czas nawet bronił się przed tą rolą – na długie lata nim ten przydomek przylgnął do niego jak druga skóra. Nie, raczej jak ta właściwa, kryjąca się pod prostą powłoką. Antonio miał kochającą mamę, wspaniałego starszego brata i największego skurwiela z ojca. Długo nie był złym człowiekiem, lecz świat w biedzie nie zostawiał takich osób w spokoju. Zawsze coś musiało się wydarzyć, zawsze otoczenie rozrywało ich, odsłaniając grzechy, jakie wypisane były w kościach.
Pamiętał ciepło dzieciństwa, czasem tylko przeplecione głodem, chłodem i krzykami. Mama i Narciso opiekowali się nim, jak żywym skarbem. Wciąż pamiętał przebłyski szczęścia, nawet spokoju, gdy noce były przerażające, a kiszki wygrywały marsza zagłuszającego myśli.
Czasem łapała go nostalgia – jaki by był, gdyby bieda nie stała się w ich domu zbyt dotkliwa? Czy stałby się takim rycerzem, jakiego oni potrzebowali?
Może tak, może nie.
Ojciec, nim sam poszedł w nielegalne ślady, zastanawiał się, czemu mu nie wychodziło. To były tyrady, które łączyły braci. Przytulali do siebie ramiona, sztywno obserwując ruchy ojca. Wtedy pan Gabbaldi nie był jeszcze przemocowy, ale coraz szybciej się ku temu skłaniał. Pluł śliną wokół, dojadając marny obiad. Nie chodziło o to, że nie chciał pracować – robił to, nawet za dwóch. Ale czasem ludzie są urodzeni pod tak pechową gwiazdą, że nawet dłonie zanurzone po łokcie w odchodach były niewystarczające. Wróć o tej swojej Italii, jebany makaroniarzu.
Właśnie to powtarzał, tylko to pamiętał ze wszystkich rozmów o pracę, wyłącznie jednego kierownika, który mógł być chujem, albo mieć zły dzień. A przynajmniej w takiej skali to przedstawiał. Antonio sam nie znał innego życia, jak tego w Ameryce – rodzice chyba też byli dziećmi imigrantów, jeśli mieli inny akcent, w ogóle nie było tego znać.
Mama była radosna.
Aż w końcu przestała.
Może świetnie kłamała i każdy uśmiech z najwcześniejszych lat Antonia był tylko piękną maską, jaką zakładała dla swoich synów. Mógł mieć jakieś pięć, maksymalnie sześć lat, gdy jeden jedyny raz się na niego zezłościła.
Bawił się sam na małym skrawku podwórka, jaki mieli przed domem. Naprzeciwko nich mieszkało małżeństwo, również z dwójką dzieci. Dziewczynka była w jego wieku, śliczna i roześmiana, aż patrzenie na nią bolało. Łatwo było ją pomylić ze słońcem. Antonio trochę się wstydził – nigdy nie widział takiej dziewczynki i gdy Narciso szedł do szkoły, a dzień był ładny, on przysłuchiwał się paplaninie Gertie.
Środek wiosny okazał się przepiękny i mama wyganiała go na zewnątrz praktycznie cały czas. A że Gertie też plątała się na zewnątrz, nie oponował. Odważył się wyjrzeć za mały, odrapany płotek. Siedziała na różowym kocyku, miała w ręce lalkę. Spojrzał, ponieważ umilkła i trochę się zmartwił.

CZYTASZ
Winning show. W niebezpieczeństwie [+18]| Why choose✅
RomansWersja przed korektą, przepraszam za wszystkie błędy🙏 🔞reverse harem, wymuszona bliskość, czterech ochroniarzy, hate-love, fast i slow burn, "co tylko zechcesz", "tknij ją a...", "naprawdę napisałaś dla mnie scenariusz porno?"🔞 Jessamine Heyes je...