6. Gorycz

69 12 3
                                    

Eledar siedział na obitym drogimi paduszkami fotelu i przeglądał się w lustrze. Tuż przed nim na małym stoliku leżały wszelkiej maści kosmetyki o najwyższej światowej jakości. Ponownie podniósł puszysty pędzel, uprzednio nabierając na niego ciemny puder. Od dłuższego czasu tak jak codzień próbował zrobić sobie drobny makijaż, ale za każdym razem gdy go kończył i próbował nałożyć tusz na rzęsy, jego oczy wypełniał łzy, które rujnowały całą jego pracę. Jego lisie uszy były opadnięte i przylegały tak blisko głowy, że prawie mieszały się z włosami, które miały taki sam kolor co sierść na jego uszach. Lisi ogon bujał się za nim niespokojnie, za każdym razem, gdy chłopak próbował wziąść głębszy oddech podczas kolejnego płaczu.

Po kilku minutach duszenia się łzami, połączonym z ciemnym tuszem Eledar poderwał się z miejsca i rzucił przez pokój pędzel, który trzymał ze zduszonym krzykiem. Lekko się trzęsąc podszedł do łóżka i usiadł na nim, chowając twarz w dłoniach.

Ledwo zdążył to zrobić, a nagle ktoś wpadł do pokoju, dysząc cicho.

-Strażnicy powiedzieli mi, że...

Blondwłosy mężczyzna przerwał w połowie zdania i westchnał cicho, widząc płaczącego lisa. Cicho zamknął za sobą drzwi, podszedł do łóżka i usiadł tuż obok Eledara, obejmując go w tali i całując w czubek głowy. Nie odezwał się bo doskonale wiedział o co chodzi i że w tej sytuacji jedyne co może zrobić to być przy swoim partnerze, żeby ten nie płakał w samotności. Dlatego głównie milczał, tylko czasami pochylał się nad lisem i szeptał w jego stronę:

-Shhhh... Jestem tu, nie jesteś z tym sam słońce.

Minęło dobre pół godziny zanim Eledar się uspokoił i podniósł rozżalony wzrok na drugiego mężczyznę. Przez chwilę się mu przyglądał, patrząc w jego złote oczy z pionowym źrenicami, jasne ostre rogi i kilka blizn na jego twarzy. W pewnym momencie podniósł rękę i położył ją na policzku blondyna szepcząc ciche podziękowania.

-Mam wziąć dzień wolny? Nie chcę cię zostawiać samego - zaproponował czułym głosem.

-Nie musisz, nie chcę żebyś przeze mnie unikał treningów, które tak lubisz Shiro - odpowiedział cicho Eledar.

Mężczyzna wyprostował się, wzdychając cicho. Będąc ostatnim z królewskiego rodu legendarnych demonów czyli onich, miał reputację zimnego i bezlitosnego drapieżnika, generała armii należącej do Malum, ale mało kto wiedział, że Shiro potrafi być również wrażliwy, a już szczególnie w stosunku do swojego narzeczonego.

-Te treningi są dla mnie niczym w porównaniu do ciebie, przecież doskonale o tym wiesz - odpowiedział pewnie.

Lis westchnął cicho, przysunął się do generała i oparł głowę na jego ramieniu.

-Wiesz gdzie jest Moria? - spytał cicho.

-Nie mam pojęcia, nie daje znowu życia od ponad dwóch dni.

-Nie zdziwię się jeśli wpadła w furię i właśnie wiesza następnego boga przed jego świątynią.

Shiro chciał już cis dodać, gdy nagle usłyszał kilka pisków na korytarzu. Szybko podniósł się z łóżka i wyszedł z pomieszczenia, tylko po to żeby zobaczyć kilka pokojówek, które biegły w jego stronę.

-Generale! Generale! Jej wysokość kazała nadwornemu medykowi natychmiast przyjść do jej komnat! - krzyknęła jedna z nich.

-Ale... - zaczął Shiro.

Wtedy zza jego ramienia wyjrzał Eledar, który wycierał wilgotną chusteczką tusz ze swoich policzków.

-Co się dzieje? - odezwał się.

-Nie wiemy, jej wysokość wpadła na dwór jak oszalała, wiemy tylko tyle że niosła na rękach jakaś dziewczynę, szatynkę. I powiedziała...

Nie słuchając dalej Eledar złapał za leżącą przy progu medyczną torbę i zaczął biec przed siebie jak rażony piorunem. Shiro pognał za nim, chociaż trudno było mu nadążyć za swoim narzeczonym. Może i był silny i sprawny jak nikt inny, ale lis biegał tak szybko i zwinnie, że nie było w tym kraju nikogo kto mógłby się mu równać. Służba uskakiwała im z drogi a strażnicy widząc generała usuwali się na bok salutując bez słowa.

Po jakiś dwóch minutach Eledar wpadł do największych w tym pałacu komnat należących do Malum we własnej osobie. Kobieta była obecna, klęczała przy swoim łóżku i wpatrywała się rozżalonym wzrokiem w leżącą na jedwabnych pościelach szatynkę. Lis nie zadawał zbędnych pytań, podbiegł do dziewczyny, otwierając po drodze torbę i od razu zajął się pracą.

Shiro dołączył do nich kilkanaście sekund później i prawie wywrócił stojącą na stoliku przy drzwiach porcelanową wazę, która zapewne była warta więcej niż cały ten pałac i jego ogrody razem wzięte. Należące do Malum sześć komnat było pełne takich rzeczy. Szczegółowe obrazy, misternie rzeźbione meble, srebrne żyrandole, wszelkiego rodzaju ozdoby a także biblioteka, pełna ksiąg tak starych że ich strony kruszyły się przy mocniejszym dotyku. Kolorystyka pokoi, jak i całego pałacu ograniczała się do czerni, czerwieni, srebra ale również gdzieniegdzie można było natknąć się na biel, ale głównie w północnym skrzydle, które służyło za świątynię, połączoną z miejscem gdzie kapłanki opiekowały się sierotami. Jednak poza tym miejscem, pałac wyglądał dość złowieszczo, choć oczywiście był piękny i pełny luksusu.

Shiro stanął obok Malum, która wciąż klęczała na ziemi i obserwowała jak lis szybko oczyszcza i opatruje rany szatynki. Jego dłonie poruszały się z gracją i doświadczeniem, doskonale wiedział co ma robić i czego użyć. Był przy tym tak skupiony że nie zwracał uwagi na nic innego. Jego partner spojrzał na leżącą na łóżku dziewczynę i lekko zacisnął usta. Oczywiście że ją rozpoznał, ten typ urody rozpoznałby wszędzie, tym bardziej że kiedyś widział ją bardzo często, praktycznie każdego dnia. Chociaż on w przeciwieństwie do Malum i Eledara, nie popadał w skrajne emocje. Zimno kalkulował i myślał jakim cudem patrzy teraz na kogoś, kogo śmierć widział ponad trzysta lat temu. Reinkarnacja nie wchodziła w grę, jej podlegają tylko ludzie. Nie było również mowy o pomyłce czy kimś kto tylko wyglądał jak znana mu z przeszłości kobieta. W głowie oniego trwała szaleńcza burza, gdy ten próbował zrozumieć cokolwiek z tej sytuacji.

Lis odłożył swoją torbę na bok dopiero po kilkunastu minutach. Opatrzył ranę na tyle głowy szatynki i obmył jej skórę z krwi i pyłu, siniaki posmarował zrobioną przez siebie specjalną maścią, a nawet wykonał rutynowe badania. Sprawdził ciśnienie, oddech, rytm serca i temperaturę ciała. Dopiero wtedy cicho się odezwał.

-Trzeba ją przebrać w coś lżejszego i musi odpoczywać w spokoju. Nie na poważnych ran, a nieprzytomna jest najprawdopodobniej przez małe wstrząśnienie mózgu, którego doznała gdy ktoś uderzył ją w tył głowy. Powinna się obudzi w ciągu kilku, maksymalnie kilkunastu godzin.

To była typowa dla Eledara diagnoza, dopiero gdy ją wygłosił spojrzał na Malum zmęczonym wzrokiem i spytał:

-Co się dzieje? Jak to jest w ogóle możliwe?

-Nie wiem i szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi. Najważniejsze że Hoshi żyje i jest w końcu w domu.

Malum odpowiedziała szybko, łapiąc za dłoń szatynki i delikatnie całując jej wierzch.

-Wyjdźcie. Przebiorę ją i wyślę do was posłańca gdy tylko się obudzi.

Eledar wyszedł z pokoju bardzo niechętnie i zrobił to tylko dlatego, że Shiro udało się go przekonać. Kiedy drzwi zamknęły się za mężczyznami, Malum wciąż nie podnosząc się z ziemi złapała za dłoń szatynki i oparła głowę na łóżku, patrząc na nią z utęsknieniem.

-Co oni ci zrobili najdroższa? - szepnęła sama do siebie.

Twilight Of The GodsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz