II

943 130 54
                                    

Profesor Tadman był nauczycielem historii przez cztery dekady, a teraz sam stał się jej częścią. Zawsze robił to z taką pasją, że zapewne uczyłby do ostatnich chwil życia, gdyby nie to, że śmierć utuliła go do swojej piersi w sierpniu, zanim zdążył rozpocząć się nowy rok w szkole, w której tak długo pracował.

Siąpił deszcz, a smog opadł na miasto niczym żałobny welon. To w takiej, typowej dla Londynu pogodzie setki osób zmierzały pożegnać wybitnego profesora po raz ostatni, w tym wielu jego uczniów, i dawnych, i tych, którzy jeszcze niedawno spodziewali się zobaczyć go w klasie.

Diana kierowała się wolno w stronę cmentarza, by zlać się ze zbierającym się tam tłumem, a w ręku ściskała małą wiązankę z goździków. Obok niej kroczył jej ojciec, dzierżąc w dłoni czarny parasol, który chronił ich oboje.

- Niebo też płacze, że profesor nie żyje - odezwał się wreszcie mężczyzna, przejeżdżając dłonią przez siwiejące włosy. - Wiadomo już, jaki nauczyciel przyjdzie na zastępstwo?

- Nie - odparła Diana. - Musisz zapytać kogoś ze szkoły - dodała, wiedząc, że ojciec w ogóle przyszedł na ten pogrzeb bardziej z dziennikarskiego obowiązku niż szczerego współczucia. Profesor Tadman był na tyle znanym w Wielkiej Brytanii historykiem, że o jego śmierci musiano napisać w gazetach.

- Chyba masz rację… Pójdę się trochę rozeznać, ale wrócę, jak pogrzeb się już zacznie, dobrze? - powiedział pan Wharflock, kiedy oboje weszli już na ubitą ścieżkę pomiędzy licznymi nagrobkami.

- Tak, poradzę sobie - odparła Diana, a wtedy ojciec oddał jej parasol, a sam ruszył w tłum, witając się po drodze z niektórymi żałobnikami.

Dziewczyna wzięła głęboki wdech, rozglądając się po cmentarzu. Od śmierci matki takie miejsca nie kojarzyły się jej najlepiej, dlatego wypatrywała jakiejś znajomej twarzy, by zająć myśli czymś, co nie rozdrapywało i tak wciąż jątrzącej się rany po stracie.

Wtem wśród czarnych płaszczy zgromadzonych nieopodal starej kapliczki mignęła jej znajoma blond czupryna, w której kierunku od razu ruszyła, nawet pomimo nieprzyjemnego uczucia w żołądku.

Te włosy należały do Ariana, który, jak się jej kiedyś wydawało, był jej bliskim przyjacielem. Odkąd jednak zaczął się zadawać z Douglasem rok wcześniej, zdecydowanie się zmienił. Dziewczyna sama nie potrafiła dokładnie określić, jak to na niego wpłynęło, ale czuła, że powoli się od siebie odsuwali.

Tak czy siak, widziała, że przyjaciel był sam, więc podeszła do niego pewnym krokiem, gdy on jej jeszcze nawet nie zauważył.

- No, proszę, proszę, kogo my tu mamy?

Rozpoznawszy tamten głos, blondyn gwałtownie odwrócił się w jej stronę. Na widok przyjaciółki założył ręce i uśmiechnął się szelmowsko.

- No, no, panna Wharflock - powiedział, niesubtelnie korzystając z okazji, by wsunąć się pod jej parasol.

- Pan Ackroyd - odparła, po czym nieco uniosła rękę, by chłopak zmieścił się pod okryciem. - Czy mi się wydaje, czy jesteś teraz wyższy?

- Powiedziałbym, że to ty malejesz. - Wyszczerzył się, a w jego niebieskich oczach błysnęło rozbawienie.

- Ha, zabawne - rzuciła Diana, a po tym się rozejrzała. - A gdzie zgubiłeś Douglasa? - zapytała pozornie miłym tonem, przypomniawszy sobie, jak przed wakacjami trudno było trafić na przyjaciela bez obecności tamtego.

- W sumie to nie wiem, co się z nim dzieje. W ogóle nie rozmawiałem z nim przez wakacje - wyjaśnił Arian, wkładając ręce do kieszeni płaszcza. - A ty?

Diabeł i CzarownicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz