Problem Karola

6 0 0
                                    

Karol wpatrywał się z zachwytem w przejrzyste niebo i w dwie dziwne chmury o kształcie soczewek, zawieszone tuż nad horyzontem. Pomyślał sobie, że wszystko, czego doświadczał przez ostatnie miesiące, wcale nie musiało się tak skończyć. Tliła się w nim jeszcze iskierka nadziei, choć zaczął już podejrzewać, że może to tylko toksyczna iluzja, która nieodwracalnie zmanipulowała mu umysł i pozbawiła zdrowego rozsądku, do tego stopnia, że nie czuł się już sobą.

Niebo na zachodzie było purpurowe, a soczewkowe, spowite cieniami chmury gwałtownie poszarzały, co napełniło Karola smutkiem. Nie mógł powstrzymać łez, które zamgliły mu obraz nieba. Znowu zaczął słyszeć nieznośne metaliczne dudnienie.

- Spokojnie, to tylko „tinnitus" – powiedział do siebie. Nie mógł jednak uspokoić się, zamknął oczy, zacisnął pieści i rzucił się na podłogę z taką siłą, że uderzenie głowy o parkiet wywołało wibrujące echo, które tylko pogłębiło dudnienie w uszach. Stało się tak głośne, że nie mógł już tego dłużej znieść. Krzyknął ze wszystkich sił, ale w głowie nie przestawało huczeć. Otworzył oczy i ku wielkiemu przerażeniu odkrył, że światło zachodu słońca zaczęło migotać w podstępnej harmonii z dudnieniem w uszach. Cały świat wibrował. Wyjrzał przez okno. Teraz nawet chmury migotały, zmieniając na przemian kolor – z szarego w żółty, z żółtego w zielony. Niebo przeszywały raz po raz błyskawice, krótko potem rozlegały się grzmoty. Tego było już za wiele. Zmysły poddały się, pojawiły się nudności i Karol zemdlał...

Kiedy obudził się, najwyraźniej świtało. Można było bez trudu dostrzec zarysy mebli. Karol podniósł się z podłogi i podszedł do okna. Otworzył je i wychylił głowę. Zaciągnął się rześkim powietrzem o wyraźnie sosnowym zapachu i poczuł się wspaniale...Był zrelaksowany. Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Nawet nie zdążył powiedzieć „proszę", kiedy ujrzał przed sobą wysokiego, szczupłego wąsacza o czarnych i bystrych oczach. Jego spojrzenie, nie wiedzieć czy wesołe, czy smutne, było z pewnością przenikliwe. Miał na sobie zieloną marynarkę, pod nią - śnieżnobiałą koszulę. Mężczyzna podszedł dziarskim krokiem do Karola, przysunął krzesło, usiadł i przez kilka sekund przyglądał mu się. Zapytał energicznym barytonem:

- Czy Pan wie, dlaczego jest Pan tutaj, z nami? – Pytanie to zaskoczyło Karola, zwłaszcza, że kompletnie nie znał na nie odpowiedzi. Usiadł na łóżku.

- Nie

- To bardzo dobrze. To oznacza, że nasza terapia działa. Czy Pan wie, jakiem mamy zamiary względem Pana ?

-Nie mam pojęcia.

-Doskonale. A zatem jutro Pana wypisujemy, bo jest Pan wyleczony !

Mężczyzna podniósł się energicznie i bez słowa wyszedł z pokoju, pozostawiając Karola w kompletnej ciszy. Karol położył się na łóżku, przeciągnął się. Cóż to wszystko miało znaczyć? Najdziwniejsze było to, że nie mógł przypomnieć sobie absolutnie niczego ze swojej przeszłości. Niczego i nikogo ! Nie miał rodziny? Żadnej bliskiej osoby, dla której warto żyć? Pamięć była pusta. Żadnego celu przed sobą...Dlaczego znajdował się w tym dziwnym miejscu? Zastanawiał się, próbował podejść do tego racjonalnie, jednak nie mógł znaleźć żadnego klucza do tej zagadki. Krople deszczu uderzały jednostajnie w zewnętrzny parapet i Karola zaczęła ogarniać błoga senność, kiedy nagle drzwi otworzyły się. To była pielęgniarka z tacą. Poczuł zapach jedzenia i kawy.

-Dzień dobry Panu. Przyniosłam śniadanie, a potem chciałby zobaczyć się z Panem Ordynator.

-Dziękuję.

Karol wypił kawę, ale parówki nie przypadły mu do gustu. Pozostawił je prawie nietknięte. Po dobrym kwadransie weszła znów pielęgniarka i zaprowadziła Karola do gabinetu doktora. Za dużym, ale pustym biurkiem siedział ten sam wąsacz, z którym Karol rozmawiał wcześniej, tyle że teraz miał na sobie biały fartuch. Karol nie był specjalnie zaskoczony widząc go tutaj. Doktor uśmiechnął się przyjaźnie...

- Proszę usiąść wygodnie, Panie Konarski. Czy Pan rozpoznaje swoje nazwisko ?

-Nie..., wiem tylko, że nazywam się Karol...Nic poza tym....

- Znakomicie – oczy doktora błyszczały, teraz wydawał się wesoły – Panie Karolu, jest Pan wolny ! Wypisujemy Pana ze szpitala. Jest Pan wyleczony !

-Nie rozumiem...

-Wszystko Panu wytłumaczę... Cztery miesiące temu rozpoznano u Pana śmiertelną, szybko postępującą chorobę. Złośliwego guza mózgu, z przerzutami, bez cienia szansy na wyleczenie...Oczywiście mieliśmy obowiązek spróbować wszystkich dostępnych terapii, ale ani chemioterapia, ani naświetlania nie przyniosły rezultatu. Dlatego, w konsultacji z Pana rodziną i po otrzymaniu Pańskiej zgody – zdecydowaliśmy się ostatecznie zastosować terapię opartą na tak zwanym podejściu odwrotnym. To bardzo nowatorska, alternatywna metoda leczenia. I oto mam przyjemność zakomunikować Panu, że doskonale zadziałała w Pańskim przypadku...

- Co to znaczy?

-No tak, naturalnie zapomniał Pan także o sensie i podstawach naszej terapii...Wszystko Panu wyjaśnię. Podejście odwrotne stosujemy, kiedy zawodzą już wszelkie dostępne tradycyjne metody leczenia. W takiej sytuacji - farmakologicznie, ale po części także behawioralnie, wprowadzamy pacjenta w stan świadomości, w którym to pozycje, albo ściślej – bieguny percepcji, jakie zajmują w jego umyśle życie codzienne i choroba – zamieniają się miejscami. Choroba staje się w hierarchii wartości pacjenta stanem pozytywnym, normalnym, podczas gdy jego dotychczasowe życie, szara codzienność – jedną wielką patologią... Innymi słowy, wszystko, czego możemy dokonać w zmaganiu się z zabójcą, jakim jest Pana nowotwór złośliwy, to... wyleczyć pacjenta z jego własnego życia...Genialnie proste. Autorem tego rewolucyjnego podejścia w medycynie jest wybitny psychiatra – Profesor Tsao, o którym będzie jeszcze głośno, choć, wybaczy Pan, Panie Karolu...., Pan zapewne tego nie doczeka....

- To chyba dobrze - Karol uśmiechnął się dobrotliwie...

- Panie Karolu, akurat to, że nie pamięta Pan niczego ze swojej przeszłości, że nie będzie Pan w stanie rozpoznać swoich bliskich, których Pan przecież tak bardzo kochał, a oni Pana nadal głęboko kochają..., to są w pewnym sensie skutki uboczne tej terapii, ale, podkreślam, tylko w pewnym sensie...Naturalnie, Pana pragnienie życia, instynkt samozachowawczy, ale także złe cechy, jak chciwość, chytrość, różne złe żądze, i tak dalej...., wszystkie one zostały wyciszone. Nie odczuwa Pan też bólu! Krótko mówiąc, będzie mógł Pan teraz spokojnie umrzeć, bez strachu przed śmiercią, bez złości, cierpienia....Nikogo nie będzie Panu żal zostawiać na tym niedoskonałym, chorym świecie. Rozumie mnie Pan?

Karol skinął głową i znowu uśmiechnął się dobrodusznie. Słowa ordynatora wprawiły go w zachwyt.

-To wspaniale, nie mogę już doczekać się spotkania z wiecznością.

-A więc jest Pan relatywnie zdrowy. To chyba najlepsze określenie Pana stanu, z medycznego punktu widzenia... Tu nasza rola lekarzy kończy się. Jest Pan wolny.

Na chodniku, tuż za bramą szpitalnego parku, z szarą walizką na kółkach, Karol poczuł znajome, delikatne dzwonienie w uszach, przerywane hałasem mknących ulicą samochodów.

-Po co mam się tak spieszyć? – pomyślał

Nie wiedział dokąd iść, ale przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Dlaczego nie zapalić papierosa? Nigdy wcześniej nie palił, przynajmniej tak mu wydawało się. Sięgnął do kieszeni, odnalazł tam portfel, po przeciwnej stronie ulicy dojrzał niewielki kiosk z prasą.


Problem KarolaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz