Obserwowałam lejącą się po moich nogach ciecz, której z sekundy na sekundę było coraz więcej. Jednego byłam pewna..
-Świeży, wody mi odeszły..
-Japierdziele, JAPIERDZIELE. DZWONIĘ PO BARTKA. Ada, usiądź sobie na spokojnie, ja to posprzątam. Pamiętaj o głębokim oddechu, nie stresuj się niczym. -łysy zaczął panikować, wyszukując Bartka w liście kontaktów.
Po kilku sekundach już do niego dzwonił, przełączając rozmowę na głośnomówiący.
-No hejka, ja już wracam od Oli, grubsza sytuacja z tego wyszła, ale lepiej mów co tam chciałeś.
-BARTEK! -krzyknął Świeży, spoglądając na mnie, gdyż znowu złapał mnie skurcz. -lepiej wracaj jak najszyb..
-Wody mi odeszły. Bartek, ja rodzę. -jęknęłam, zwijając się z bólu.
-Co, czekaj..TY RODZISZ?
-TAK, pospiesz się, błagam.
-Zaraz będę. Boże Bartek, weź się w garść. -mruknął do siebie, nie rozłączając się. -myśl, myśl, myśl. Uspokój się.
-Stary, czy ty mówisz do siebie? Weź się w garść, twoja laska rodzi.
-Moja laska rodzi, MÓJ BOŻE.
-Nie wytrzymam. -westchnęłam, ciężko oddychając.
Podniosłam się z łóżka i podparłam się ściany, biorąc głębokie wdechy. Świeży chwycił mnie pod ramię i pomógł mi zejść na dół, żebym mogła usiąść w salonie.
-Gdzie masz torby do szpitala?
-Są już w szpitalu, zawieźliśmy je tam ostatnio.
-Okej, chodź do mojego auta, jak Bartek przyjedzie to od razu odjedziemy, wątpię, że będzie w stanie prowadzić. -po raz kolejny wziął mnie pod ramię, wychodząc z domu.
-Czekaj, skurcz. -oparłam się o samochód, a Świeży zamknął drzwi od domu na klucz, otwierając te od auta. -Boże, są coraz gorsze. -ścisnęłam mocno oczy, ciężko wzdychając.
-Bartek właśnie parkuje, oddychaj cały czas, już niedługo przejdzie.
-BOŻE, wszystko w porządku? Jak się czujesz? Jesteś pewna, że rodzisz? Liczysz skurcze?
-Bartek, nic mi nie jest. -mruknęłam, wsiadając do samochodu, ponieważ skurcz na chwilę odpuścił. -jestem pewna, że rodzę i tak, liczę skurcze.
-Boże, Świeży, prowadź bo ja nie dam rady. I jedź jak najszybciej. -przerażony chłopak usiadł ze mną na tylnych siedzeniach, a Patryk, który był z nim u Oli, usiadł z przodu obok Świeżego.
Po kilku minutach w końcu byliśmy na miejscu. Skurcze nie odpuszczały, a wręcz nasilały się, pojawiając się coraz częściej.
-Dzień dobry, Bartosz Kubicki, moja narzeczona właśnie rodzi, błagam, pomóżcie jej.
-Co ile pojawiają się skurcze i ile trwają?
-Co cztery minuty, trwają minutę.
-Wody już odeszły?
-Tak. -jęknęłam, gdyż ból był już tak ogromny, że nie dało się go wytrzymać.
Po kilku sekundach leżałam już na łóżku szpitalnym podpięta pod kilkanaście kabelków. Obok mnie siedział przerażony Bartek, który mocno ściskał moją dłoń. Miałam wrażenie, że chłopak był bardziej zestresowany niż ja sama.