~ CZĘŚĆ I: PROLOG ~

1.3K 27 3
                                        

* trzy miesiące wcześniej (początek lipca; Chester, Walia)

Gdy kondukt pogrzebowy zaczął się rozchodzić, z nieba spadły pierwsze krople deszczu, zwiastujące nadchodzącą ulewę. Co poniektórzy ludzie zostali jeszcze aby złożyć kondolencje bliskim zmarłego - owdowiałej kobiecie i młodej, obejmującej ją dziewczynie.

Pierwsza - brunetka po pięćdziesiątce - była cała zapłakana, natomiast druga zachowywała kamienną twarz przytulając ją mocno. Miała jasne włosy, które znacznie kontrastowały z czarnym płaszczem.

Była tu tylko z dobroci serca. Najchętniej zrezygnowałaby z tej całej szopki, bo jej zdaniem pochowany dziś człowiek nie zasługiwał na cokolwiek dobrego.

Kazimezh Roman Lisitsynoy - bo o nim tu mowa - był wspaniałym ojcem dla swoich dwóch córek, ale za to fatalnym bratem, synem i mężem. Regularnie, gdy tylko coś mu nie pasowało, potrafił pobić swojego brata, czy żonę, którą i tak i tak notorycznie zdradzał.

Dlatego też zdaniem blondynki, nie zasługiwał na takie współczucie ze strony ludzi, czy własnej małżonki. Był zwykłym potworem, jakich w dzisiejszych czasach nie mało.

- Chodźmy, ciociu. - zaproponowała jej, co tamta przyjęła bez słowa sprzeciwu. - Pora skonfrontować się z wujem.

~*~

Wbrew temu, co mogło się wydawać, większość żyjącej jeszcze rodziny nie była poruszona śmiercią Kaz'a, zwanego przez wszystkich skrótem jego drugiego imienia - Rom'em. Ot, kolejna niewyjaśniona do końca śmierć, jakich w ostatnich latach było bez liku.

Żona zmarłego, niejaka Catherine Lisitsynoy, mieszkała wraz z mężem w willi pod miatem, ale teraz, w zaistniałych okolicznościach, nie mogła tam zostać sama. Stąd wynikła rodzinna narada w domu zmarłego, dotycząca przyszłości.

W obradach udział brało czworo osób, w tym aktualna głowa całej sem'ya* - siedzący na kanapie mężczyzna w średnim wieku ubrany w elegancki garnitur. Jego twarz zdobiła broda, a na nosie leżały okulary w drucianych oprawkach. Spojrzenie miał pewne i nikt w pokoju nie odważyłby się mu postawić.

Nikt z wyjątkiem blondynki, która nerwowo chodziła po pomieszczeniu jasno okazując swoją dezaprobatę dla pomysłu mężczyzny.

- Czyli co? Cath ma zamieszkać w twojej posiadłości, a później albo ona, albo ty wejdziecie w polityczne małżeństwo? - upewnił się oparty o stół nastoletni chłopak patrząc niepewnie na pozostałą trójkę.

- Tak. - przytaknął okularnik zachowując pokerową twarz.

- Ty sobie chyba żartujesz! - wybuchnęła blondynka. - Przecież nawet nie umiesz dogadać się z gosposią, a co tu dopiero mowa o żonie! Catherine za to nie jest w stanie do takich zabaw. I to jest ten twój plan?

- Vitrija, proszę cię. - poprosiła ciotka z błaganiem na nią patrząc.

- Nie, Catherine. - przerwał jej wuj i spojrzał prosto w oczy młodej kobiecie. - Skoro tak bardzo ci się ten pomysł nie podoba, to wymyśl inne wyjście. - po złośliwym uśmiechu malującym się na jego twarzy, kobieta już była w stanie się domyślić, co chodzi mu po głowie.

* dwa miesiące wcześniej (końcówka lipca; Londyn, Anglia)

Mężczyźni zajęli swoje miejsca w ogromnej sali, aby zacząć drugą część swojego spotkania.

Wśród nich był brunet o jasnych oczach, który bacznie obserwował potyczki obecnych, nie mówiąc przy tym ani słowa.

Słynął ze swojego opanowania oraz nie okazywania nawet najmniejszych emocji, które nie raz stanowiły dla jego wspólników zagadkę. Prawdopodobnie gdyby nie miarowy oddech, czy kilka wypowiedzi w ciągu ostatnich godzin, ktoś mógłby go wziąć za posąg, a nie żywego człowieka.

To nie oznaczało jednak, że nie był zauważalny, ponieważ po latach współpracy, pozostali mężczyźni nauczyli się z nim obcować jak i dostrzegać jego cichą obecność.

- Niczego ci nie obiecywałem. - powiedział Rodric Retter próbując uniknąć kłótni z Ricardo Sanchez'em.

- Ale za to złamałeś jeden z warunków umowy z moją rodziną. - stwierdził tamten.

- To, że ty chciałeś, aby ożenił się z twoją kuzynką, nie znaczy, że on chciał. - wtrącił się w końcu ciemnowłosy. W zaistniałej sytuacji szkoda mu było bowiem napastowanego mężczyzny, a właśnie w jego przychylności widział swój następny interes, o który postanowił zacząć dbać już teraz. - Nie mówiąc już o tym, że Rodric ma żonę i nic się nie zanosi się na to, aby miał mieć następną. - dodał z satysfakcją oglądając narastające zirytowanie rozmówcy.

- Przecież ty sam nie umiesz oświadczyć się Grace. - zarzucił Adrien Santan. - Co to możesz wiedzieć o małżeństwie?

- Jak już jesteśmy przy tym - przerwał im jeden członków Organizacji. - Kiedy zamierzasz przedstawić nam swoją partnerkę?

- Z tego, co mi się wydaje czas leci, a skoro nie chcesz być z pasierbicą Egberta... - zaczął następny.

- Dość! - przerwał staruszek siedzący w centralnym miejscu sali - przewodniczący rady starszych. - Rodric'u, prosiłbym abyś zapoznał nas ze swoją partnerką, by podkreślić jej wiarygodność. Co do ciebie, Vinecncie... - zwrócił się do jednookiego. - Pozostali mają rację - powinieneś w końcu podjąć jakąś decyzję, a żeby ci w tym pomóc, Organizacja daje ci osiem tygodni na wybranie sobie żony. W przeciwnym razie... Zrobimy to za ciebie. Kto jest za?

Większość rąk na sali podniosła się ku górze. Ile było przeciwników tego pomysłu? Mężczyzna nie wiedział, ponieważ zbyt mocno uderzyła w niego powagą sytuacji w jaką się wpakował.

Nie planował takiego obrotu spraw i nie był mu on zbytnio na rękę.

Ultimatum, jakie dostał na tyle zaprzątnęło jego myśli, iż nawet się nie obejrzał, a całe spotkanie dobiegło końca.

Jedynie, gdy wychodził z sali obrad dostrzegł Rodric'a, który jakby samą swoją postawą chciał mu powiedzieć "przepraszam".

Teraz to wszytko go nie miało żadnego znaczenia, bo władował się w prawdziwe bagno i musiał wymyślić, jak z niego wyjść, aby nie ucierpieć.

sem'ya* - (z ros.) rodzina

10.02.2025r.

The Broken Rules - V.M ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz