XI: Niesubtelny sposób na spytanie o pożycie

304 56 56
                                    

|Kurt – teraźniejszość|

Moment, w którym sam Luke i Jasper nie rozumieli pociągu Declana do alkoholu, był momentem kulminacyjnym. Wszyscy patrzyliśmy, jak wlewa w siebie kolejne mililitry trunku i powoli traci trzeźwość umysłu. Jasper nawet gestami pytał nas, czy coś wiemy, a gdy podejrzany wylądował w kiblu na siku, to spytał o to werbalnie.

– Kurt, na pewno coś wiesz – wytknął mi.

– Dostałem od niego nakaz zjawienia się na piciu, podobnie zresztą jak wy. Ktoś pytał Olive?

Pokręcili przecząco głowami. Luke zwiesił na chwilę swoją i obracał drinka w wysokiej szklance. Cokolwiek mu po niej chodziło, miało się nam nie spodobać.

– Ej... – zaczął, nie unosząc wzroku. – Może... może to Seba?

– Co Seba? – dopytywał Jasper, niezbyt rozumując to, co mi zmroziło krew w żyłach. Nie miałem nawet odwagi jawnie zaprzeczyć. Już nie.

– No wiesz... Odszedł. Na dobre.

Jasper spojrzał na mnie, oczekując niemożliwego zapewnienia. Zdawał się zszokowany i przerażony, że to mogło się wydarzyć. Miało sens, w końcu Declan zachowywał się tak, jakby już opłakiwał jego śmierć. Nasza trójka była za trzeźwa, aby zbyć tę spekulację żartem albo ignorancją. Zaczęliśmy ją mielić w głowach, uciszając się na dobre.

Wypadek Jaspera wywarł na nim spore wrażenie i już nie imprezował do upadłego w weekendy – i to wcale nie ze względu na leki. Bardziej szanował swoje zdrowie i ciało, chociaż nie zrezygnował z bycia czyimś utrzymankiem. Głośno by tego nie powiedział, ale chyba przywiązał się do obecnego partnera najbardziej ze wszystkich poprzednich. Nic w tym dziwnego. Facet wyłożył kupę szmalu na jego kurację powypadkową i niemal wymusił wspólne zamieszkanie. Czy to mogło zmienić jego sposób na życie, skoro nawet zaręczyny nie dały rady? Tylko czas mógł to udowodnić.

Po powrocie Declana staraliśmy się zachowywać jak gdyby nigdy nic. Jakbyśmy chwilę temu nie przyjęli wiadomości o śmierci wspólnego przyjaciela, którego już chłopak opłakiwał nad alkoholem. Tylko bez łez. Na razie.

Godzinę później mieliśmy przy stoliku bełkoczącą świnię. Declan marudził bez ładu i składu. Jasper był zmęczony niepiciem i zwinął się parę minut wcześniej, a Luke bardziej trzeźwy niż pijany pomógł mi doprowadzić pijaka do auta. Nie obyło się bez zadyszki i oddechu ulgi, gdy Declan zabezpieczony pasem siedział grzecznie na miejscu pasażera i dalej bełkotał. Zatrzasnąłem drzwi, chcąc się pożegnać z przyjacielem.

– Kurt, może pojadę z wami? – zaproponował, patrząc przez szybę na Declana.

– Dokąd?

– Sam nie wiem, chciałbym mu jakoś pomóc, a nic tego wieczora nie powiedział. Może Olive mi coś powie, jak posiedzę. Wróciłbym uberem.

– Cholera, w sumie nie wiem, czy Olive jest u jego rodziców, czy u nich w mieszkaniu – zakląłem, sięgając telefon z kieszeni kurtki.

Białe światło z ekranu nas obu oślepiło, ale sprawnie wybrałem numer do żony Declana i odczekałem parę sygnałów na odebranie połączenia. Powitał mnie wesoły głos jakby nieświadomy tragedii.

– Kurt! Czy mój godny pożałowania małżonek jest z tobą?

W tle poniósł się pisk jeden z dziewczynek, przez co Olive na nie krzyknęła, żeby się uspokoiły, bo już późno, a słychać ich na końcu osiedla.

– Właśnie jest, ale w stanie głębokiego upojenia.

– Chryste, aż tak? – westchnęła. – Zawieziesz go do rodziców? Nie chcę, żeby dziewczynki widziały ojca w tym stanie.

Basta//mxm//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz