[ pewna osoba prosiła, żeby to zostawić. Teraz w sumie cieszę się że zostawiłam, będzie na pamiątkę. Oczywiście nieaktualne lore]
Berlin obudził się i jak co dzień wstał szybko myśląc że go porwano. Nie mógł się przyzwyczaić do nowej kawalerki. Otrząsnął się na rozbudzenie i poszedł na balkon by zapalić. Zapadł w rozmyślania, dlaczego właściwie nie mógł nadal mieszkać ze swoim ojcem. Ah, no tak... Jego ojciec był jakiś obłąkany. Całą historię chwilę by się opowiadało, ale dla osób z zewnątrz on po prostu porywał lub mordował ludzi i uchodziło mu to płazem. Przez to Berlin był znany złą sławą i mało z kim rozmawiał. Jego ostatnia konwersacja miała miejsce tydzień temu, gdy pomagał Argentiemu dostać się do jego domu. Zdał sobie sprawę że tytoń w fajce się skończył, więc schował fajkę i woreczki z tytoniem pod łóżko. Zamknął balkon. W sumie... Dawno nie widział się z ojcem. Zostawił z nim jego młodszego brata. Miał tylko nadzieję, że nic się nie stało...
***
Argenti po przyjeździe do nowego domu szybko dowiedział się, co się działo z jego braćmi i poznał się z sąsiadami, a właściwie tylko z jednym, Walentym, bo inni się go bali. Nie przeszkadzało mu to, chociaż czasami było mu przykro. Codziennie budził się wczesnym rankiem i lubił wtedy wychodzić na szybkie spacery po okolicy, dopóki nie było tam dzieci które mógłby "przestraszyć". Lubił patrzeć na świat, więc wychodzenie z zasłoniętymi oczami nie wchodziło w grę. Często rozmyślał, dlaczego to się stało. Najprawdopodobniejszym powodem było odziedziczenie tego po matce. Ona potrafiła władać ogniem, tak jak on, tyle że jej był bardziej błękitny niż biały. Rzadko pokazywała swoją "moc", ale głównie dlatego że ojciec tego nienawidził. Bał się ognia. Zszedł tak najpierw schodami, a potem chodnikiem rozmyślając nad swoją przypadłością. Nagle poczuł, że ktoś go obserwuje. Obejrzał się. Przez ułamek sekundy dojrzał błysk zielonych oczu, po czym rozległ się głośny szelest gałęzi. Argenti bez zastanowienia pobiegł do źródła tych dźwięków i na oślep rzucił się nad krzakiem, powalając kogoś na ziemię. Zakaszlał i gdy już miał zamiar się podnieść, zauważył z kim miał styczność.
- tato?!
Vivo nie odpowiedział, próbował wstać.
- tato, co ty tu robisz?!
- tak sobie wyszedłem na spacer, a tu nagle drogę blokuje mi mój "ukochany" czwarty synek. - warknął kocur z wyraźnym sarkazmem.
- nie wmowisz mi że to spotkanie jest przypadkowe, mieszkasz na drugim końcu miasta! Poza tym ty prawie nigdy nigdzie nie wychodzisz! Gadaj, czemu mnie prześladujesz?!
- akurat tylko dla ciebie bym nawet dupy z fotela nie ruszał. Chciałem zobaczyć gdzie jest to wasze nowe, "lepsze" mieszkanie.
Argenti zignorował docinkę i już miał odpowiedzieć, gdy nagle z kieszeni Viva wypadła karteczka. Podniósł ją szybko i przeczytał fragment
"Nightfire
Weź-"
W tym momencie kocur ugryzł go w przedramię, jakby w akcie desperacji i poderwał się z ziemi, zabierając w międzyczasie karteczkę, po czym zaczął uciekać. Argenti chwycił się za miejsce ugryzienia które zaczęło krwawić po kilku sekundach. Zaczął szybkim tempem iść w stronę domu.***
Z drzemki jak wiadro zimnej wody wybudził Berlina dźwięk telefonu. Ktoś dzwonił. Westchnął i podniósł się do połowy. Z przymkniętymi oczami odebrał.
- no? - mruknął powstrzymując ziewnięcie
- Berlin? Berlin! Jak dobrze że nie śpisz... Ja;
- kto mówi?
- Oslo. Czy ty piłeś?
- Co... CO? Nie, nie, ja nie, sory. Spałem właśnie.
Nagle z słuchawki rozległ się dźwięk dobijania do drzwi i Berlin usłyszał krzyk "masz pół godziny! Jeżeli stamtąd nie wyjdziesz, to zamuruję te drzwi od zewnątrz!"
- jest sprawa... - głos Oslo stał się roztrzęsiony. - możesz przyjechać? Ojciec... On..
- kreatywny jak zawsze.
- Berlin, ja się nie śmieję! Boję się!
- może drzwi ci nie zamuruje, ale jest w stanie cię zagłodzić albo po prostu zabić w gorszym momencie, zaraz tam będę. Gdzie jesteś?
- w swoim pokoju... Znaczy, gościnnym...
- dobra, wiem. Zaraz tam będę. Nie wychodź jeśli ci życie miłe. Najlepiej to się spakuj, biorę cię do siebie.-
Rozłączył się i po szybkim ogarnięciu się do wyjścia przypomniał sobie że nie ma samochodu, bo odholowała mu policja. Musi to zrobić starą, dobrą metodą. Wybiegł na parking i zauważył jak jakaś kobieta z osiedla obok, wyraźnie zaniepokojona okolicą wsiada do samochodu. Jako iż on był potencjalnym obiektem jej obaw, podbiegł do samochodu i gdy ta wysiadła na chwilę by wpakować torby do bagażnika kopnął ją w brzuch i wsiadł do zapalonego samochodu. Zamknął się od środka. Kobieta zaczęła krzyczeć i wołać o pomoc a Berlin uchylił szybę i rzucił głośne
- przepraszam, ale mój brat jest murowany za mniej więcej 20 minut! - i odjechał. Zaraz potem zauważył że kobieta zostawiła na siedzeniu pasażera swoją torebkę z portfelem i telefonem. W sumie jej trochę współczuł, ale z drugiej strony będzie miał za co kupić Oslo drugie łóżko.
***
Dotarł na miejsce po może dziesięciu minutach. Zastał go ten sam ponury widok, co zawsze. Jasnoszary, dwupiętrowy budynek że spadzistym, ciemnym dachem i balkonem. Przeskoczył przez furtkę i podszedł do drzwi, które już były otwarte. W środku panowała taka cisza i nieład, że możnaby uznać dom za opuszczony. Gdy tylko podłoga zakrzypiała pod jego butami zza ściany wyjrzał czarno-biały lisi pysk.
- kto tam?
Berlin obejrzał się na nieznajomego. Lis przez chwilę wyglądał jakby tracił oddech, ale opanował się i wyprostował, co wyglądało dość komicznie.
- czy był pan umówiony? - spytał bardzo naciąganym poważnym tonem.
- co? Ja mam się do ojca teraz umawiać?
- no... Y- y- yy.... Chwila, OJCA?!
lis popatrzył na Berlina z przerażeniem jakby zobaczył zjawę. Kocur już nic nie rozumiał. Jego ojciec nie trzymałby niewolnika wolno w domu, bo by mu uciekł, szczególnie że drzwi były otwarte... Więc kto to mógł być? Za młody na kochanka... Skąd w ogóle ten pomysł?! Jego rozkminę przerwało pojawienie się Dakara we własnej osobie. Był chyba o wiele bardziej zaskoczony przybyciem Berlina, niż na to wyglądał.
- Berlin? Chłopcze, cóż ty tu robisz? Nie powinieneś być w swoim mieszkaniu, jak ty to mówiłeś... "Żyć własnym życiem"? - jego ton był tak delikatny i uprzejmy, że aż uszczypliwy.
- najpierw to ty mi powiedz...
przyciągnął lisa, który już próbował uciec do innego pokoju za ramiona i obrócił twarzą w stronę ojca.
- kto to jest?
- to jest Lunar.
odpowiedział Dakar z rozbrajającym spokojem, jakby najnormalniejszą rzeczą na świecie był fakt że jakiś przypadkowy facet lata po domu i wita gości.
- skąd go masz?
- ah, tu się zaczyna inna historia, którą muszę ci opowiedzieć, ale najpierw...
- dość. Nie po to tu przyszedłem. Gdzie jest Oslo?
- Przerywanie jest nieuprzejme, Berlinie. Po co ci Oslo?
- słyszałem, jak mu grozisz... Chociaż ciężko to nazwać groźbą.
- a niech to, byłbym zapomniał. Minął jego czas.
Dakar zaczął iść na górę. Berlin nie był pewny czy żartuje, czy też serio ma zamiar coś zrobić Oslo, więc pobiegł za nim.
- stój.
Berlin chwycił go za ramię, próbując zatrzymać.
- wypuść.
Ojciec popatrzył na niego kątem oka.
- ale najpierw...
- wypuść, albo ci pomogę.
Berlin zamrugał i puścił ojca. Szedł zaraz za nim, bo ten nie dał mu iść przodem.
Gdy dotarli na drugie piętro, Dakar zatrzymał się przed drzwiami jednego z pokojów.
- tutaj jest twój brat.
Berlin uznał to za zbyt podejrzane, ale otworzył drzwi. W środku faktycznie był Oslo, który zaraz podbiegł do niego i stanął przy nim tak, by ojciec go nie widział.
- urocze z was rodzeństwo... Szkoda że oboje tacy nieudani. Cieszcie się póki to macie, jeden z was pójdzie w świat dobroci i sławy a ten drugi popadnie w niepamięć. Od was zależy, kto będzie kim.
Dakar stanął w drzwiach. Rodzeństwo patrzyło na niego jak na obłąkanego uciekiniera ze szpitala psychiatrycznego.
- myśleliście, że wam coś zrobię? Nie, nie. Was nie tknę... Ale lubię was straszyć, nie będę kłamać. A wy się mnie boicie, mimo że nigdy nie wyrządziłem wam krzywdy... Fizycznej krzywdy. Nieprawdaż, Berlinie?
- czyli możemy wyjść. - Berlin wziął torbę Oslo i wyszedł z pokoju, co zrobił zaraz jego brat starając się nie oglądać na ojca.
- gdybym był choć trochę mniej nastrojony, to by mi może było przykro. Cóż, nawet nie zdążyli zobaczyć mojego gościa...
YOU ARE READING
WCZESNY WIP // Opowieści z Amatonu - nowelki (+ ARCHIWUM)
Randomno co tu dużo mówić, nowelki