Długo wpatruję się we własne dłonie, siedząc zgarbiony na brzegu leżanki i myślę o tym, że zaczynam tracić to, czego nawet nie zdążyłem jeszcze pochwycić. Z oddali docierają do mnie głosy, stłumione przez ściany namiotu. Zaczynam rozpoznawać, do kogo należą. Na tle rozmowy wybija się głośny śmiech Reinera, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że musiał tu zostać.
Z krzesła ściągam płaszcz, by narzucić go na swoje ramiona i choć przy pierwszych krokach mam wciąż problem, żeby utrzymać równowagę, docieram do wyjścia z namiotu, odgarniając je na bok.
Niebo pełne jest gwiazd, które odcinają się na głębokiej jego czerni. Tylko oświetlenie w postaci lampionów i lamp nie pozwala temu miejscu zniknąć, pochłonięte całkowicie przez ciemność. Godzina jest niesamowicie późna, a wesołe miasteczko jest już nieczynne. Puste stoiska, krzesła ustawione na stołach, nogami w górę, zwinięta znaczna część namiotów i cisza to potwierdzenie, że długo trwałem we śnie.
Długie cienie, jakie dosięgają do moich stóp wskazują mi miejsce, gdzie stoi Reiner, Porco oraz doktor Jaeger; wszyscy trzej w dłoni trzymają papierosy, a pan Braun opowiada o czymś właśnie z pasją, żywo przy tym gestykulując.
Kilka metrów dalej, przy niewielkim stoliku widzę resztę; Pieck, Sasha, Conny oraz Mikasa — kobieta doktora Jaegera, którą początkowo wziąłem za jego pomoc, prowadzą własną rozmowę, cichą i spokojną, w odróżnieniu od pozostałej trójki. Ramiona Pieck okryte są płaszczem Porco, Sasha natomiast swoją narzutkę trzyma na kolanach, dzieląc się jej kawałkiem z kamerdynerem. To ona dostrzega mnie jako pierwsza, reagując natychmiast.
— Pan Kirstein! — woła, zwracając całą uwagę najpierw na siebie, dopiero potem na mnie.
Pieck podnosi się energicznie od stołu, złożone dłonie dociskając do piersi, a ja w jej oczach widzę jeszcze więcej gwiazd niż tych uwięzionych na niebie. Z pewnością ich wszystkich zmartwiłem, choć sam czuję się teraz bez zarzutów. Ogarnia mnie za to poczucie winy, że wszyscy czekali, aż się obudzę.
— Pan Kirstein! — Reiner dołącza do entuzjazmu, dopalając do końca papierosa. — Przestraszył nas pan!
— Wybaczcie. Czasami nawiedzają mnie silne wspomnienia. Są jak urywki wydarzeń, które już... — urywam w połowie z ręką uniesioną do skroni, choć i ona zamiera w połowie drogi. Tak nagle uderzają we mnie moje własne słowa i choć wydaje mi się to oczywiste, w mojej głowie rodzi się coraz więcej pytań.
Co, jeśli wizje, nawiedzające mnie od czasu spotkania na targowisku nie są zwykłymi wizjami, a wspomnieniami? Czy między mną, a Pieck powstała więź już wcześniej? Dlaczego więc żadne z nas tego nie pamięta, choć obydwoje to czujemy? A jeśli to przeznaczenie, dlaczego los jest dla nas tak okrutny, stawiając między nami Porco... A może to mnie stawia między nich? Obydwoje jesteśmy kolcem w piersi drugiego, przesuwającym się powoli w kierunku serca. Nie dbam o to, który z nas wygra ten wyścig tak długo, jak kolec ten nie zrani Pieck.
*
Wciąż przed oczami mam obraz odjeżdżającego samochodu pana Brauna oraz machających do mnie żywo Sashy i Conniego, wołających przez otwarte okna pojazdu, że czekają na mój powrót. Odpowiedziałem im wtedy, że wrócę już niebawem, dlaczego więc teraz czuję, że chce zostać?
Porco tego dnia jest zupełnie nowym Porco, a przynajmniej to wydanie, którego nie byłem jeszcze świadkiem. Patrzy bowiem tylko na Pieck, a ja czuję, że mnożące się sekundy, podczas których wzrok więzi na dziewczynie, mnoży metry, jakie zaczynają mnie od niej dzielić.
Tym razem to ja siedzę na huśtawce, zastanawiając się, co jest w niej takiego, że ciągle widzę ją w snach. Jak stare jest to drzewo o niesamowicie grubym pniu i silnych gałęziach? Ile huśtawek przeżyło i ilu historii było świadkiem? Z każdym ruchem lin, kiedy odpycham się leniwie nogami, rośnie we mnie przekonanie, że bez względu na to, ile setek lat istnieje to drzewo, w swoim życiu jest świadkiem tylko jednej historii.