VI: Z którejś mogę do niej nie wrócić

320 48 38
                                    

|Sebastian – teraźniejszość|

Dobry ze mnie glina, naprawdę tak uważałem. Miałem czas na wszystko i nigdzie nie pędziłem na skręcenie karku. Ludzie popełniali zbrodnie z różnych powodów, a nawet wrabiali w nie osoby kompletnie niewinne. Robota w policji nauczyła mnie też stawiać mocne mury między pracą a życiem prywatnym. Inaczej bym oszalał przez widoki ciał w różnych stadiach rozkładu. Lub w częściach. To wszystko przychodziło mi łatwiej z papierosem w ustach lub poprzez dogryzanie sobie z Howardem. Był troskliwym właścicielem V i z troski o niego – wcale nie o pogodę i zafajdanie auta – zostawił go w domu. Moim domu. Choć nigdy nie powiedziałbym o tym głośno, facet był nieocenioną pomocą, już tak nie ironicznie.

Ten facet właśnie wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki piersiówkę i napił się z niej na środku chodnika, gdzie ja obok dopalałem fajkę. Gdy już wyżłopał z pół tajemniczej cieczy znajdującej się w środku, wyrwałem mu piersiówkę, trzymając papierosa między wargami. Howard syknął na mnie, ale nie walczył zbyt długo i już po chwili mogłem powąchać zawartość, odstawiając papierosa z dłonią na bok.

– Szok, nie? Potrafię pić wodę smakową.

Nie uwierzyłem własnym zmysłom, a tym bardziej jego słowom, więc pociągnąłem mały łyczek, a Howard parsknął śmiechem. Schował dłonie do kieszeni kurtki i pokręcił na mnie rozbawiony głową. Mlasnąłem parę razy językiem po przełknięciu i spojrzałem na niego z niezrozumieniem.

– Jaja sobie robisz? – spytałem, wpychając mu jego własność.

– Z ciebie? A skąd. Masz paranoję, młody.

Popatrzyłem na niego intensywnie przy ostatnim zaciąganiu się dymem. Wydmuchałem go, rzuciłem peta na ziemię i zdeptałem butem.

– Zaśmiecanie miejsc publicznych. Mam ci mandat wystawić? – rzucił, kiwając na peta.

– Ja ci wystawię za zanieczyszczanie środowiska swoim pijackim wyziewem – ostrzegłem, kierując się bezzwłocznie do wejścia hotelu.

– Nie piję! – odbił poirytowany i ruszył za mną. Zrównał krok.

– Kto ci uwierzy?

– Alkomat.

Wywróciłem oczami, nie mając na to riposty w rękawie. Howard widocznie się ucieszył, bo nawet kątem oka widziałem jego szerzący się uśmiech, choć tak uparcie obaj patrzyliśmy przed siebie.

Dzień był iście do dupy. Lało całą noc i poranek, przez co ulice były zalane i nieprzyjemnie buty nasiąkały deszczówką. Ledwo otworzyłem oczy i miałem ochotę je na powrót zamknąć. Pewnie bym to zrobił, gdyby nie telefon od Starej z informacją o nowej sprawie. Musieliśmy z Howardem stawić się na miejscu zbrodni jak najszybciej, żeby nasz wspólnie uwielbiany prokurator nie suszył nam głowy. A znając nasze szczęście, był na miejscu grubo przed nami.

W hallu hotelu czekali na nas policjanci, którzy skinęli nam na przywitanie i wpuścili do windy, bo zbrodnia miała miejsce na czterdziestym pierwszym piętrze. Howard gwizdnął, gdy wciskałem guzik. Przeglądaliśmy się w dużym lustrze. Ja zaspany, Howard trupioblady. Kolejna nieprzespana nocka najwidoczniej. Chociaż musiałem przyznać, że i tak wyglądał lepiej niż w dniu naszego poznania. Dbał o długość bródki – trzy centymetry poniżej brody, nie więcej, nie mniej – i długość grubych brązowych włosów na głowie – jak zaczynały mu włazić w oczy to najwyższa oznaka wizyty u fryzjera.

– Co mi się tak przyglądasz znowu? – spytał, przeczesując bródkę i patrząc na siebie lustrze.

– Podziwiam, jak można w tym wieku wyglądać tak źle.

Basta//mxm//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz