Na zewnątrz padał śnieg pokrywając swoją pierzyną miejscowe dachy, ulice i korony bezlistnych drzew. Blask latarni oświetlał chodniki pokryte białym puchem, który iskrzył się od światła. Ludzie otuleni szalikami, ubrani w ciepłe kurtki niemalże biegali chodnikami próbując jak najszybciej dostać się do ciepłego mieszkania. Ale byli i tacy, którzy podziwiali spadające płatki śniegu, bawili się na tym puchu, który zdążył spaść. Zakochani. Ci, którym nic i nikt nie przeszkadza. Mogą marznąć i być otoczeni przez paparazzi ale najważniejsze i tak będzie dla nich to, że są razem. Dzieci biegały, rzucały się śnieżkami, a ich śmiechy roznosiły się echem po okolicy. Gdzieś z oddali dało się słyszeć muzykę. Zegar wiszący na ścianie tykał po cichu odliczając każdą minioną sekundę. W kuchni krzątała się moja przyjaciółka, starając się usilnie przygotować perfekcyjną kolacją. A ja wsłuchiwałam się w te wszystkie odgłosy jakbym nigdy ich nie słyszała. Wszystko tworzyło jedną, spójną całość. To nie był uporczywy i nieznośny hałas. Przed świętami nasze życie zwalnia bieg pozwalając cieszyć się każdą chwilą spędzoną z rodziną. Nikt nie pędzi do pracy, czy do szkoły. Nikogo nie obchodzą kłótnie, czy zawiść do drugiej osoby, a troski odchodzą gdzieś daleko. Każdy człowiek stara się przeżyć tych kilka dni z najbliższymi. Tak aby uśmiech nie schodził z twarzy nawet na sekundę. Siedziałam na parapecie i przyglądałam się tym wszystkich ludziom z delikatnym uśmiechem na twarzy. Nie wiem dlaczego ale szczęście innych zawsze wywoływało u mnie uśmiech. Nagle z kuchni usłyszałam powiedzmy, że rozpaczliwe wołanie o pomoc. Zeskoczyłam z parapetu i udałam się w tamtym kierunku. Kiedy stanęłam w progu ujrzałam Lucię, która próbowała odkręcić słoik, gotując coś tajemniczego. Do tego piekarnik dawał znać, że następne coś zdążyło się upiec. Lucia pogubiła się i odskakując od słoika doskoczyła do piekarnika, no ale cóż...Pech chciał, że się poślizgnęła i pociągnęła za ściereczkę, na której stała mąką. Pisk, łomot, chichy jęk i po chwili jej biała głowa wyłania się zza blatu z przepraszającym uśmiechem. Wiedziałam, że wpuszczenie Lucii do kuchni skończy się katastrofą, ale tak ładnie prosiła, że nie miałam serca jej nie pozwolić. Podeszłam do niej i pomogłam się podnieść. Przez cały czas chichotałam i nie mogłam się uspokoić. Kiedy Włoszka wchodzi do kuchni to trzeba jej pilnować jak pięcioletnie dziecko, ale to jej urok. Po kilkunastu minutach doprowadziłam kuchnię do porządku uprzednio wyciągając ciasto, które od dłuższej chwili domagało się wyciągnięcia z tego piekarnika. Po kolejnych kilku minutach nasza kolacja była gotowa. Usiadłyśmy z uśmiechami i zaczęłyśmy zajadać. W międzyczasie Lucia przepraszała za bałagan, śmiała się ze swojej gracji, a na sam koniec zaczęła wspominać naszą przyjaźń począwszy od naszego spotkania na placu zabaw skończywszy na kłótni w gimnazjum i naszej chwilowej rozłące. Każdy nasz obiad, czy kolacja wiązała się z wspólnym wspominaniem naszych lat dziecięcych. I po raz kolejny siedziałyśmy do później nocy zanosząc się śmiechem.
Następnego dnia rozjechałyśmy się do swoich rodzin, aby to z nimi spędzić święta. Mama przywitała mnie z ciepłym uśmiechem, a tata niemalże wniósł do domu. Babcia nie mogła przestać mnie całować, a dziadek opowiadał historie ze swojego życia dążąc do tego, by zakończyć słowami jaka to ja jestem podobna do babci za młodu. Kolacja wigilijna, prezenty, pasterka, obiad Bożonarodzeniowy, aż do Trzech Króli - czas spędzony tylko u wyłącznie z rodziną. Święta i po świętach, i trzeba wracać na studia i do pracy. Znów gdzieś pędzić bez konkretnego celu. Żyć aby tylko przetrwać do końca dnia. Czas szybko mijał, a ja nawet nie zauważyłam kiedy kartki kalendarza zmieniły napis ze stycznia na luty. Życie jest niby takie długie, a jednak tak szybko przemija. Wracałam z Lucią z wykładów. Szłam w rękami w kieszeni, próbując schować jak najwięcej pod szalikiem. Moje policzki szczypały od mrozu i pewnie były już zaróżowione tak samo jak i nos. Zimia. Piękna pora roku, ale jednak męcząca. Opowiadałyśmy sobie z Włoszką po raz enty jak spędziłyśmy święta, a i tak dalej śmiałyśmy się w głos z niektórych pomysłów. Nasz koncert śmiechu przerwał dźwięk telefonu Lucii. Rozmawiała chwilę. Minutę, może dwie. Nie wiem. - Marti, pamiętasz, że moja siostra miała dzisiaj u nas spać?- zapytała zabiegając mi drogę przy czym złapała mnie za ramiona, żeby się nie poślizgnąć. - No tak, pamiętam- pokiwałam głową próbując wyczytać z jej twarzy cokolwiek. Uśmiechała się zakłopotana, tak jakby nie wiedziała jakie słowa dobrać. Po chwili odetchnęła i zapytała z nadzieją. - To mogłabyś ją odebrać z treningu? Bo ja muszę polecieć do kawiarni na jakieś dwie godzinki - wypowiedziała to tak szybko, że każde słowo musiałam łapać w locie, żeby w ogóle zrozumieć, co chce przekazać. - Pewnie. Ale czy ty nie miałaś mieć dzisiaj dnia wolnego? - zapytałam unosząc jedną brew, po czym uśmiechnęłam się, bo nie mogłam wytrzymać z taką miną zbyt długo. - No miałam mieć, ale nic nie poradzę, że jedna z dziewczyn się rozchorowała. To ja lecę! Pa!- ucałowała mnie w policzek w podzięce i zapewne na pożegnanie, po czym pobiegła w stronę kawiarenki. - Cicia! Ale o której ona kończy?- krzyknęłam za nią mając nadzieję, że usłyszy. Tak też się stało. Odwróciła się i odkrzyknęła, że za godzinę. Pomachała jeszcze z uśmiechem i pobiegła dalej. Zachichotałam cicho po czym skierowałam się w stronę mieszkania.
Posiedziałam chwilę w ciepłym i przytulnym mieszkaniu pod kocem i z gorącą herbatą. Kiedy zegarek wskazywał siódmą wieczorem zebrałam się w sobie chcąc pokonać lenia i niechęć do tego zimna i wyszłam z domu. Ruszyłam w kierunku sali, na której miała ćwiczyć Bianca. Kiedy znalazłam się pod halą usłyszałam pisk butów, odbijanie piłki i radosne krzyki. Weszłam do środka i poszukałam wzrokiem młodej Valenti. Zobaczyłam, że jeszcze gra ze swoją koleżanką, więc postanowiłam poczekać i nie przerywać jej, ponieważ widziałam, że sprawia jej to frajdę. Kiedy tak przyglądałam się dzieciakom zauważyłam, że jest ich sporo i na pewno nie są z jednego wieku. Widziałam i młodsze, i starsze od Bianci. Wydawało mi się, że mają jakiś łączony ten trening, bo raczej to nieprawdopodobne, aby dziewięciolatka grała wraz z szesnastolatką. Raz jeszcze przeleciałam wzrokiem po całej sali. Mój wzrok utkwił w jednym punkcie. Jak ja mogłam go wcześniej nie zauważyć, a może to po prostu moja wyobraźnia. Może ja już stałam się chora psychicznie. Przetarłam oczy, ale on dalej tam stał. Zamknęłam oczy i delikatnie potrząsnęłam głową. Kiedy ponownie je otworzyłam, jego już tam nie było. Był znacznie bliżej. Podszedł bliżej młodszej grupy. Teraz jestem pewna, że to mi się nie zdaje. Kilka minut później Bianca odłożyła piłkę i popatrzyła w stronę wejścia. Kiedy mnie ujrzała od razu podbiegła w moją stronę przytulając się. Za nią podążył wzrokiem mój "wymysł wyobraźni". Nasze spojrzenia się spotkały, ale ja zaraz odwróciłam swój wzrok przenosząc go na Biancę. Powiedziałam, że jeśli już skończyła może się ubierać i idziemy do domu. Przy czym powiedziałam jej dlaczego to ja ją odbieram, a nie Lucia. Dziewczynka po jakiś piętnastu minutach pożegnała się ze wszystkimi, a ja w tym czasie czekałam na zewnątrz nie chcąc po raz kolejny patrzeć na dziwne wytwory mojej wyobraźni. Wiem, że się powtarzam, ale inaczej nie potrafię tego nazwać. Kiedy do mnie przybiegła złapałam ją za rękę, bo jak to stwierdziła ona lubi chodzić ze mną za rękę i skierowałam się w stronę domu. W połowie byłam nieobecna, przez co nie słuchałam całej opowieści Bianci o całym treningu.
Chyba moja wyobraźnia bardzo lubi płatać mi figle...
CZYTASZ
Kolejna Szansa
FanfictionCzy oznaką wielkiej miłości jest kolejna szansa? A może to tylko oznaka naiwności? Zabrałeś słońce i księżyc. Ukradłeś gwiazdy i chmury. Drogi zakryłeś, a ludziom usta zaszyłeś. I powiedziałeś znajdź mnie. Historia dziewczyny, której serce jest trud...